- Rosjanie muszą wiedzieć, że ich ostatnie propozycje kierowane ku USA i NATO są nie do przyjęcia. To raczej ultimatum i próba szantażu, niż realnych negocjacji - mówi Legucka, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych zajmująca się Rosją.
17 grudnia rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych opublikowało dokumenty, które mają być projektem porozumienia z USA albo NATO na temat bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej. Dwa dni wcześniej mieli je otrzymać sami Amerykanie. Kreml oznajmił między innymi, że oczekuje wycofania wojsk NATO z terytorium państw przyjętych do Sojuszu po 1997 roku (czyli między innymi Polski).
Do tego szereg oczekiwań odnośnie do nierozmieszczania konkretnych rodzajów broni na terytorium państw leżących w pobliżu Rosji, czy nieprzyjmowania do Sojuszu np. Ukrainy. Generalnie to rozległa lista oczekiwań, które godzą w zdolność państw w regionie do podejmowania suwerennych decyzji dotyczących swojego bezpieczeństwa. Rosjanie nie mogą oczekiwać, że USA czy NATO by na coś takiego przystały, bo już wyraźnie odrzucały w przeszłości taką możliwość.
To faktycznie eskalacja oczekiwań Kremla, które na początku rozmów z Zachodem trzy tygodnie temu skupiały się na Ukrainie. NATO i USA do dzisiaj na nie nie odpowiedziały inaczej, niż podkreślając prawo państw do samodzielnego decydowania o swoich losach.
- Wydaje mi się, że to próba budowania narracji, że Kreml proponował dialog, ale Zachód nie był nim zainteresowany i kontynuował rozbudowę sił u granic Rosji. Jak na wewnętrzne potrzeby to narracja jak najbardziej adekwatna - uważa Legucka.
Dodatkowo w kolejnych dniach miały miejsce niepokojące wystąpienia Putina, ministra obrony Siergieja Szojgu i rosyjskiej generalicji. - Rosyjski prezydent położył w nich na szali swoją reputację i określił czerwone linie, których przekroczenia Rosja nie będzie tolerować. Wcześniej tego nie robił - mówi analityczka PISM. Putin wręcz wielokrotnie wyśmiewał Baracka Obamę za kreślenie czerwonych linii w na przykład w Syrii, na których przekroczenie potem nie reagował, co zdaniem Rosjanina było dowodem na słabość swojego adwersarza. - Putin na coś takiego nie może sobie pozwolić. On od lat kreuje swój wizerunek polityka zdecydowanego, twardego, który się nie cofa - mówi Legucka.
Analityczka zwraca uwagę, że owe wystąpienia były też bardzo emocjonalne i prowokacyjne. - Zwłaszcza liczne oskarżenia pod adresem USA i NATO o rozmieszczaniu bliżej niesprecyzowanych systemów broni uderzeniowej w pobliżu granic Rosji, choć tak naprawdę chodzi o uzbrojenie, które znajduje się tu od lat, albo jest od lat w budowie, jak na przykład system Aegis Ashore w Redzikowie - mówi Legucka. Jej zdaniem to "retoryka wojenna". Tak między innymi mówił Putin:
Działania USA na Ukrainie mają miejsce tuż obok nas. Oni muszą zrozumieć, że my jesteśmy pod ścianą. Skrycie zbroją ekstremistów w sąsiednim państwie i popychają ich ku Rosji. Czy oni myślą, że będziemy się temu biernie przyglądać?
- Chodzi o stwarzanie wrażenia zagrożenia i zdrady. Tu nie chodzi o fakty, ale o narrację. Bardzo ważne jest stworzenie wrażenia, że wrogiem nie są Ukraińcy, ale Amerykanie i NATO. Ukraina tylko przypadkiem jest miejscem starcia - mówi Legucka. Sam Putin tyle razy mówił, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród. - Jak by więc było można walczyć z braćmi? W 2014 roku Kreml budował narrację, że chodzi tylko o ochronę ludności rosyjskiej wobec przewrotu w Kijowie. Teraz buduje narrację, że chodzi o odparcie śmiertelnego zagrożenia, które przysuwa się do granic Rosji - tłumaczy ekspertka.
Kluczowym problemem dla Kremla pozostaje przekonanie, że nie można dopuścić, aby Ukraina trwale weszła w orbitę państw UE i NATO. Obecnie szybko w tym kierunku podąża. Nie musi przy tym chodzić konkretnie o wejście Ukrainy do NATO, co było dotychczas scenariuszem raczej teoretycznym, niż praktycznym. Chodzi generalnie o okrzepnięcie u granic Rosji dużego, nieprzyjaznego i prozachodniego państwa.
- Rosyjscy przywódcy nie odpuszczą sobie Ukrainy. Tkwią w pułapce myślenia geopolitycznego, które jest mieszanką ignorancji i arogancji w jednym. Wydają się być przekonani, że muszą zmienić obecny status quo, który uważają za bardzo niekorzystny. I lepiej to zrobić teraz, niż później. Jednocześnie nie mają żadnego innego środku nacisku na Ukrainę niż groźba i siła - uważa Legucka.
Rosyjskie wojsko systematycznie gromadzi siły u granic Ukrainy. Systematyczna mobilizacja trwa już od początku jesieni. Opisywaliśmy ją wcześniej szczegółowo. Ukraińscy wojskowi, jak i zachodni analitycy, raz po razie stwierdzają, że styczeń jest momentem, kiedy Rosjanie będą mieli dość sił do ataku.
- Niestety wydaje mi się, że trzeba brać pod uwagę także scenariusz wojenny i styczeń jest realnym terminem. Wiele zależy od determinacji Zachodu. Czy będzie miał siłę, aby nie ulec rosyjskiemu szantażowi - mówi Legucka.