Oszałamiający sukces, który tak naprawdę był porażką. Spektakularne pudło Japończyków [TAKA CIEKAWOSTKA]

80 lat temu zespół kilkudziesięciu japońskich okrętów wracał przez Północny Pacyfik do Japonii. Załogi były w entuzjastycznym nastroju. Kilka dni wcześniej udało im się z zaskoczenia zadać na pozór obezwładniający cios flocie USA w Pearl Harbor na Hawajach. Wbrew powszechnemu przekonaniu była to jednak porażka Japonii.

Nalot na bazę amerykańskiej Floty Pacyfiku 7 grudnia 1941 roku jest jednym z najbardziej spektakularnych przykładów na to, że nawet oszałamiające sukcesy na polu walki mogą być tak naprawdę porażką, kiedy spojrzy się na nie szerzej.

"W Pearl Harbor odnieśliśmy wielkie zwycięstwo taktyczne, tym samym przegrywając wojnę."

Cytat przypisywany admirałowi Hara Tadaichi, dowódcy zespołu dwóch z sześciu lotniskowców biorących udział w japońskim ataku. Odzwierciedlał on powszechny pogląd wśród wielu japońskich admirałów i polityków. Jeszcze przed wybuchem wojny zdawali oni sobie sprawę, że sytuacja ich państwa jest bardzo zła i potrzeba naprawdę nadzwyczajnych sukcesów, aby wygrać z USA. O ile w ogóle będzie to możliwe.

Z bliska katastrofa

Trudno się jednak dziwić legendzie spektakularnego sukcesu, jakim miał być japoński atak na Pearl Harbor 80 lat temu. Nie można Japończykom odmówić tego, że zdołali przeprowadzić pod wieloma względami mistrzowską operację, która wymagała złożonych przygotowań, świetnego wyszkolenia i podjęcia poważnego ryzyka. Do 7 grudnia 1941 roku Amerykanie zakładali, że coś takiego jest praktycznie niemożliwe. Hawaje były bardzo daleko od japońskich baz, tworząc poważne problemy natury logistycznej. Przepłynięcie większości Pacyfiku i rozpoczęcie ataku w sposób niezauważony wydawało się nierealne. Skuteczne atakowanie z powietrza okrętów zakotwiczonych na ciasnych wodach Pearl Harbor, otoczonych przez liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej i lotniska z mrowiem myśliwców, zakrawało na szaleństwo. Wszystko to się jednak Japończykom udało. O tym jak amerykańscy dowódcy ignorowali liczne ostrzeżenia wywiadu o możliwym ataku, traktując je jako niedorzeczne, napisano książki.

Efekt był taki, że 7 grudnia, w niedzielny poranek, 350 japońskich samolotów startujących z sześciu lotniskowców, zaatakowało w dwóch falach. Pierwsza nie napotkała praktycznie żadnego oporu zaskoczonych Amerykanów, druga już musiała się mierzyć z coraz silniejszym ogniem artylerii przeciwlotniczej i nielicznymi myśliwcami. Jednak Japończycy stracili tylko 29 samolotów i sześć miniaturowych okrętów podwodnych, które bez powodzenia próbowały w tym samym czasie zaatakować bazę. Atak trwał półtorej godziny.

W tym czasie Amerykanie ponieśli dotkliwe straty w ludziach. Zginęło ich 2403, a dodatkowe 1,1 tysiąca zostało rannych. 18 okrętów zatonęło lub osiadło na dnie, w tym pięć pancerników z ośmiu znajdujących się w bazie. 350 samolotów zostało zniszczonych lub uszkodzonych na ziemi. Informacje o tysiącach ofiar, zdjęcia zniszczonych i ciężko uszkodzonych okrętów, słupów dymu i lotnisk zasłanych wrakami samolotów, wywołały szok w USA. Dzień później prezydent Franklin D. Roosevelt wygłosił przed połączonymi Izbami Kongresu słynne przemówienie o "dniu, który będzie żył w niesławie". USA wypowiedziały Japonii wojnę i "gigant zbudził się ze snu", aby w niecałe cztery lata zgnieść cesarstwo.

Baza w Pearl Harbor z powietrza. Zdjęcie wykonane około tygodnia przed atakiem. Japończycy skoncentrowali się na miejscu cumowania dużych okrętów, przy lewym brzegu wysepki w centrum. Główna baza i stocznia znajduje się dalej na lewoBaza w Pearl Harbor z powietrza. Zdjęcie wykonane około tygodnia przed atakiem. Japończycy skoncentrowali się na miejscu cumowania dużych okrętów, przy lewym brzegu wysepki w centrum. Główna baza i stocznia znajduje się dalej na lewo Fot. US Navy

W szerszym ujęciu

Sformułowanie o "śpiącym gigancie" to nie jakiś przejaw amerykańskiego samouwielbienia. Tak USA postrzegało wielu japońskich polityków i dowódców. Sformułowaniem o "śpiącym gigancie" posługiwał się między innymi główny organizator ataku na Pearl Harbor, admirał Isoroku Yamamoto. W okresie międzywojennym studiował on w USA, jak wielu innych oficerów japońskiej floty. Widział na własne oczy potencjał tego państwa, które jeszcze w latach 20 Japończycy uznawali za partnera, a nie potencjalnego wroga. Dopiero mocno nacjonalistyczny skręt Japonii w latach 30. i agresja na Chiny, doprowadziły do kursu kolizyjnego z USA. Pomimo tego do samego końca większość oficerów floty, zawodowych polityków i otoczenia samego cesarza, była przeciwnych wojnie. Prowadzone miesiącami negocjacje z Waszyngtonem nie dały jednak efektów oczekiwanych przez Japończyków. Amerykanie stali twardo na stanowisku, że japońska armia musi się wycofać z Chin. Dla oficerów wojsk lądowych i bardziej nacjonalistycznych polityków było to nie do pomyślenia. W końcu wygrała frakcja twierdząca, że nie można się ugiąć przed USA, ponieważ inaczej Japonia zostanie pozbawiona należnej jej wielkości.

Główny ciężar wojny z USA siłą rzeczy musiał spocząć na flocie. Niechętni wojnie z Amerykanami oficerowie zrobili, czego od nich oczekiwano i zaczęli się do niej szykować. Wiedzieli, że w długotrwałej wojnie na wyniszczenie nie mają szans ze "śpiącym gigantem", który ma kilka razy większą gospodarkę i znacznie większy potencjał do produkcji broni. Jedyne nadzieje pokładali więc na odniesieniu serii błyskawicznych zwycięstw w pierwszych miesiącach konfliktu i wywołaniu takiego szoku w USA, że może Amerykanie będą skłonni zawiesić broń, albo przynajmniej przez dłuższy czas nie będą w stanie odpowiedzieć, co da Japonii czas na opanowanie Azji Południowo-Wschodniej i umocnieniu się tam. Tak, aby ewentualny amerykański kontratak musiał być długotrwały i bardzo kosztowny.

Efektem takiego myślenia był zaskakujący atak na Pearl Harbor. Oficerowie floty mieli nadzieję, że uda im się zaskoczyć tam kluczowe okręty amerykańskiej Floty Pacyfiku i je zniszczyć, lub co najmniej wyłączyć z użycia na najważniejszy początkowy okres wojny. Na pozór się udało, ale tylko na pozór. Gdy spojrzy się krytycznym okiem na legendę otaczającą atak, trudno się nie zgodzić z cytatem admirała Tadaichi.

Spektakularne pudło

Owszem, Japończycy zniszczyli, albo poważnie uszkodzili, większość pancerników amerykańskiej Floty Pacyfiku. Cóż jednak z tego, skoro były to już nie najmłodsze okręty, których przydatność na nowoczesnym polu walki była ograniczona. Kluczowe w tym czasie były już lotniskowce, których szczęśliwym zrządzeniem losu akurat w ogóle nie było w bazie. To właśnie na lotniskowcach spoczął ciężar walk z japońską flotą w trudnym dla Amerykanów pierwszym roku wojny. Swoje zadanie spełniły świetnie, zadając ciężką klęskę Japończykom nieco ponad pół roku później podczas bitwy pod Midway.

Co więcej, podczas ataku na Pearl Harbor Japończycy praktycznie zignorowali samą bazę. Część oficerów na lotniskowcach Kido Butai, czyli zespołu sześciu lotniskowców wyprowadzających atak, chciała przeprowadzić kolejny nalot, aby zniszczyć wielkie zbiorniki paliwa, stocznię, bazę okrętów podwodnych i samo dowództwo Floty Pacyfiku. Dowódca operacji, admirał Chuichi Nagumo, kazał jednak zawracać ku Japonii. Yamamoto początkowo poparł jego decyzję, ale później krytykował.

Nagumo argumentował, że na jego okrętach kończyło się paliwo, ponieważ operowały na krańcu swoich możliwości. Po pierwszych atakach zniknął element zaskoczenia i Amerykanie coraz silniej się bronili. Trzecia fala ataku wiązałaby się więc z poważnym ryzykiem i sporymi stratami w bezcennych dobrze wyszkolonych pilotach, którzy dodatkowo musieliby lądować na swoich lotniskowcach już po zmroku, czego nigdy nie ćwiczyli. Jego ostrożność była więc uzasadniona, jednak wielu oficerów japońskiej floty, w tym sam Yamamoto, zarzucało mu potem, że swoją decyzją co najmniej przyśpieszył klęskę Japonii o kilka lat.

Przyznawał to amerykański admirał Chester Nimitz, który przejął dowodzenie Flotą Pacyfiku po porażce w Pearl Harbor. W jego ocenie zniszczenie zapasów paliwa i samej bazy oraz stoczni remontowej sparaliżowałoby działalność floty USA na Pacyfiku na nawet rok. Po prostu nie byłaby w stanie efektywnie działać w oparciu o bazy w Kalifornii. Taki cios pomógłby Japonii znacznie bardziej niż zatopienie oraz uszkodzenie kilku starych pancerników.

Niektórym aż trudno uwierzyć

Z tych dwóch powodów atak na Pearl Harbor, choć spektakularny i często przedstawiany w kulturze masowej jako wielka klęska Amerykanów, w szerszym ujęciu był dla nich nawet korzystny. Pominąwszy oczywiście śmierć ponad dwóch tysięcy ludzi. Jednak w zamian Amerykanie mogli otwarcie włączyć się do II wojny światowej jako państwo podstępnie zaatakowane, które tylko się broni. Znacznie podniosło to zapał obywateli USA do walki z III Rzeszą i Japonią. Jednocześnie potencjał floty USA na Pacyfiku nie został znacząco uszczuplony. W ciągu roku zdołała ona zatrzymać Japończyków i zacząć przejmować inicjatywę.

W szerszym ujęciu atak na Pearl Harbor był tak wygodny dla władz USA, że zrodził cały szereg teorii spiskowych. Według nich amerykańskie przywództwo celowo prowokowało Japończyków do takiego ruchu, ukrywało ostrzeżenia wywiadu przed nadchodzącym atakiem i celowo nie wzmacniało sił na Pacyfiku, aby początkowe klęski były spektakularne. I wywołujące w obywatelach USA wielką rządzę odwetu. Większość historyków je odrzuca. W zachowanych dokumentach nie ma dowodu na jakiś spisek. Owszem administracja Roosevelta nie była elastyczna w negocjacjach z Japończykami, momentami wręcz butna i obcesowa. Nie zostawiła im pola do manewru i dała argumenty frakcji opowiadającej się w Tokio za wojną. Jednak co do zasady Amerykanie po prostu uznawali, że nie ma usprawiedliwienia dla japońskiej agresji na Chiny i Japończycy muszą się wycofać.

Zobacz wideo
Więcej o: