Jak rozwiązać kryzys migracyjny na granicy? "Nie musimy pozwalać tym osobom umierać w lasach"

Kraje Unii Europejskiej wolałyby - szczególnie od 2015 roku - by chcący się tu dostać migranci, byli zatrzymywani daleko przed faktyczną granicą. Ale takie zrzucanie kwestii migracji na inne kraje daje pole do szantażu, co robiła Turcja, a teraz Białoruś - mówi dr Maciej Stępka. Mamy rozwiązania wobec tej sytuacji, ale Polski rząd stawia na zarządzanie strachem i budowanie poczucia zagrożenia.
Zobacz wideo Czy należy umiędzynarodowić konflikt na granicy? Piecha: Jest to właściwy moment

Wkrótce kończy się stan wyjątkowy wprowadzony przez rząd na początku września jako — jak przekonywano — część rozwiązania sytuacji na granicy Polski i Białorusi. Od tego czasu sytuacja jednak tylko dalej eskaluje. Rząd zaś coraz bardziej idzie w politykę zarządzania strachem. To przywodzi echa roku 2015, gdy w czasie kryzysu uchodźców i kampanii wyborczej w Polsce Jarosław Kaczyński straszył, że uciekający głównie z objętej wojną Syrii przyniosą "pasożyty i pierwotniaki".

Więcej wiadomości znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl 

O skutki tamtego kryzysu, politykę zarządzania strachem i sekurytyzacji oraz możliwe inne rozwiązania zapytaliśmy dr. Macieja Stępkę z Instytutu Studiów Europejskich Uniwersytetu Jagiellońskiego. Więcej o prowadzonej obecnie polityce strachu przeczytasz zaś tutaj.

Patryk Strzałkowski: Migranci na granicy UE, a w Polsce — polityka zarządzania strachem. To rok 2021, ale brzmi podobnie, jak 2015.

Dr Maciej Stępka: Kryzys migracyjny z 2015 roku nigdy się nie zakończył — wtedy było już wiadomo, że to nie jest jego koniec. COVID-19 zahamował częściowo ruchy migracyjne, a Alaksandr Łukaszenka zauważył ten potencjał i go wykorzystał. 

Robienie z migrantów broni nie jest nowym zjawiskiem, ale jest nowe w naszej części Europy. Warto jednak wiedzieć, że pod względem liczby migrantów ta sytuacja nie jest skrajna. W 2015 roku w Grecji taka liczba osób, jaka jest obecnie na naszej granicy, przybywała każdego dnia

Wtedy migrantów nie było na polskiej granicy, ale i tak kryzys stał się jednym z głównych tematów kampanii wyborczej. 

W Polsce do 2015 roku nie traktowaliśmy migracji w kategoriach zagrożenia, co było dość wyjątkowe. Bo państwa Europy Zachodniej już "przepracowały" ten problem. Tam, gdzie była duża liczba migrantów, też Polaków — np. w Wielkiej Brytanii czy Holandii, ugrupowania populistyczne ugruntowały politykę strachu wobec migrantów. My dopiero zaczęliśmy to robić w 2015 roku. Jarosław Kaczyński był pierwszym ważnym politykiem, który zaczął używać polityki strachu wobec migrantów w Polsce. A PiS uzyskało dzięki temu potężne poparcie.

Po wyborach się jednak nie skończyło.

To zarządzanie strachem później niezwykle przyspieszyło. Narracja szczególnie wobec pomysłu relokacji migrantów była niezwykle agresywna. 

Nasza sytuacja była wyjątkowa też dlatego, że rzadko bywa, aby to rząd — a co do zasady przekazy rządowe nie są tymi dominującymi w sekurytyzacji migracji — tak silnie promował retorykę strachu wobec migrantów. To działało. Partia rządząca na tym polu bardzo sprawnie rozgrywała, i dalej rozgrywa, opozycję. Po sekurytyzacji migracji takie same mechanizmu zastosowano wobec społeczności LGBT, którą bardzo wyraźnie i agresywnie przedstawiano jako zagrożenie.

Widzimy, co przyniosło to w Polsce. A jak rok 2015 wpłynął na politykę migracyjną Unii Europejskiej?

Rok 2015 był dla Unii Europejskiej potężnym katalizatorem jej podejścia do migracji. UE nie jest państwem, więc nie ma pewnych zachowań typowych dla państwowej polityki. Ta polityka strachu na poziomie UE nie funkcjonowała, mieliśmy do czynienia raczej z zachowawczym, neutralnym podejściem, opartym na zarządzaniu ryzykiem i budowaniu tzw. rezyliencji (czyli odporności) europejskiego systemu azylowego i ochrony granic zewnętrznych.

UE, przede wszystkim poprzez agencje wykonawcze jak Frontex czy Europol, stara się iść w narrację o zarządzania: "jesteśmy w stanie opanować sytuację", a jeśli nie jesteśmy, to przynajmniej postarajmy się "zbudować odporność" na przyszłość. 

Co znaczy z kontekście migracji "odporność"?

W kontekście tej odporności pierwszym wątkiem była potrzeba solidarności, która nie zadziałała w 2015 roku. Po tym skupiono się na tym, by na przyszłość relokacja migrantów nie była ustalana odgórnie. Kolejnym elementem jest negocjowana obecnie reforma systemu azylowego 

Po 2015 roku UE zmieniła też sposób myślenia o partnerach poza swoimi granicami i kwestii tzw. zewnętrznej odporności. Dalej mówimy o "twierdzy Europa" i obudowywaniu się przy pomocy technologii (tzw. smart borders), ale UE zaczęła inwestować też coraz większe pieniądze w państwa, które są definiowane jako tranzytowe. Coraz częściej UE uruchamia w tych państwach misje, w celu zwiększenia potencjału zatrzymywania migrantów daleko przed granicami Unii.

De facto przesuwamy nasze granice z dala od tego, gdzie rzeczywiście leżą.

To jest określane także jako eksternalizacja granicy. I to się UE nie udaje. Po pierwsze wiele państw trzecich nie jest zainteresowanych przejęciem ciężaru związanego z wprowadzeniem ograniczeń tranzytowych dla migrantów, czy budowaniem centrów i obozów dla uchodźców. Wiąże się to z wielkimi kosztami społecznymi i politycznymi - choć niekoniecznie finansowymi, gdyż Unia jest w stanie zabezpieczyć fundusze na takie przedsięwzięcia. Prominentnym wyjątkiem jest tutaj Turcja, która może sobie pozwolić na tego typu układy z UE.

Jednocześnie daje to pole do szantażu migracją - "zapłaćcie, bo otworzymy granice".

Taka polityka sprawiła, że UE wydaje się łatwym łupem dla reżimów - takich jak reżim Łukaszenki - które chcą wykorzystać taką politykę i spychanie odpowiedzialności na inne kraje. Siergiej Ławrow już sugerował, że Unia powinna zapłacić Białorusi za zatrzymywanie migrantów 

Co możemy robić, by nie ulegać szantażowi? 

W Polsce mamy potencjał, środki i rozwiązania prawne, które pozwalałyby zarządzać obecnym kryzysem w sposób o wiele bardziej humanitarny. Mamy ośrodki dla cudzoziemców, można stworzyć nowe; mamy możliwość deportacji czy umożliwienia dobrowolnego powrotu,  zresztą w tym zakresie pomaga nam finansowo UE. 

Według strony rządowej wzywający do pomocy migrantom "lekceważą bezpieczeństwo" 

Należy pamiętać, że rozwiązanie humanitarne w naszej obecnej sytuacji nie musi polegać na "otwarciu granic i przyjmowaniu wszystkich". Mamy narzędzia, które pozwalają przyjąć migrantów, umieścić w ośrodkach otwartych lub strzeżonych, jeśli zajdzie taka potrzeba, i wtedy sprawdzić z kim mamy do czynienia i w sytuacji odmowy ochrony międzynarodowej deportować. Zajęłoby to sporo czasu i pochłonęło zasoby, ale w prowadzeniu i przede wszystkim finansowaniu takich ośrodków mogłaby pomóc UE 

Nie musimy robić push-backów. Nie musimy pozwalać tym osobom umierać w lasach. To nasz wybór. I niestety to jest konsekwencja tej polityki strachu. Nie widzimy uchodźców jako konkretnych ludzi i o wiele łatwiej jest nam zaakceptować ich śmierć. Uchodźcy są "znikani" i społeczeństwo ich nie widzi, a jeśli widzi - to jako bezimienną masę.

Co zatem jest lepszym rozwiązaniem? Dyplomacja?

Największą szansą na rozwiązanie jest sfera polityczna i dyplomatyczna. Czyli sankcje i zaangażowanie europejskich liderów. Sami jesteśmy na słabej pozycji, osłabieni w Europie, osłabieni na świecie. Potrzebujemy infrastruktury politycznej UE, żeby dać sobie radę i rozwiązać tę sytuację politycznie. Tym bardziej, że ten kryzys jest połączony z szerszą sytuacją geostrategiczną na wschodniej flance NATO i UE, np. działaniach Rosji przy granicy z Ukrainą. 

Dobrym początkiem jest uruchomienie art. 4 NATO, co pozwala konsultować się z sojusznikami, w tym z - ważną w tym kontekście - Turcją. Zwraca uwagę, że Unia się z nami solidaryzuje pomimo innych sporów i nawet przeciwnicy obecnego rządu w Parlamencie Europejskim deklarują wsparcie. Mimo tego, że w 2015 roku odwróciliśmy się plecami w czasie kryzysu

Opozycja i nie tylko niemal od początku kryzysu wzywają do zaangażowania unijnej agencji Frontex.

Moim zdaniem obecność Frontexu byłaby pozytywna, bo dałaby chociaż minimum zapewniania prawa i ochrony ludzi na granicy. Do tego Łukaszenka miałby problem, bo naprzeciwko jego sił bezpieczeństwa byliby nie tylko Polacy, ale też funkcjonariusze innych krajów UE. Dałoby to też więcej spokoju społeczności lokalnej. Pojawiają się głosy mieszkańców terenów przygranicznych, którzy dziwią się, dlatego nie ma tam funkcjonariuszy z innych krajów UE. To słuszna intuicja, że oficjalne wsparcie Unii na miejscu by nam pomogło. Nie mówię, że to rozwiązałoby kryzys, ale wzmocniłoby naszą pozycję względem Łukaszenki 

Ale nie wierzę, że rząd o to poprosi.

Dlaczego?

To, jakie powody stoją za decyzją o niezapraszaniu Frotnexu widać było na sejmowej debacie o sytuacji na granicy. Premier Morawiecki przedstawił narrację o słabości Frontexu i sile polskiej armii.  

Obecność Frotnexu byłaby jednak problematyczna także z perspektywy UE.

Problematyczna?

Frontex jest też kontrowersyjną agencją. Jest on krytykowany za push-backi na innych granicach Unii, Parlament Europejski był bardzo krytyczny wobec agencji. Zaś w Polsce obowiązuje niezgodna z prawem międzynarodowy ustawa, która wprowadziła push-backi i nie tylko. Takie rozwiązania prawny zostały oficjalnie skrytykowane przez Komisję Europejską. Zatem zaangażowanie Frontexu stawiałoby KE w trudnej pozycji funkcjonowania w ramach prawa, które jest niezgodne z prawem międzynarodowym. 

Co jeszcze powinniśmy robić?

Mobilność, migracja jest naturalnym mechanizmem ludzkości. Od tego należy zacząć. Trzeba normalizować w naszej debacie publicznej migrację i także uchodźstwo. Polacy także uciekali przed wojną i każdy człowiek mógłby znaleźć się w sytuacji, że musi uciekać. Zanim nie spotykamy się z taką sytuacja bezpośrednio, to żyjemy w abstrakcji. Możemy wyobrażać sobie, co chcemy na temat ludzi np. uciekających przed talibami bez żadnych konsekwencji, nie mając nawet świadomości, co rzeczywiście dzieje się w Afganistanie i dlaczego ci ludzie decydują się na tak niebezpieczne wyprawy, ryzykując i często tracąc życie podczas tranzytu.

Polityka strachu w tym nie pomaga.

W procesie sekurytyzacji potrzebne są dwa elementy. Pierwszy to treści, które pochodzą najczęściej od polityków, choć bardzo ważna jest też rola mediów. Razem z innymi kanałami przekazu mamy potężny mechanizm, który wzmacnia poczucie strachu i niechęci wobec migrantów w społeczeństwie. 

Drugim elementem są jednak obywatele. My nie rozmawiamy w sposób dojrzały i rzeczowy, a co ważniejsze, nie uczymy o migracji. To dość wyjątkowe, bo jesteśmy krajem o kulturze emigracyjnej, a nie uczymy się rozumieć migrację, a przede wszystkim imigrację. Pomimo tego, że setki tysięcy ludzi, głównie z Ukrainy i Białorusi, imigrują do Polski do pracy. To potężna luka, którą musimy jak najszybciej uzupełnić. Dopiero na uniwersytetach studenci uczą się o migracji. W szkołach temat jest  marginalizowany. A widzimy, że młodzi ludzie chcą i potrzebują rozmawiać na ten temat.

Więcej o: