Kasym-Żomart Tokajew podkreślił w wyemitowanym w piątek telewizyjnym orędziu, że stopniowo będzie zdejmował ograniczenia wprowadzone wraz z ogłoszeniem stanu wyjątkowego. Dodał też, że "słyszy żądania" demonstrantów. Jednocześnie zapowiedział jednak, że nie będzie prowadził "żadnych negocjacji z terrorystami" i przekazał, że wydał rozkaz strzelania do każdego, kto stawi opór i nie złoży broni. Jak podaje BBC, polityk podczas przemówienia "upoważnił też funkcjonariuszy do strzelania bez ostrzeżenia". - Kto się nie podda, ten zostanie zlikwidowany - mówił.
Wezwał też siły porządkowe do zdecydowanego przeciwstawiania się aktom wandalizmu.
Więcej informacji na stronie głównej Gazeta.pl
Tokajew przekonywał, że na jego kraj napadli terroryści i oświadczył, że co najmniej 20 tysięcy uzbrojonych "bandytów" działało w mieście Ałmaty. Nie wskazał jednak, kto konkretnie, jego zdaniem, przygotowywał terrorystów do działań w Kazachstanie. Stwierdził jedynie, że był to "wspólny punkt dowodzenia". Prezydent Kazachstanu dodał, że terroryści nie złożyli broni i dlatego trwa wojskowa operacja przeciwko nim. Jak dodał, "siły pokojowe" z innych krajów przybyły na jego prośbę do kraju, aby zapewnić bezpieczeństwo. Tokajew "specjalne podziękowania" za wysłanie wojsk złożył Władimirowi Putinowi - podaje BBC.
Niezależni komentatorzy z Rosji i Kazachstanu podkreślają jednak, że protesty wybuchły spontanicznie. Ich podłożem jest trudna sytuacja socjalna oraz zmęczenie społeczeństwa rządami grupy osób związanych z byłym prezydentem Nursułtanem Nazarbajewem.
Władze Kazachstanu informują, że sytuacja w kraju się już stabilizuje. Jednak agencja Reutera donosi, że w piątek rano jej korespondenci zobaczyli ściągających na główny plac Ałmaty żołnierzy i opancerzone wozy wojskowe. "Dzień wcześniej żołnierze strzelali do protestujących" - wskazano i dodano, że kilka metrów od placu korespondenci natrafili m.in. na zwłoki w mocno uszkodzonym samochodzie cywilnym. Z informacji kanału telewizyjny Mir-24, która powołują się na świadków, na placu w Ałmaty wciąż "dochodzi do starć".
BBC także informuje, że w piątkowy poranek w pobliżu głównego planu Ałamty wciąż słychać było strzały.
Zamieszki w Kazachstanie wybuchły pięć dni temu po ogłoszeniu przez rząd podwyżek cen paliw. W kilku największych miastach tysiące demonstrantów wyszły na ulice. Zażądali też odsunięcia od władzy osób związanych z byłym prezydentem Nursułtanem Nazarbajewem. Urzędujący prezydent Kasym-Żomart Tokajew zdymisjonował rząd, odwołał Nursułtana Nazarbajewa ze stanowiska szefa Rady Bezpieczeństwa, ale protesty nie ustały. W środę protestujący demolowali budynki rządowe, redakcje państwowych mediów i biura lokalnych administracji. W całym kraju ogłoszono stan wyjątkowy.