- Rozpite, pogrążone w korupcji i zacofane rosyjskie wojsko, gdzie nie dba się o życie żołnierza i rzuca go do szturmu falami z okrzykiem "uraaa", to dzisiaj już tylko takie wygodne stereotypy, którymi możemy sobie poprawiać nastrój - mówi Gazeta.pl Marek Depczyński, autor szeregu książek i artykułów poświęconych rosyjskiej wojskowości.
Rzeczywistość nie nastraja bowiem optymistycznie, kiedy się ją ocenia z Polski. Kreml dysponuje dzisiaj sprawnymi siłami zbrojnymi skrojonymi pod swoje potrzeby i nic nie wskazuje na to, aby proces ich ulepszania miał się zatrzymać czy załamać. Korupcja, alkoholizm i stereotypowy bardak (z rosyjskiego bałagan, bajzel) nadal są, ale ograniczone do takiego stopnia, że nie pomogą przeciwnikom Rosji w wypadku konfliktu. Z takim narzędziem Władimir Putin może czuć się znacznie pewniej i grać zdecydowanie w rywalizacji z Zachodem.
Ta ogromna przemiana rosyjskich sił zbrojnych dokonała się w większości na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat. Po rozpadzie ZSRR było ewidentne, że trzeba zreformować ogromnego i niewydolnego molocha, którym były radzieckie siły zbrojne. Przystosować do nowych realiów, w których znalazła się Rosja. - Całe lata 90. brakowało podstawowej rzeczy - pieniędzy. Sytuację komplikowały spory co do kierunków i priorytetów reformy. Otwarty spór ośrodków decyzyjnych wręcz ją paraliżował - mówi Depczyński. Część generałów i polityków nadal chciała szykować się do globalnej konfrontacji z USA, inni widzieli większe zagrożenie w różnej maści konfliktach lokalnych i regionalnych na nowych granicach Rosji.
- Sytuacja zmieniła się wyraźnie dopiero na przełomie wieku i po dojściu Władimira Putina do władzy. To było nowe otwarcie - opisuje Depczyński. Uporządkowany został cały proces określania tego, co jest zagrożeniem dla Rosji, jakie są jej interesy i jak do ich realizacji ma się przyczynić wojsko. Na tej podstawie ostatecznie określono, jak ma ono wyglądać. - Spór ciągnący się od lat 90. został rozstrzygnięty w latach 2006-07. Ostateczną decyzję podjął Putin i scementował ją wyznaczeniem w 2007 roku na stanowisko ministra obrony Anatolija Sierdiukowa - mówi Depczyński. Wygrali zwolennicy wojska odchudzonego, skupionego na konfliktach o mniejszej skali na granicach Rosji, choć nadal zachowującego poważny arsenał jądrowy, pozwalający rozmawiać z USA jak równy z równym.
Sierdiukow jest w tej historii postacią szczególną. Jego wyznaczenie na ministra obrony wywołało wielkie poruszenie. Wcześniej to stanowisko należało wyłącznie do oficerów wojska i służb bezpieczeństwa, a tutaj nagle polityk i biznesmen. "Handlarz meblami", jak go pogardliwie nazywano wśród oficerów. Sierdiukow miał jednak pełne poparcie Putina, z którym się znał jeszcze z czasów, kiedy ten działał we władzach Sankt Petersburga. Wyraźnie miał nakazane, aby wstrząsnąć wojskiem i przestawić je na nowe tory. Pokonać opór przed zmianami w skostniałych strukturach.
Anatolij Sierdiukow Fot. Duma.gov.ru
- O skuteczności tych posunięć decydowała znaczna redukcja kadry oficerskiej i głębokie zmiany personalne. Porównywano je z czystką stalinowską w 1937 roku - opisuje Depczyński. Z dnia na dzień wprowadzano ogromne zmiany w strukturach. Skala zmian, zwłaszcza redukcja korpusu oficerskiego o ponad połowę (początkowo z 330 tysięcy do 150 tysięcy), wywołała tak zwany bunt generałów, kiedy wielu dowódców próbowało otwarcie przeciwstawić się Sierdiukowowi. Wszyscy pożegnali się ze stanowiskami, wielu z wojskiem w ogóle.
- Uruchomiony w 2008 roku proces transformacji zerwał z postradzieckim modelem armii opartej na systemie mobilizacji masowej - opisuje Depczyński. Zamiast posiadania rozbudowanego korpusu oficerów, wąskiej kadry specjalistów i obsadzonych szkieletowo struktur czekających na wchłonięcie milionów poborowych oraz rezerwistów, powstała znacznie odchudzona na szczycie konstrukcja oparta o fundament w postaci żołnierzy zawodowych. Co do zasady był to proces podobny do tego, jaki wcześniej wydarzył się w wielu krajach zachodnich. Celem było wojsko bardziej elastyczne i gotowe do szybszego działania.
Do 2011 roku reorganizacja została w większości przeprowadzona. W 2012 roku Sierdiukowa usunięto ze stanowiska w atmosferze skandalu. W 2013 roku postawiono mu zarzuty korupcyjne, ale już w 2014 roku został ułaskawiony prezydenckim dekretem. Taki manewr uspokoił nastroje w wojsku, a sam Sierdiukow po zrobieniu tego, co miał zrobić, dostał wygodną dyrektorską posadę w państwowym koncernie zbrojeniowym Rostec. Urzędujący do dzisiaj jego następca, Siergiej Szojgu, też jest cywilem, ale znacznie lepiej dogadującym się z wojskowymi za sprawą sprawowania od 1991 do 2012 roku funkcji Ministra ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Pod jego kierownictwem wprowadzono pewne korekty do zmian zarządzonych przez Sierdiukowa. Postanowiono skupiać się nie tylko na małych konfliktach lokalnych, lecz także na regionalnych (jeden stopień wyżej na skali) i operacjach ekspedycyjnych. Czyli dokładnie na tym, do czego teraz Rosja używa lub może użyć wojska: interwencji w Syrii i teoretycznej otwartej wojnie z Ukrainą.
W środku Siergiej Szojgu od 2012 roku minister obrony Rosji. Po prawej stronie Walerij Gierasimow, szef rosyjskiego Sztabu Generalnego, też od 2012 roku Fot: mil.ru
Efektem tych gruntownych przemian są rosyjskie siły zbrojne, z którym mamy do czynienia dzisiaj. Oficjalnie liczą 1,016 miliona etatów dla żołnierzy, do tego dwa razy tyle cywilnych pracowników wojska. Co istotne, te liczby nie są tylko na papierze. Jak mówi Depczyński, szacuje się, że etaty dla żołnierzy są obsadzone w 95-97 procentach. To wynik, którego na przykład polskie wojsko może tylko pozazdrościć. Około 70 procent z tego miliona to żołnierze zawodowi. - Samo to podważa dotychczasowy wizerunek rosyjskiej armii jako opartej na masach słabo wyszkolonych i niedozbrojonych żołnierzy zasadniczej służby wojskowej, dowodzonych przez niekompetentnych dowódców - stwierdza specjalista.
Przykładem zmian mogą być pieniądze. - Rosyjscy wojskowi zarabiają drastycznie więcej niż ich odpowiednicy na przykład w Polsce, jeśli weźmie się pod uwagę, jakie są koszty życia w Rosji i jaka jest realna siła nabywcza ich żołdu. Na przykład rosyjski dowódca plutonu zarabia 60 tysięcy rubli podstawy (około 3,1 tysiąca złotych, polski dowóca plutonu, zazwyczaj podporucznik 5,7 tysiąca - red.), do czego dochodzi jeszcze wiele różnego rodzaju dodatków, które mogą mu ją zwiększyć o 50 procent albo i więcej - opisuje Depczyński. Wojskowy żołd w rosyjskich realiach umożliwia bardzo przyzwoite życie - z pominięciem największych miast jak Moskwa i Sankt Petersburg. - To jest często zarobek dwa, a nawet trzy razy większy niż u cywila na podobnym etapie kariery. Między innymi dzięki temu rosyjscy wojskowi mają poczucie dumy ze służby - mówi natomiast Jarosław Wolski, dziennikarz magazynów "Nowa Technika Wojskowa" i "FragOut!" oraz autor książek i publikacji o broni pancernej Rosji. Bardzo przyzwoity żołd, duży nacisk władz na siły zbrojne i adekwatnie wysokie wydatki na nie przekładają się też na odbudowę prestiżu służby zawodowej. - Teraz jest on naprawdę wysoki, zwłaszcza poza największymi miastami. Na prowincji oficerowie to wręcz szczyt drabiny społecznej. To wszystko przekłada się na wysokie morale całego wojska - opisuje Depczyński.
Za wysokim morale idzie dyscyplina, o której przywrócenie zadbano po zapaści lat 90. - Wiadomo, korupcja nadal istnieje, jednak nie w skali zagrażającej gotowości wojska do działania - mówi Wolski. - Prawdą jest, że regularnie można przeczytać w rosyjskich mediach o aresztowaniu jakichś generałów, pułkowników czy kierowników zakładów zaangażowanych w dostawy sprzętu dla wojska. W mojej opinii to mogą być kontrolowane przecieki. Najwyraźniej zrobili coś, co zagrażało sprawności wojska. Po prostu przesadzili. Zostają więc pokazowo ukarani, co ma wartość dyscyplinującą - opisuje ekspert.
Depczyński tłumaczy, że korupcję udało się po prostu znacznie zredukować za sprawą reform systemu kontroli i nadzoru w wojsku. Scentralizowano proces zakupów, sformowano żandarmerię wojskową i częściowo odseparowano żołnierzy zawodowej od tych odbywającą zasadniczą służbę wojskową. - Alkohol i bałagan też w pewnym stopniu występują, ale nie powinniśmy sobie tym poprawiać nastroju, bo to nie wpływa na zdolność rosyjskiego wojska do realizacji jego zadań - mówi Depczyński.
Jednocześnie za gruntowną reorganizacją poszła poważna modernizacja techniczna. Za Sierdiukowa uruchomiono realizację trzeciej edycji Państwowego Programu Zbrojeniowego przewidzianego do realizacji w latach 2011-2020. We wcześniejszych dwóch dekadach były dwa inne, ale ze względu na kwestie finansowe pozostały praktycznie niezrealizowane. - Sprowadzały się do dostaw symbolicznych ilości nowego i modernizowanego sprzętu bojowego oraz przekazania do wojsk pilotażowych konstrukcji celem przeprowadzenia testów. Program na lata 2011-2020 otrzymał znacznie lepsze gwarancje finansowe oraz zmodyfikowany mechanizm realizacji zamówień - mówi Depczyński. Zbiegło się to z okresem bardzo dobrej sytuacji finansowej Rosji za sprawą wysokich cen surowców. Efektem był wyraźny skok technologiczny.
- Modernizację rosyjskich sił zbrojnych nazwałbym racjonalną, ekonomiczną. Warto przy tym rozdzielić propagandę od realiów. Można tutaj posłużyć się przykładem nowego czołgu T-14 Armata - opisuje Depczyński. Nowy czołg zaprezentowano oficjalnie pierwszy raz w 2015 roku. Padały wówczas deklaracje o rychłym wprowadzeniu do produkcji seryjnej i tysiącach egzemplarzy. Do dzisiaj jest kilkadziesiąt przeznaczonych do testów i w tym roku może naprawdę ruszyć produkcja seryjna. - Można by to traktować jako dowód rosyjskiej nieudolności, ale ja patrzę na to inaczej. Jest możliwe, że produkcję seryjną T-14 odsunięto w czasie, ponieważ zorientowano się, że ta maszyna wyprzedza technologicznie resztę sił zbrojnych - mówi Depczyński. W jego ocenie awangardowa konstrukcja mogłaby zostać wykorzystana w obecnych realiach rosyjskiego wojska w 10, może 20 procentach. Jednocześnie T-14 jest znacznie droższy w produkcji i eksploatacji niż obecne standardowe rosyjskie czołgi wywodzące się z ZSRR. Postawiono więc na masową i płytszą modernizację w oparciu o właśnie te starsze maszyny, których nadal są tysiące w zapasie.
- Właśnie na przykładzie broni pancernej najlepiej widać, że Rosjanie bardzo racjonalnie modernizują swoje wojsko. Dbają o dobrą relację koszt-efekt. Szybko poprawili jakość starszych czołgów z lat 80., których nadal mają tysiące. Wymieniają im najczęściej to, co w największym stopniu decyduje o ich przydatności na polu walki i jednocześnie jest relatywnie najprostsze do wymiany: łączność, systemy obserwacji i urządzenia poprawiające celność uzbrojenia - opisuje Wolski. W efekcie Rosjanie może nie mają najlepszych czołgów na świecie i większość ich maszyn odstaje od najnowszych wersji maszyn zachodnich, ale mają tysiące takich, które i tak będą w stanie nawiązać z nimi równorzędną walkę.
- Gdybym miał wskazać na jakieś realne słabości dzisiejszego rosyjskiego wojska, tobym wskazał logistykę. Jednak nie ogólnie, bo na terenie swojego kraju mają ją dobrze przygotowaną. Kuleje zdolność do zaopatrywania oddziałów prowadzących operacje lub działania ekspedycyjne poza granicami Rosji - mówi Depczyński.
Na papierze rosyjskie wojsko pozostaje słabsze od USA czy ogólnie NATO. W Moskwie nikt jednak nie szykuje wojska na wielką wojnę konwencjonalną z Zachodem, bo jest jasne, że zostałaby ona na dłuższą metę przegrana. Do ogólnego wyrównania szans służy tutaj broń jądrowa i deklarowana gotowość do jej użycia w sytuacji, kiedy przeciwnik osiąga niebezpieczną dla przetrwania Rosji przewagę na polu bitwy. Dlatego też siły konwencjonalne przebudowano do konfliktów na mniejszą skalę i tutaj Rosja jest bardzo silna, czego właśnie doświadczamy w sytuacji kryzysowej. Wszystko zgodnie z jasno wyłożoną strategią i doktryną. Porównywanie liczby samolotów, okrętów, czołgów czy zasięgu rakiet może więc wprowadzać w błąd, bo nie oddaje istoty sprawy.
- To, czego dokonali Rosjanie, to naprawdę umiejętna przebudowa sił zbrojnych. Od takich nastawionych na globalny konflikt, III wojnę światową, milionowe masy żołnierzy, po takie znacznie mniejsze, sprawniejsze i elastyczne, skupione na konfliktach lokalnych i regionalnych stanowiących zasadnicze zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji - opisuje Depczyński.
To wszystko jest połączone z racjonalnym obciążeniem budżetu państwa. O ile w czasach ZSRR na wojsko wydawano szacunkowo nawet ponad połowę PKB, tak teraz jest to znacznie bardziej rozsądne 3-4 procent, co wystarcza na ciągły rozwój sił zbrojnych. - Nic nie wskazuje, żeby ten proces miał się w jakiś sposób załamać - stwierdza Depczyński.
- Mogłem przez wiele lat obserwować Rosjan z bliska. I jednego jestem pewien. Popełniają błędy, jak wszyscy, ale nie popełniają ich ponownie. Uczą się na nich. Wykorzystują też doświadczenia i rozwiązania stosowane przez inne nacje - dodaje.