Władimir Putin od lat sygnalizował, że nigdy się nie pogodził z rozpadem ZSRR i utratą przez Rosję strefy wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej. Teraz najwyraźniej uznał, że nadszedł czas, aby spróbować odwrócić efekty końca zimnej wojny. Ukraina i presja na nią okazały się tylko narzędziem. Rosjanie mówią to już zupełnie otwarcie, gdy zasiadają do pierwszych z serii ważnych negocjacji w tym tygodniu.
Maraton rozpoczął się w poniedziałek od dwustronnych rozmów USA-Rosja w Genewie. Trwały około siedmiu godzin. Delegacjom przewodzą wiceszefowie ministerstw spraw zagranicznych obu krajów, Amerykanka Wendy Sherman i Rosjanin Siergiej Riabkow. Rosyjski dyplomata w weekend, przed nieoficjalnym spotkaniem ze swoją odpowiedniczką, wygłosił do dziennikarzy znamienne słowa. Podkreślił, że USA i ogólnie Zachód wydają się nie pojmować strategicznych celów Rosji. Jak cytuje "The New York Times", powiedział również, jakie to są cele:
Musimy mieć pewność ograniczenia destrukcyjnych działań NATO, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich dekad, i co do zasady cofnąć Sojusz na pozycje, które zajmował w 1997 roku. Jednak to właśnie w tej konkretnej sprawie widzimy najmniej gotowości do rozmów po stronie amerykańskiej i sojuszniczej.
Rok 1997 jest istotny o tyle, że wówczas podpisano umowę NATO-Rosja o rozwoju wzajemnych stosunków. Dwa lata później zaczęło się rozszerzanie Sojuszu na wschód między innymi o Polskę, co Kreml uznaje dzisiaj za pogwałcenie wcześniejszych dwustronnych umów. Tematu Ukrainy Riabkow miał praktycznie nie poruszyć.
W praktyce oznacza to tyle, że Rosja chciałaby cofnąć granicę NATO na Odrę, bo ostatnie, na co Kreml się zgadzał, to włączenie do organizacji całych zjednoczonych Niemiec. W takiej wizji przyszłości, Polska nie powinna być w Sojuszu, albo być jakimś członkiem gorszego sortu. W podobnym tonie wypowiadał się otwarcie 28 grudnia szef Riabkowa, minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow. W długim wywiadzie, którego treść przetłumaczoną na język angielski zamieszczono na stronie ministerstwa, opisywał rosyjski punkt widzenia na obecny kryzys dyplomatyczny. Wypowiedział między innymi takie znamienne słowa:
NATO stało się projektem geopolitycznym obliczonym jedynie na przejmowanie terytoriów osieroconych przez upadek Układu Warszawskiego i ZSRR. Właśnie teraz to się dzieje, a my nie możemy siedzieć z założonymi rękoma, kiedy oni podchodzą pod próg naszego domu. Tak jak to ujął prezydent Putin.
Czyli z punktu widzenia Kremla takie kraje jak Polska to nawet nie niepodległe państwa zdolne do podejmowania własnych decyzji, ale jedynie "terytoria", które ktoś posiada i kontroluje. Do 1989 roku było to ZSRR, które je jednak "osierociło", a potem przyszło NATO i je "przejęło".
Po weekendowym nieoficjalnym spotkaniu z Sherman Riabkow deklarował nie tylko konieczność cofnięcia czasu. Mówił również, że rozmowa z Amerykanką była zaskakująco otwarta oraz rzeczowa i sprawiła, że jest optymistycznie nastawiony. Podkreślał później dodatkowo, że chciałby, aby oficjalne rozmowy były prowadzone "dynamicznie" i bez ogródek, aby Zachód nie był w stanie grać na zwłokę. Ze swojej strony Amerykanie wydali oględny komunikat, że Sherman podkreśliła, iż USA liczą na rozwiązanie problemów drogą dyplomacji.
Z punktu widzenia Polski kluczowe jest to, co Amerykanie są ewentualnie skłonni dać Rosjanom, aby ci poczuli się usatysfakcjonowani. O ile osiągnięcie porozumienia jest w ogóle możliwe. Dotychczas Biały Dom dość jednoznacznie podkreślał, że nie ma mowy, aby to Rosja dyktowała niepodległym państwom, czy mogą wstępować do NATO. Ma też nie wchodzić w rachubę jakieś ograniczanie potencjału Sojuszu na wschodzie i tworzenie członków gorszej kategorii. Prezydent Joe Biden mówił za to, że ewentualna rosyjska agresja na Ukrainę spotka się z ostrą odpowiedzią. W piątek sekretarz stanu Anthony Blinken powiedział:
Moskwa jednocześnie buduje fałszywą narrację o tym, że to NATO zagraża Rosji, że NATO planuje umieścić infrastrukturę wojskową na Ukrainie w celu wzniecenia konfliktu z Rosją, że NATO przysięgło po zakończeniu zimnej wojny nie przyjmować państw Europy Wschodniej i że tę przysięgę następnie złamało. Wszystkie te wątki są fałszywe.
Z USA nadchodzą jednak czasem niepokojące sygnały. W weekend telewizja NBC opublikowała materiał, oparty na nieoficjalnych przeciekach z administracji prezydenckiej, jakoby Waszyngton był skłonny w jakimś stopniu zredukować obecność amerykańskiego wojska na terytorium państw wschodniej flanki NATO. W tym w Polsce. Biały Dom oficjalnie zdecydowanie zaprzeczył.
Jednocześnie w sobotę anonimowy wysoki rangą urzędnik podkreślał w komunikacie Departamentu Stanu, że nie należy się spodziewać wielkich przełomów po poniedziałkowych rozmowach, bo mają one charakter raczej roboczy. Przestrzegał też, aby nie wierzyć różnym przeciekom mówiącym o skłonności USA do ustępstw czy przekazom w rosyjskich mediach o ustępstwach, ponieważ ma to być sposób Moskwy na podważanie zaufania pomiędzy członkami NATO.
Jeszcze w tym tygodniu mają się odbyć kolejne rozmowy i negocjacje. Na środę zaplanowano spotkanie w ramach Rady NATO-Rosja, którą utworzono w 2002 roku i od tego czasu teoretycznie jest platformą do kontaktów pomiędzy Sojuszem jako całością i Moskwą. Finalnie w czwartek ma się odbyć spotkanie Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), w skład którego wchodzą członkowie NATO, Rosja i byłe państwa ZSRR oraz pozostałe państwa Europy.
Rosjanie nie ukrywają przy tym, że mają te obie formuły w niższym poważaniu niż bezpośrednie negocjacje z USA. Rozmowy ze wszystkim członkami NATO czy OBWE, w tym tymi, którzy są według słów Ławrowa tylko "terytorium" przekazywanym z rąk do rąk, są mniej wygodne niż rozmowy tylko z Amerykanami, którzy patrzą na świat globalnie i mają globalne problemy. Ławrow podkreślał we wspomnianym wywiadzie, że Moskwy nie obchodzi, co tam sobie państwa NATO będą dyskutować, ratyfikować i ustalać we własnym gronie. Liczy się wymierny efekt w postaci zobowiązań całego Sojuszu wobec Rosji. Kreml nie chce zajmować się tym, czego chce Polska czy Litwa, ale żeby to USA informowały swoich sojuszników o tym, co ma być w wyniku rozmów z Kremlem.
Wszystko to budzi w wielu europejskich stolicach poważne obawy, że decyzje ich dotyczące zostaną podjęte ponad ich głowami. Amerykanie raz po razie zapewniają, że nic takiego się nie stanie, jednak atmosfera przypomina okres zimnej wojny czy XIX-wiecznego koncertu mocarstw, kiedy to najsilniejsi decydowali pomiędzy sobą o kształcie świata. W minioną środę Josep Borrell, szef unijnej dyplomacji, podczas wizyty na wschodzie Ukrainy mówił o tym w ten sposób:
Nie żyjemy już w czasach Jałty. Unia Europejska nie może być jedynie widzem, kiedy USA, NATO i Rosja dyskutują na temat bezpieczeństwa Europy.
Słowa unijnego urzędnika brzmią jednak pusto, ponieważ państwa UE w większości stoją na stanowisku, że twarde bezpieczeństwo to domena NATO, a nie Wspólnoty. No a bezdyskusyjnym liderem NATO są USA. I to do USA swoje postulaty kierują Rosjanie. Kluczowe staje się więc to, jak dalece Amerykanie zaangażują w cały proces swoich europejskich sojuszników i Ukrainę. Biały Dom regularnie podkreśla, że jak najbardziej chce to robić i rzeczywiście organizuje różne rozmowy, spotkania oraz konsultacje. Jak już pisaliśmy w szeregu tekstów na temat obecnego kryzysu, kluczowe z naszej perspektywy będzie to, na ile NATO zdoła zachować jedność i na ile zdoła zająć wspólną twardą pozycję wobec rosyjskich żądań oraz presji.