Na kilka dni przed oficjalnym liczeniem głosów elektorskich wiadomo już było, że Donald Trump przegrał wybory i żadne protesty tego nie zmienią. Niektórzy republikanie w Kongresie zapowiedzieli, że 6 stycznia będą składać sprzeciwy ws. głosowania m.in. w Arizonie, Pensylwanii czy Georgii, ale sygnalizowali, że ta akcja nie ma szans na powodzenie. Kolejne sądy odrzucały również teorię Louiego Gohmerta, republikanina z Izby Reprezentantów, który uważał, że wiceprezydent Mike Pence może jednoosobowo odwrócić wynik wyborów.
Niezwykle przywiązany do tej teorii Donald Trump naciskał na Pence'a, by ten doprowadził do obstrukcji w liczeniu głosów, a o wyniku wyborów miałyby wówczas zdecydować Izba Reprezentantów lub Sąd Najwyższy z nominatami Trumpa, powołanymi niezgodnie z prawem i zwyczajem.
Pence nie chciał działać wbrew orzeczeniom sądów, dlatego na 6 stycznia Trump i jego otoczenie zorganizowali wiec przed Kapitolem. Tuż przed 12:00 Trump pojawił się na scenie, zapowiedział, że nigdy nie zaakceptuje wyników wyborów i wezwał Pence'a do odrzucenia ich wyniku. Odchodzący prezydent przekonywał, że protestujący mogą zmienić wyniki wyborów i że "muszą pokazać siłę" oraz "walczyć jak cholera". Media obliczyły, że na 20 razy, kiedy mówił o "walce", tylko raz powiedział o "pokojowym" marszu.
Lojaliści Donalda Trumpa, którzy chcą zakłócić sesję połączonych izb Kongresu, rozpoczynają marsz na Kapitol. Oto oś najważniejszych wydarzeń:
Znam wasz ból. Odbyły się wybory, które nam ukradziono. Wygraliśmy ogromną przewagą i wszyscy o tym wiedzą, zwłaszcza druga strona. Ale teraz musicie wrócić do domów. Musi zapanować pokój, prawo i porządek. Musimy szanować naszych wspaniałych reprezentantów prawa i porządku. Nie chcemy, żeby ktoś ucierpiał. (...) To były sfałszowane wybory, ale nie możemy grać w ich grę, musi zapanować pokój. Kochamy was. Jesteście wyjątkowi (...).
Te wszystkie zdarzenia obserwowaliśmy niemal na żywo. Zagadką pozostaje jednak to, co przez ponad trzy godziny - między zakończeniem przemówienia a publikacją nagrania Trumpa, w którym wezwał on do powrotu do domów - działo się w otoczeniu prezydenta. To jeden z aspektów, nad którymi pracuje Komisja Specjalna ds. ataku 6 stycznia, którą powołano w Izbie Reprezentantów.
Zespół przeprowadził dotąd kilkaset rozmów, na podstawie których zbudował szczegółowy obraz tego, co działo się tego dnia w Białym Domu. Część faktów jest już znana z mediów, ale - jak podkreśla CNN - ostateczny raport może być historycznym zapisem tego, jak przebiegał atak na Kapitol.
Przewodniczący zespołu demokrata Bennie Thompson nie wykluczył tego, że komisja może przedstawić Departamentowi Sprawiedliwości rekomendację, by wszcząść śledztwo ws. uczestnictwa Donalda Trumpa w wydarzeniach. Nie wiadomo jednak, czy wszyscy członkowie zgodziliby się na ten ruch, bo mogłoby to wywołać polityczną wojnę - prokurator administracji Bidena miałby oskarżać poprzedniego prezydenta.
To, co komisji wydaje się jasne już teraz, to fakt, że Trump jest winny "supreme dereliction of duty", czyli poważnego niedopełnienia obowiązków. Odmowa interwencji w celu zatrzymania napaści na Kapitol to - zdaniem komisji - jaskrawy przykład złamania prezydenckiej przysięgi obrony konstytucji.
Wiadomo, że w czasie ataku Trump przebywał w Zachodnim Skrzydle Białego Domu, jadł obiad w jadalni przy Gabinecie Owalnym i oglądał zajścia w telewizji. Według komisji Ivanka, hołubiona córka, ale również doradczyni Trumpa w czasie jego prezydentury, co najmniej dwukrotnie namawiała ojca, by "odpuścił" i zatrzymał przemoc na Kapitolu.
Do ojca próbował dotrzeć też Donald Trump junior. Ten jednak nie kontaktował się z ojcem bezpośrednio, a przez Marka Meadowsa, szefa personelu Białego Domu. "Musi potępić to g***o tak szybko, jak to możliwe. Tweet o policji Kapitolu to za mało" - pisał Trump jr. Meadows odpowiedział mu, że zgadza się i naciska na szefa. "Potrzebne jest przemówienie z Gabinetu Owalnego. Musi zacząć być przywódcą. To zaszło za daleko i wymknęło się spod kontroli" - pisał dalej pierworodny syn prezydenta.
Komisja pozyskała część komunikacji ekipy Trumpa, ale stara się o zezwolenie Sądu Najwyższego na dostęp do wszystkich dokumentów, wiadomości, maili i notatek z tego dnia. Na świadków wzywane są też osoby, których nie było w Białym Domu, ale były świadkami wydarzeń w "pokoju narad" w waszyngtońskim hotelu Willard. To tam mieli przebywać główni sojusznicy Trumpa - Rudy Giuliani i Steve Bannon.
Działalność komisji krytykuje pisarz Don Winslow, twórca powieści detektywistycznych, który zaangażował się w obnażaniu kłamstw Trumpa. W jednym ze swoich bardzo popularnych filmów wymienia osoby, które powinny być wezwane do złożenia zeznań, ale wezwane nie zostały. Winslow dziwi się też informacjom podawanym przez komisję. "Nie wierzę, że robią newsa z tego, że Trump oglądał w telewizji atak na Kapitol. Przecież wiemy o tym od roku" - oburza się.
Pisarz uważa również, że dotychczasowe działania członków zespołu nie sprawiają, że Trump i jego środowisko zacznie obawiać się konsekwencji swoich czynów. Za przykład podał jednego z doradców Trumpa, który promuje pełną teorii spiskowych grę planszową o wyborach z 2020 roku. "Chcesz wiedzieć, jak demokraci skradli wybory? Zagraj w grę. Chcesz wiedzieć jak Tony Fauci prawdopodobnie pomógł stworzyć śmiercionośnego wirusa w laboratoriach komunistycznych Chin? Zagraj w grę" - mówi Peter Navarro w promującym planszówkę klipie.
Navarro twierdzi obecnie, że to on wymyślił, jak doprowadzić do zmiany wyników wyborów. - Plan Green Bay Sweep był prosty. Mieliśmy ponad 100 kongresmenów i senatorów gotowych, by wprowadzić go w życie. Chcieliśmy zakwestionować wyniki wyborów w sześciu stanach - Michigan, Pensywanii, Georgii, Wisconsin i Nevadzie. Wierzyliśmy, że jeśli głosy zostaną odesłane z powrotem do tych stanów i zaczniemy się im pponownie przyglądać, to we władzach [stanów] narośnie obawa i większość albo wszystkie z nich unieważnią wyniki. (...) Senator Ted Cruz i kongresmen Paul Gosar rozpoczęli Green Bay Sweep pięknie podważając wyniki w Arizonie - mówił w MSNBC, a prowadzący pytał go, czy zdaje sobie sprawę z tego, że opisuje zamach stanu.
- Zależy nam, żeby Amerykanie zdawali sobie sprawę, jak niebezpieczny był Donald Trump - mówiła przed rocznicą oblężenia Kapitolu Liz Cheney, wiceprzewodnicząca Komisji Specjalnej, jedna z dwójki republikanów, którzy zdecydowali się na wejście w jej skład. Córka byłego wiceprezydenta Dicka Cheney'a jest obecnie poddawana ostracyzmowi w partii. Przekonuje jednak, że koledzy muszą wybrać lojalność wobec Trumpa lub lojalność wobec konstytucji.
- Wiemy, że siedział w jadalni, jego współpracownicy prosili go, by wygłosił orędzie, zaapelował, by ludzie przestali. Wiemy, że prosił go lider McCarthy, prosili go członkowie rodziny. Jego córka - mamy zeznanie z pierwszej ręki - córka Ivanka co najmniej dwa razy prosiła, by zatrzymał przemoc - mówiła Cheney.
- Nikt, kto tego nie robi, nikt, kto prowokuje atak na Kapitol, by zatrzymać liczenie głosów elektorskich, nikt, kto ogląda w telewizji, jak bici są policjanci, jak jego zwolennicy dokonują oblężenia Kapitolu, w oczywisty sposób nie nadaje się do pełnienia urzędu, nie może być nigdy dopuszczony w pobliże Gabinetu Owalnego - przekonywała. Trump deklaruje jednak start w wyborach prezydenckich w 2024 roku.