Warto przy tym pamiętać, że wojna wcale nie jest przesądzona. Owszem, Rosjanie zgromadzili znaczne siły szacowane na ponad sto tysięcy żołnierzy i mają potencjał do przeprowadzenia inwazji. Zostały rozmieszczone na niemal 2/3 długości granic lądowych Ukrainy, co zmusza ukraińskie wojsko do brania pod uwagę ataku z wielu kierunków i utrudnia potencjalną obronę.
Nie jest jednak pewne, czy Kreml podjął, albo podejmie, decyzję o rozpoczęciu inwazji. Być może chodzi tylko o podniesienie napięcia do maksimum i utrzymania go na tym poziomie, aby zmusić Zachód i Ukrainę do rozmów oraz w końcu ustępstw. Nie ulega bowiem wątpliwości, że każdy scenariusz otwartego rosyjskiego ataku na Ukrainę wiąże się ze znacznym ryzykiem dla Rosjan. Im szerzej byłby zakrojony, tym większe potencjalne koszta. Poniżej przedstawimy kilka scenariuszy otwartej inwazji.
Brytyjskie wsparcie dla Ukrainy w postaci rakiet przeciwpancernych
Uderzenie wyprowadzone z okupowanego Krymu i południowego krańca terenów kontrolowanych przez separatystów w okolicy Nowoazowska na wybrzeżu Morza Azowskiego. Celem byłoby utworzenie połączenia lądowego z zagarniętym w 2014 roku przez Rosjan półwyspem, oraz zabezpieczenie dostaw nań słodkiej wody za pośrednictwem kanału Północnokrymskiego, obecnie zablokowanego przez Ukraińców. Dodatkowo zagarnięte zostałoby duże miasto Mariupol, drugi największy port Ukrainy. Kijów straciłby też całkowicie dostęp do Morza Azowskiego. Rosjanie mogliby oprzeć swoje linie obronne w większości na dogodnej przeszkodzie w postaci Dniepru.
Taki scenariusz byłby stosunkowo najłatwiejszy do zrealizowania z punktu widzenia Rosjan i przyniósłby wymierne korzyści, znacznie poprawiając rosyjską sytuację na Krymie. Nie wymagałby też okupowania znacznych terenów, choć i tak według wyliczeń amerykańskiego think-tanku Stratfor oznaczałoby to konieczność zapanowania nad populacją liczącą około dwóch milionów ludzi.
Połączenie pierwszego scenariusza z dodatkowym uderzeniem z Krymu na zachód i z separatystycznej republiki Naddniestrza (fragment Mołdawii, w którym stacjonuje kilka tysięcy rosyjskich żołnierzy) na wschód. Celem byłoby zagarnięcie całego czarnomorskiego wybrzeża Ukrainy i jednego z najważniejszych ukraińskich miast, Odessy. W ten sposób Rosjanie stworzyliby jedno ciągłe połączenie terenów kontrolowanych przez siebie w tym rejonie i zadali istotny cios ukraińskiej gospodarce.
Ten scenariusz byłby już istotnie trudniejszy do zrealizowania. Rosyjskie oddziały musiałyby przeprowadzić ofensywę na dwa razy większym obszarze, dalej od swojego terytorium i dogodnych baz wyjściowych. Co więcej, główne siły idące z Krymu musiałyby przekroczyć Dniepr, stanowiący dogodną linię obrony. Najpewniej konieczne byłyby desanty morskie, co jeszcze bardziej komplikowałoby operację. Na dodatek gdyby wszystko poszło zgodnie z wizją Rosjan, musieliby zapanować nad kolejnymi kilkoma milionami ludzi i znacznie trudniejszym do obrony terenem, bo pozbawionym dogodnych przeszkód terenowych od północy.
Jeszcze trudniejsze i bardziej ryzykowne przedsięwzięcie, czyli połączenie opcji numer jeden z zagarnięciem całej południowo-wschodniej Ukrainy. W tym drugiego największego ukraińskiego miasta, Charkowa. O takiej możliwości mówił 21 stycznia w wywiadzie dla "Washington Post" sam prezydent Ukrainy, Wołodymir Zełeński. Zajęcie Charkowa też byłoby poważnym ciosem dla ukraińskiej gospodarki. To wielki ośrodek przemysłowy, skupiający kluczową część przemysłu obronnego Ukrainy, który przed wojną w 2014 roku w znacznej mierze pracował dla Rosji. Do tego rosyjskie wojska musiałyby zająć przedmieścia kolejnych dużych miast, Dniepru i Zaporoża, żeby oprzeć swoją linię obrony w większości na Dnieprze.
Taki scenariusz byłby jeszcze trudniejszy do realizacji, ponieważ do opanowania byłby jeszcze większy teren i jeszcze większa liczba ludności niż w poprzednich wariantach. W tym jedno bardzo duże miasto i kilka mniejszych. Cios gospodarczy dla Ukrainy byłby jednak znaczny, a Rosja przejęłaby kontrolę nad najbardziej zrusycyzowaną częścią kraju. Odpowiadającą w większości temu, co w 2014 roku miało być projektem separatystycznego państewka Noworosja.
Opcja skrajna, czyli zagarnięcie niemal połowy Ukrainy, całej jej wschodniej części aż do linii Dniepru. Oznaczałoby to między innymi podejście do Kijowa, który jest położony na obu brzegach tej wielkiej rzeki, choć z centrum na zachodnim. W takim scenariuszu Rosja mogłaby chcieć próbować wymienić ukraińskie władze na jej posłuszne, albo w ogóle doprowadzić do faktycznego rozmontowania Ukrainy w obecnym kształcie.
Taki scenariusz imponująco wygląda na mapie, jednak w rzeczywistości byłby bardzo trudny do zrealizowania. Tak szeroko zakrojona ofensywa wymagałaby zaangażowania większości z niecałych 300 tysięcy rosyjskich żołnierzy wojsk lądowych. Do tego oznaczałaby konieczność pacyfikacji i okupacji rozległych obszarów zamieszkanych przez kilkanaście milionów ludzi. Byłoby to przedsięwzięcie, które związałoby poważne siły rosyjskiego wojska na wiele lat i stanowiło poważne obciążenie dla rosyjskiego budżetu.
Każdy z powyższych scenariuszy wiąże się z poważnymi ryzykami dla Rosji. Głównym problemem z rosyjskiej perspektywy nie jest konieczność przełamania wstępnego oporu ukraińskiego wojska. Rosjanie mają istotną przewagę nie tylko ze względu na potencjał swoich sił zbrojnych, ale też na swobodę działania. Nie ma ryzyka ukraińskiej ofensywy na Rosję, więc to Rosja może swobodnie koncentrować siły na wybranych przez siebie odcinkach i uzyskiwać tam znaczną lokalną przewagę nad obrońcami.
Problemem dla Rosjan jest polityka i to, co po samej ofensywie. Politycznie trudno będzie Kremlowi zbudować wiarygodne uzasadnienie swojej agresji. Próbując w 2014 roku wywołać bunt w szeregu wschodnich i południowych miast Ukrainy, w celu zbudowania separatystycznej i zależnej od Kremla Noworosji, Rosjanie zużyli cały dostępny im kapitał ludzki w tych regionach. Wszyscy, którzy byli gotowi ryzykować zdrowiem i życiem dla Rosji albo odnieśli sukces, albo zostali zabici, aresztowani, uciekli czy stracili nadzieję. W efekcie pozostały tylko kadłubkowe separatystyczne republiki Doniecka i Ługańska. Teraz, gdyby Rosjanie chcieli na przykład zrealizować scenariusz numer trzy, nie mogliby liczyć na wiarygodną prorosyjską rebelię w Charkowie, która dałaby im dogodny pretekst do interwencji. Niesprowokowana agresja byłaby ewidentna i poważne problemy na arenie międzynarodowej nieuniknione.
Próbując zrealizować któryś z powyższych scenariuszy, Kreml musi też brać pod uwagę, co później. Okupowanie znacznych terenów Ukrainy bez wsparcia lokalnej ludności wymagałoby poważnego i bezpośredniego zaangażowania rosyjskich żołnierzy. Na dużą skalę trudno byłoby powtórzyć model z Doniecka i Ługańska, które przeistoczyły się w państwa mafijne wspierane przez rosyjską broń i wojsko. Tym bardziej że od czasu wojny w latach 2014-2015 Ukraińcy stali się generalnie wrodzy Rosji, więc można by się spodziewać jakiejś formy oporu przeciw okupacji. Wszystko to oznaczałoby uwiązanie istotnej części rosyjskich sił zbrojnych (całe owszem liczą 900 tysięcy, ale wojska lądowe to około 300 tysięcy ludzi) i poważne koszty finansowe.
Z tych powodów zakrojona na szeroką skalę ofensywa i okupacja są raczej mało prawdopodobne. Najbardziej realne wydają się działania o najbardziej ograniczonym wymiarze, czyli scenariusz numer jeden, albo jeszcze mniej, czyli ataki w cyberprzestrzeni, akty sabotażu, ataki terrorystyczne, ciągła presja i dążenie do destabilizacji Ukrainy.
Ćwiczenia ukraińskiego wojska