To krótkie podsumowanie ostatnich wydarzeń wokół kryzysu na linii NATO–Rosja–Ukraina, które rozegrały się od piątku, kiedy przygotowaliśmy poprzedni materiał tego rodzaju.
Przełomu nie było, ale odbywają się ważne spotkania na najwyższym szczeblu. Szczególnie aktywni są teraz główni gracze europejscy - Francja i Niemcy.
Najważniejszym wydarzeniem ostatnich dni niewątpliwie była wizyta francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona w Moskwie. Przyleciał do rosyjskiej stolicy w poniedziałek. Deklarował chęć znalezienia jakiegoś pokojowego rozwiązania obecnego kryzysu i drogi do obniżenia napięcia. Towarzyszyły temu obawy, zwłaszcza na Ukrainie i w Europie Środkowo-Wschodniej, czy Francuz dokona jakiegoś wyłomu w zachodnim stanowisku i zaproponuje istotne ustępstwa na rzecz Rosjan kosztem Ukraińców. Na coś takiego mógł mieć też nadzieję Putin. Jednak jego zachowanie, zwłaszcza na konferencji prasowej po pięciu i pół godzinie rozmów z Macronem (przy bardzo długim stole, który według Kremla został wybrany wyłącznie z powodów epidemiologicznych), wskazuje raczej na brak zadowolenia. Pokazywał momentami lekceważenie wobec Francuza, a podniesionym i zirytowanym głosem pytał zachodniego dziennikarza, czy Francuzi chcą wojny z Rosją. Do Ukraińców miał przesłanie za pomocą powiedzenia odwołującego się do gwałtu i nekrofilii - zasugerował im, że nie muszą im się podobać rosyjskie żądania, ale muszą je znieść.
Ze swojej strony Macron nie powiedział nic, co by było istotnym wyłomem z ogólnego stanowiska Zachodu w najważniejszych kwestiach. Choć wielokrotnie podkreślał znaczenie porozumienia Mińsk-2 z 2015 roku, które Ukraina podpisała pod przymusem Rosji i nie chce go realizować. W rosyjskich mediach pojawiły się wręcz komentarze, że to sygnał zaproponowania przez Francuza jakiegoś rozwiązania kryzysu, które teraz będzie starał się sprzedać w Kijowie, gdzie poleciał we wtorek rano z Moskwy. Jeszcze tego samego dnia Macron poleciał do Berlina na trójstronne potkanie w formacie trójkąta Weimarskiego z prezydentem Andrzejem Dudą i kanclerzem Olafem Scholzem.
Zupełnie innego rodzaju głos dobiegł natomiast od politycznej rywalki Macrona, Marine Le Pen. Kandydatka skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego w nadchodzących wyborach prezydenckich powiedziała w weekend na wiecu wyborczym, że jeśli zostanie prezydentką, to ponownie wycofa Francję ze struktur wojskowych NATO (wcześniej zrobił to Charles de Gaulle w 1966 roku i jego decyzja pozostała w mocy aż do 2009 roku). Le Pen regularnie wygłasza poglądy prorosyjskie. Wielokrotnie popierała zagarnięcie Krymu i określała Ukrainę jako "strefę wpływów Rosji". Według sondaży nie ma jednak wielkich szans na prezydenturę. Ciągle wyraźnie prowadzi w nich Macron.
Kiedy francuski prezydent poleciał na wschód, kanclerz Niemiec poleciał w odwrotnym kierunku. Olaf Scholz przyleciał w poniedziałek na jednodniową wizytę w Waszyngtonie. Pierwszą od objęcia urzędu w grudniu 2021 roku. Głównym celem wizyty było podkreślenie transatlantyckiej jedności w obliczu kryzysu. Niemcy od jego początku są postrzegane jako jedno z najsłabszych ogniw tej jedności. Unikały zdecydowanego krytykowania Rosji i popierania Ukrainy. Co do zasady Berlin stoi jednak w jednym szeregu z resztą NATO i odrzuca podstawowe żądania Rosjan. Scholz podkreślał to wielokrotnie podczas swojej wizyty. Również podczas konferencji prasowej z prezydentem USA Joe Bidenem.
Co jednak znamienne, kiedy przyszło do najbardziej kontrowersyjnej kwestii niemiecko-rosyjskiego gazociągu Nord Stream 2, tylko Amerykanin wyrażał się zdecydowanie i jednoznacznie. Zapowiedział, że jeśli Rosja wkroczy na Ukrainę, to ten projekt zostanie definitywnie zamknięty. Podkreślał, że jest w tej kwestii między nim a Scholzem "jednomyślność". Niemiec nie wyraził się jednak jednoznacznie i mówił oględnie. Po rozmowach w Waszyngtonie niemiecki kanclerz wrócił do Berlina na wspomniane spotkanie z Macronem i Dudą. W przyszłym tygodniu ma udać się śladem Francuza do Moskwy i Kijowa.
W kryzysowej sytuacji aktywna jest też polska dyplomacja. Poza wspomnianym spotkaniem w Berlinie we wtorek prezydent Duda udał się w poniedziałek do Brukseli. Rozmawiał tam z szefową Komisji Europejską Ursulą von der Leyen, przewodniczącym Rady Europejskiej Charles'em Michelem i przewodniczącym NATO Jensem Stoltenbergiem. Poruszono głównie dwa wątki. Jeden to kryzys na wschodzie, bezpieczeństwo wschodniej granicy UE i jedność Wspólnoty w obliczu zagrożenia. Drugi to kwestia zmian w polskim sądownictwie forsowanych przez PiS i poszukiwanie wyjścia z kryzysu w relacjach z UE, które wywołały.
Nieco wcześniej do prezydenta w podróż wybrał się minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau. Pod koniec minionego tygodnia poleciał do Waszyngtonu, gdzie w piątek spotkał się między innymi z sekretarzem stanu Anthonym Blinkenem. Tematem tej rozmowy, jak i innych spotkań między innymi z kongresmenami, jest głównie sytuacja na Ukrainie. W połowie lutego szef polskiej dyplomacji, pełniący też aktualnie obowiązki szefa Organizacji Bezpieczeństwa w Europie (OBWE), ma również odwiedzić Kijów i Moskwę.
Niezależnie od podróży polityków w naszym rejonie przemieszcza się wielu żołnierzy z obu stron barykady. Do Polski przylatują jeden za drugim samoloty transportowe wojska USA, przywożące elementy 82. Dywizji Powietrznodesantowej. W Rzeszowie rozpoczęło się budowanie tymczasowego obozowiska, które ma docelowo pomieścić 1,7 tysiąca Amerykanów przez niesprecyzowany czas. Dodatkowych 300 spadochroniarzy ma rozmieścić się w Niemczech, a z tegoż kraju do Rumunii pojechać tysiąc innych amerykańskich żołnierzy.
Na większą skalę przerzut wojsk przeprowadzają Rosjanie. W ostatnich dniach zarejestrowano kolejne pociągi ze sprzętem i żołnierzami przybywające na Białoruś, oficjalnie w ramach ćwiczeń. Na 10 lutego zaplanowano początek fazy aktywnej manewrów "Sojusznicza stanowczość 2022", która potrwa do 20 lutego. W reakcji na białorusko-rosyjskie ćwiczenia swoje zapowiedzieli Ukraińcy. Mają się one odbyć też od 10 do 20 lutego. Zachodni analitycy dostrzegli też, że zniknęła część wojska obozującego od miesięcy na niektórych poligonach w Rosji, położonych stosunkowo daleko od granicy z Ukrainą. Domniemanie jest takie, że Rosjanie przesuwają te siły bliżej ukraińskiej granicy.
Dużo dzieje się też na morzach. Dwa zespoły okrętów desantowych rosyjskiej floty, liczące łącznie sześć jednostek i pochodzące z Floty Bałtyckiej oraz Północnej, wchodzą na Morze Czarne. Dodatkowo na Morzu Śródziemnym już jest, lub jeszcze na nie zmierza, silny zespół innych okrętów, w tym trzech krążowników rakietowych. Będzie to prawdopodobnie największa koncentracja rosyjskiej floty na tym akwenie od czasu zimnej wojny. Równolegle na Morzu Śródziemnym trwa jednak jeszcze większa koncentracja flot NATO. Odbywają się aktualnie duże ćwiczenia z udziałem między innymi trzech lotniskowców, amerykańskiego, francuskiego i włoskiego.