Brytyjskie media donoszą, że w Partii Konserwatywnej rodzi się bunt przeciwko Borisowi Johnsonowi po kolejnych doniesieniach w sprawie "partygate", czyli serii imprez, które miały odbywać się przy Downing Street mimo lockdownu. Kolejni politycy Partii Konserwatywnej wypowiadają mu posłuszeństwo. Aby rozpocząć partyjne głosowanie nad wotum nieufności wobec szefa ugrupowania trzeba 54 wniosków członków partii. Oficjalnie nie wiadomo, ile ich teraz jest - źródła "Sunday" donoszą, że ich obecna liczba to 35.
W sobotę "Independent" poinformował, że gabinet premiera planuje "Operację Wielkiego Psa", która ma pomóc Johnsonowi w odbudowaniu poparcia - plan zakłada m.in. zwolnienie części urzędników z Downing Street. Według mediów Boris Johnson za kryzys wini współpracowników. Część polityków konserwatywnych powiedziało tygodnikowi "The Observer", że jeśli premier spróbuje przerzucić odpowiedzialność, to go usuną.
Posłowie Parti Konserwatywnej wrócili do swych okręgów i sprawdzają nastroje w lokalnych strukturach partii i wśród swoich wyborców. Przedstawiciel prawego skrzydła ugrupowania Andrew Bridgen twierdzi, że dostał w sprawie "partygate" 1000 maili, a około ośmiuset zawierało żądanie dymisji premiera. Dwóch biznesmenów-milionerów sponsorujących partię publicznie skrytykowało Borisa Johnsona, sugerując, że powinien odejść.
Tymczasem wyciekły szczegóły planu Johnsona - "Times", powołując się na rozmowy z urzędnikami państwowymi, wskazuje, że premier Wielkiej Brytanii chce m.in.:
Wśród pracowników Downing Street, którzy mieliby poświęcić swoje stanowiska i odejść, wymienia się m.in. Martina Reynoldsa, głównego prywatnego sekretarza Johnsona. Według brytyjskich mediów zagrożone mogą być również miejsca pracy Dana Rosenfielda, szefa sztabu i niektórych członków zespołu ds. komunikacji.
"The Observer" publikuje sondaż, który potwierdza trend widoczny od pewnego czasu - Brytyjska Partia Pracy: 41 proc., Konserwatyści 31 proc. "Czy premier złamał zasady lockdownu?" Na to pytanie "tak" odpowiada 76 procent pytanych. O tym, że "nie" jest przekonanych zaledwie 8 procent respondentów.
W niedzielę w sprawie głos zabrał m.in. lider opozycyjnej Partii Pracy, Keir Starmer. - Jesteśmy teraz krajem sparaliżowanym przez słabość premiera. Dlatego w interesie narodowym Boris Johnson musi odejść - mówił, dodając, że imprezy na Downing Street odbywały się na dużą skalę i "opinia publiczna już wyrobiła sobie zdanie na ten temat. - Fakty są bezsprzeczne, mówią same za siebie - dodał.
W środę Johnson przeprosił publicznie za udział w spotkaniu w ogrodzie jego rezydencji przy Downing Street podczas lockdownu w 2020 roku. O tym, że się odbyło, informowała na początku tygodnia stacja ITV, z kolei "Daily Telegraph" ujawnił, że w wieczór poprzedzający pogrzeb księcia Filipa, kiedy w całym kraju trwała żałoba narodowa - pod nieobecność Borisa Johnsona - przy Downing Street odbyły się dwie imprezy. Z kolei "Daily Mirror", powołując się na anonimowych informatorów, podał, że w kancelarii brytyjskiego premiera odbywały się regularne "piątki z winem", a Johnson nie tylko o tym wiedział, lecz także zachęcał pracowników do uczestnictwa w nich, aby pracownicy się "wyluzowali". - Chcę przeprosić. Wiem, że ostatnie 18 miesięcy dla milionów ludzi w tym kraju oznaczały mnóstwo wyrzeczeń. Rozumiem udrękę, przez którą przeszli, nie mogąc opłakiwać swoich bliskich, nie mogąc żyć tak, jak chcą, nie mogąc robić rzeczy, które kochają. Rozumiem gniew, który czują wobec mnie i mojego rządu, gdy myślą, że na samej Downing Street ludzie, którzy stworzyli zasady, ich nie przestrzegali - mówił.