Pożar, który wybuchł w piątkowy wieczór (21 stycznia) w regionie Big Sur w środkowej części wybrzeża Kalifornii, po dwóch dniach został opanowany w niedzielę w 25 proc. W akcji ratunkowych brało udział ponad 250 strażaków wspomaganych przez samoloty, ewakuowano 500 mieszkańców.
- Wiatry ucichły i to działało na naszą korzyść - powiedziała Cecile Juliette rzeczniczka kalifornijskiego Departamentu Leśnictwa i Ochrony Przeciwpożarowej. Wciąż jednak płonie terytorium o wielkości 425 ha, a ogień przesuwa się w kierunku północno-wschodnim, w kierunku Palo Colorado. Dla bezpieczeństwa władze zamknęły biegnący wzdłuż Pacyfiku 20-kilometrowy odcinek autostrady stanowej.
Choć szczyt kalifornijskich pożarów ma miejsce zazwyczaj w lecie, to w ostatnich latach największe pożary nawiedziły stan w grudniu i w styczniu. Z 10 największych pożarów w historii stanu, osiem miało miejsce w ciągu ostatnich pięciu lat. - To niezwykłe, że pod koniec stycznia na wybrzeżu wybuchają pożary tej wielkości - powiedziała Cecile Juliette, dodając, że "ten fakt jest bardzo niepokojący".
Więcej informacji ze świata i kraju znajdziesz na stronie głównej portalu Gazeta.pl.
Strażacy walczyli z żywiołem w kanionie - w piątek, w górach wzdłuż Big Sur - w sobotę. Ogień podsycany silnym wiatrem szybko rozprzestrzenił się w kierunku morza. Jak informuje "The Guardian", pożar strawił co najmniej 4 kilometry kwadratowe zarośli i sekwoi. - Ogień zbiegł się z wiatrem i ukształtowaniem terenu - skomentowała Cecile Juliette.
Jak poinformowała Narodowa Służba Pogodowa na Twitterze, w niedzielę w ciągu poprzedniej doby wiatr osiągnął w Kalifornii 145 kilometrów na godzinę.