Rzecznik Departamentu Stanu Ned Price oświadczył, że USA z ulgą przyjęły informację, iż premier nie ucierpiał. "Ten jawny akt terroryzmu, który zdecydowanie potępiamy, był skierowany w samo serce państwa irackiego" - zaznaczył w oświadczeniu rzecznik Departamentu Stanu. Jednocześnie zapewnił, że przedstawiciele Stanów Zjednoczonych pozostają w bliskim kontakcie z irackimi siłami bezpieczeństwa odpowiedzialnymi za utrzymanie w tym kraju suwerenności i niepodległości. Zaoferowały też pomoc w śledztwie.
Więcej informacji ze świata przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Do ataku doszło kilka dni po ponownym przeliczeniu głosów oddanych w wyborach parlamentarnych. Z wynikami głosowania nie zgadzają się proszyickie milicje, dla których oznaczają one utratę wielu miejsc w irackim parlamencie.
Zaatakowana rezydencja znajduje się tak zwanej Zielonej Strefie - silnie strzeżonym rejonie miasta, gdzie zlokalizowane jest wiele urzędów państwowych i ambasad. Po ataku rozmieszczono w niej i w jej okolicy dużą liczbę funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa.
Jak informuje iracka armia, atak był próbą zabójstwa premiera. Jego biuro zdarzenie określiło "nieudaną próbą zamachu". Sam Mustafa al-Kazimi poinformował, że nie ucierpiał. "Mam się dobrze, dzięki Bogu, i apeluję o spokój i powściągliwość do wszystkich stron, dla dobra Iraku" - napisał na Twitterze szef irackiego rządu. Rannych zostało co najmniej sześciu pracowników ochrony - podaje BBC.
Do tej pory nikt nie przyznał się do przeprowadzeniu ataku.