- Jeszcze kilka dni temu byłem zdania, że to nie są przygotowania do agresji, tak do dzisiaj niestety zmieniłem zdanie - mówi Gazeta.pl Konrad Muzyka, założyciel Rochan Consulting, analityk zajmujący się szczegółowo ruchami rosyjskiego wojska. - Sygnały są bardzo niepokojące i widać poważny wysiłek wkładany w rozbudowę sił. Czegoś takiego nie robi się bez powodu. Nie wydaje mi się, żeby już zapadła decyzja polityczna o wojnie. Przypuszczam jednak, że Władimir Putin chce mieć dostępne wszystkie możliwości - dodaje.
Więcej wiadomości na temat sytuacji na wschodzie można znaleźć na stronie głównej Gazeta.pl
Sygnały o niebezpiecznej sytuacji na wschodzie Ukrainy nadchodzą coraz częściej i w coraz bardziej niepokojący sposób. W minioną niedzielę szef ukraińskiego wywiadu wojskowego udzielił wywiadu amerykańskiemu portalowi branżowemu "Military Times", w którym w sposób niecodziennie szczegółowy przedstawił ukraińską ocenę sytuacji. Wyraźnie w celu nagłośnienia sprawy i zainteresowania nią świata. W ocenie Ukraińców rosyjskie wojsko będzie gotowe do agresji zimą, w styczniu lub lutym. Wczoraj pojawiły się dodatkowo informacje, że Amerykanie ostrzegają swoich europejskich sojuszników o poważnym zagrożeniu ze strony Rosji na kierunku ukraińskim. Informacja szybko stała się publiczna, więc celem tego ruchu najpewniej było pokazanie Rosji, że NATO jest świadome tego, co się dzieje.
Muzyka, który zawodowo zajmuje się śledzeniem aktywności rosyjskiego wojska w Europie, do niedawna uważał, że sytuacja nie jest jeszcze bardzo niepokojąca, bo nie widać budowy zaplecza logistycznego dla oddziałów na granicy z Ukrainą. Czyli nie widać tworzenia zapasów paliwa, amunicji, żywności czy budowy warsztatów polowych i szpitali. Tego wszystkiego, bez czego nie da się prowadzić wojny.
- Niestety już widać takie ruchy. Najbardziej niepokojące jest to, że Rosjanie zaczęli wycofywać sprzęt z baz przechowywania i modernizacji - mówi Muzyka. Takie bazy to miejsca, gdzie jest gromadzony zapas broni różnego rodzaju, który nie jest potrzebny na bieżąco w jednostkach wojskowych, albo wymaga gruntownego remontu czy modernizacji. Czeka tam na moment, kiedy trzeba na przykład szybko uzbroić nowe oddziały. - To ewidentnie pokazuje, że to, co się teraz dzieje to nie są żadne ćwiczenia i jest bardzo niepokojącym sygnałem - stwierdza analityk.
Według generała Kyryło Budanowa, który wypowiadał się dla "Military Times", Rosjanie mają już gotowych do uderzenia na Ukrainę 40 batalionowych grup taktycznych (BGT). To podstawowe klocki, z których Rosjanie budują swoje siły do konkretnych zadań. Nad nimi są armie, dywizje, brygady, ale to BGT są podstawowymi pionkami na szachownicy, które najwięcej mówią o rozmiarze sił w danym miejscu. - Batalionowa grupa taktyczna jest tworem elastycznym. W zależności od tego, jakie planuje się jej postawić zadania, jej skład może być modyfikowany. W dużym uproszczeniu to jednak około 700-900 żołnierzy, około dziesięciu czołgów i 40 transporterów opancerzonych plus artyleria - tłumaczy Muzyka.
Grafika przedstawiona przez generała Kyryło Budanowa, mająca pokazywać obecną i możliwą koncentrację sił rosyjskich na granicy, oraz główne kierunki uderzeń Fot. MilitaryTimes
Według mapki prezentowanej przez generała Budanowa, w największym stopniu Rosjanie wzmocnili swoje siły na Krymie. Obok sześciu BGT stacjonujących tam na stałe, miało się pojawić sześć kolejnych. - Nie można powiedzieć na podstawie jawnych danych, co konkretnie Rosjanie umieścili teraz na Krymie. Jest jednak pewne, że przerzucono tam rzeczywiście dużo sprzętu - mówi Muzyka. - Rachunki ukraińskie mówią o sześciu dodatkowych BGT i jeśli NATO, czy konkretnie USA, udostępniają im informacje swojego zwiadu, to te rachunki mogą być precyzyjne. Ja, opierając się na informacjach dostępnych dla cywilów, jestem pewien, że tych dodatkowych BGT na Krymie są cztery - dodaje.
Według tej samej mapki zagrożona rosyjską ofensywą ma być właściwie cała wschodnia Ukraina do linii Dniepru. Dodatkowo sugerowana jest możliwość desantu morskiego na Odessę i połączenia się z rosyjskimi siłami stacjonującymi w Naddniestrzu. Zaznaczony jest też atak na zachodnią Ukrainę z terytorium Białorusi przy pomocy oddziałów powietrznodesantowych. Jednak Muzyka przyznaje, że nie do końca rozumie co Ukraińcy mieli tu na myśli. Nie ma żadnych dowodów na to, że na Białorusi są obecnie rosyjskie oddziały powietrznodesantowe. Być może Ukraińcom chodzi o zasugerowanie, że z terytorium Białorusi zostanie wyprowadzony jakiś zaskakujący atak, mający zmusić ukraińskie wojsko do rozproszenia sił i rzucenia ich również na zachód kraju.
Po co jednak Władimir Putin miałby wchodzić na rozległe terytorium Ukrainy i wikłać się w otwartą wojnę z sąsiadem, która byłaby znacznie bardziej intensywna i krwawa niż to, co się działo w latach 2014-2015? Wówczas w akcji z jednej strony było słabe i zdezorganizowane ukraińskie wojsko, a z drugiej w większości nieregularne formacje złożone z najemników, jedynie w ograniczonym stopniu wspierane przez wojsko rosyjskie. Teraz musiałoby dojść do otwartej walki sił zbrojnych Rosji i Ukrainy. Rosjanie nadal mają zdecydowaną przewagę, ale najpewniej nie byłby to spacerek.
Według amerykańskich mediów w Waszyngtonie już przygotowano pakiet sankcji, które między innymi odcięłyby Rosję od światowych systemów finansowych. Koszty inwazji na Ukrainę byłyby więc wysokie. W imię czego Putin może być gotowy je ponosić? Dużo tłumaczą analitycy zajmujący się Rosją, Michael Kimmage i Michael Kofman, w swoim artykule dla portalu "Foreign Affairs". Tytuł mówi wszystko, albo przynajmniej większość: "Rosja nie puści Ukrainy bez walki". W ich ocenie Kreml po prostu doszedł do wniosku, że dalsze próby dyplomatycznego powstrzymania Ukrainy przed dryfowaniem w zachodnią orbitę wpływów nie mają szans powodzenia. Efektu nie dała też wiosenna groźba przy pomocy znacznej koncentracji sił wojskowych na granicy. Postanowiono więc sięgnąć po narzędzie ostateczne: otwartą przemoc.
Według obu analityków to nie jest tak, że Rosja jest zadowolona z obecnej sytuacji na Ukrainie, czyli aneksji Krymu i utrzymywaniu zamrożonego konfliktu w Donbasie. Celem zawsze było odbudowanie kontroli politycznej nad sąsiadem i niepozwolenie na jego integrację z Zachodem. Choć po wyborach w 2019 roku mogło się wydawać, że nowy prezydent Ukrainy Wołodymir Zełeński będzie otwarty na negocjacje i realizację porozumień mińskich z 2015 roku (które są bardzo niekorzystne dla Ukrainy, ale które musiała podpisać z rosyjskim pistolem przystawionym do głowy po porażce na początku 2015 roku w walkach w Donbasie), tak do dzisiaj zmienił on kurs na zdecydowanie antyrosyjski.
- Moskwa nieustannie traci wpływy na Ukrainie. Rząd w Kijowie twardo odrzucił rosyjskie żądania w 2020 roku (dotyczące głównie realizacji porozumień z Mińska - red.), wykazując brak zainteresowania kompromisem z Putinem. Państwa europejskie wydają się popierać tę decyzję, a Ukraińcy pogłębiają współpracę wojskową z rywalami Rosji - piszą analitycy. Dodają, że Rosja znajduje się obecnie w dogodnej sytuacji, ponieważ dzięki rosnącym cenom surowców zdołała odbudować rezerwy walutowe mocno uszczuplone bezpośrednio po wojnie z lat 2014-15. Przystosowano się też do wprowadzonych wówczas sankcji. Dzięki zaostrzeniu represji pozbyto się praktycznie wewnętrznego oporu. Co więcej, z powodu obecnego kryzysu energetycznego i niemal ukończonego gazociągu Nord Stream 2, Rosja ma jeszcze większy wpływ na Europę niż rok temu. Jednocześnie Amerykanie od kilku lat coraz mocniej podkreślają, że ich głównym zmartwieniem są teraz Chiny, a administracja Joe Bidena podjęła próby nawiązania dialogu z Moskwą i unormowania relacji.
- Rosyjskie przywództwo nie widzi szans na pokojowe rozwiązanie sytuacji i jest przekonane, że Ukraina przesuwa się w amerykańską orbitę wpływów. Z tego powodu Moskwa może uważać wojnę za nieuniknioną. Na pewno Kreml nie zakłada, że będzie ona łatwa czy bez poważnych konsekwencji, ale uznaje kurs objęty przez Ukrainę za nie do zaakceptowania. Rosjanie mogli też uznać, że sięgnięcie po rozwiązanie siłowe będzie mniej kosztowne teraz, niż za kilka lat, kiedy Ukraina już na dobre znajdzie się w zachodniej sferze wpływów - piszą analitycy. Wojna ma nie być przesądzona, ale realnie rozważana. I jeśli Rosji nie uda się uzyskać korzystnych dla siebie ustępstw presją, może przekroczyć Rubikon.
Zdaniem Kimmage'a i Kofmana, Zachód w obliczu tej sytuacji powinien zrobić kilka rzeczy. Po pierwsze wyzbyć się błędnego i szkodliwego przekonania, że Rosja jest mocarstwem schyłkowym, które niebawem zawali się pod własnym ciężarem. Ich zdaniem Rosja jest i będzie poważnym rywalem oraz zagrożeniem więc, zamiast się okłamywać, trzeba zacząć ją traktować poważnie. Oznacza to między innymi przyjęcie zdecydowanej i jasnej postawy już teraz, przygotowanie się na ewentualną wojnę i uniknięcie kolejnego pokazu niezdecydowania oraz powolnych reakcji, tak jak to było w latach 2014-15.
- Choć Waszyngton może chcieć zachować w skrytości pewne pole do manewru, powinien wraz z europejskimi sojusznikami otwarcie określić, jak daleko jest gotów się posunąć w obronie niezależności Ukrainy. Na długo przed wybuchem konfliktu. To będzie wymagało zdecydowanego wyrażenia gotowości i siły państw Zachodu w najbliższych tygodniach. Skala efektów humanitarnych i strategicznych otwartej rosyjskiej inwazji na Ukrainę tego wymaga - stwierdzają analitycy.