Afganistan. Wachan pierwszy raz po rządami talibów. ''Znajomi piszą mi, że nie są pewni jutra"

Tego peryferyjny Wachan nie doświadczył nigdy - kobiety boją się wychodzić na zewnątrz nawet w burkach, mężczyźni muszą zapuszczać brody. Źle dzieje się jednak w całym kraju - zamknięto tam już 2000 placówek medycznych. Trwa zbiórka pieniędzy na pomoc dla Afganistanu.

- W ciągu ostatnich miesięcy w afgańskim sektorze zdrowia przestało pracować lub pracuje za darmo 20 tys. osób. W tej grupie jest siedem tysięcy kobiet. Pielęgniarki i położne usłyszały, że mają zostać w domach i nie przychodzić do pracy. Według danych obecnej w Kabulu holenderskiej organizacji HealthNet TPO, jeżeli 2700 lekarzy nie otrzyma wynagrodzenia, odejdzie z pracy - mówi Dorota Zadroga z Polskiej Misji Medycznej.

Organizacja, w której pracuje Zadroga, zbiera pieniądze na pomoc dla Afganistanu. Środki nie trafią jednak bezpośrednio do kraju rządzonego przez mudżahedinów. – Przekazanie pieniędzy do Afganistanu grozi tym, że nie zostaną one wydane na opiekę medyczną dla potrzebujących i trafią w ręce talibów. Dlatego wysyłamy je do Pakistanu, gdzie wielu Afgańczyków przebywa w obozach dla uchodźców. W Pakistanie łatwiej kupić leki, nie ma też problemu z transferem środków do tego kraju - dodaje Zadroga.

Do tej pory służba zdrowia w Afganistanie działała głównie dzięki międzynarodowej pomocy. Gdy talibowie przejęli władzę, większość organizacji ewakuowała swoich pracowników z kraju i przestała utrzymywać szpitale. Pożyczki zamroził Międzynarodowy Fundusz Walutowy, pomoc cofnęły Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego i Unia Europejska. Z danych Międzynarodowego Ruchu Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca wynika, że w ciągu ostatnich miesięcy zamknięto ponad 2000 placówek medycznych. "Brakuje nam wszystkiego. Potrzebujemy dwukrotnie więcej sprzętu, leków, personelu" - powiedział agencji AFP Mohammad Sidiq, ordynator pediatrii w szpitalu Mirwais w Kandaharze.

- W 2019 r. 40 proc. dzieci nie dożyło swoich pierwszych urodzin, 60 na 1000 umarło w trakcie porodu. Na 100 tys. porodów 638 skończyło się śmiercią matki. Mimo że w ostatnich dekadach udało się znacznie poprawić statystyki przeżywalności, w dużej mierze dzięki zwiększeniu liczby porodów w obecności przynajmniej jednego pracownika medycznego lub rodzeniu w szpitalach, to w Afganistan w dalszym ciągu jest jednym z najgorszych do rodzenia miejsc na świecie, porównywalnym jedynie z krajami Afryki Subsaharyjskiej - mówi Zadroga.

Przed miesiącem szef WHO poinformowała, że w Afganistanie zamknięto 9 z 37 szpitali covidowych. Pełną dawkę szczepionki przyjęło zaledwie 430 tys. mieszkańców, nieco ponad 1 proc. całej populacji Afganistanu.

Tylko 5 proc. Afgańczyków ma codziennie wystarczającą ilość pożywienia. Kraj nawiedziła druga w ciągu trzech lat susza, olej do smażenia podrożał dwukrotnie, pszenica o jedną trzecią.

Pod koniec września nowy rektor Uniwersytetu w Kabulu ogłosił, że na uczelnię nie będą przyjmowane kobiety. W tym samym miesiącu talibowie otworzyli szkoły średnie, ale tylko dla chłopców, gdzie nauczają wyłącznie mężczyźni. - To dramat dla młodych kobiet i dla całej służby zdrowia. Nie będzie nowych lekarek, pielęgniarek, położnych. W Afganistanie umiera się na choroby, które w Europie są proste do wyleczenia, bo mamy szczepionki i antybiotyki. A tam zwykła biegunka czy drobna infekcja może skończyć się śmiercią - mówi Zadroga

Wesprzyj pomoc Polskiej Misji Medycznej w Afganistanie. Przekaż darowiznę poprzez jej stronę.

Himalaiści z pomocą 

Aby zebrać pieniądze na pomoc dla Afganistanu, Polska Misja Medyczna zaprosiła do współpracy himalaistów. Góry Hindukuszu były celem polskich wypraw od lat 60. Dziś jeżdżą w nie rzadziej, ale co kilka lat ktoś próbuje wejść na Noszak i przy okazji korzysta z pomocy lokalnych przewodników, tłumaczy czy lekarzy. Na najwyższy szczyt Afganistanu trzy lata temu wszedł Łukasz Kocewiak. - W przeciwieństwie do Nepalu czy Pakistanu, w Afganistanie nie istnieje żadna infrastruktura turystyczna. O pomoc w przetransportowaniu sprzętu do bazy trzeba prosić przywódców wiosek, które zamieszkują prości, ale bardzo życzliwi ludzie. W wioskach Korytarza Wachańskiego nadal spotykamy się z analfabetyzmem, wiele osób wciąż nie zna wartości pieniądza, w wielu miejscach dalej obowiązuje wymiana barterowa. W zgodzie żyją tam obok siebie Wachowie i Kirgizi, mniejszości etniczne, którymi w Afganistanie mało kto się przejmuje. Do tej pory talibowie niezbyt interesowali się tym miejscem, a w okresie swoich poprzednich rządów - w latach 1996-2001 r. - nie podporządkowali sobie Wachanu. Teraz jest inaczej i od znajomych, którzy tam mieszkają, słyszę, że wiele się zmieniło - opowiada Kocewiak.

Miejsca, do których Kocewiak jeździł się wspinać, talibowie zajęli na początku lipca. - Mieszkają tam szyiccy ismailici, którym obcy jest fundamentalizm religijny narzucany przez talibskich mudżahedinów. Modlą się rzadziej od sunnitów, nie dążą do konfliktów, są niewielką grupą, zbyt słabą, by przeciwstawić się Talibom. Od znajomych z Wachanu, z którymi jestem w stałym kontakcie, słyszę, że nie są pewni, co przyniesie jutro. Stracili niewielkie zyski, które czerpali z turystyki, ich region jest obecnie odcięty od świata. A turystyka była dobrym pomysłem na poprawienie życia, co udawało się w wioskach w górach Nepalu czy Pakistanu - mówi Kocewiak.

Od znajomych mieszkających w Hindukuszu dowiedział się również, że w regionie nie ma stałych posterunków mudżahedinów, ale mimo tego mieszkańcy górskich wiosek w obawie o życie zaczęli przestrzegać nowego prawa. - Miałem kilkutygodniowy zarost, kiedy wróciłem w doliny z wyprawy na Noszak. Pierwsze, co wręczył mi mój znajomy, to maszynka do golenia. A teraz pisze do mnie, że wszyscy muszą zapuszczać brody, choć wcześniej nie mieli tego w zwyczaju. Kobiety zaś boją się same wychodzić na zewnątrz, nawet w burkach. W górskich wioskach to nie do pomyślenia. To ogromny problem, bo tam każdy musi pracować niezależnie od płci i wieku, żeby zapewnić rodzinie środki do życia - opowiada Kocewiak. 

Wydostać alpinistki

Kiedy w 2018 r. był pod Noszakiem, spotkał wyprawę afgańskich alpinistek. Zorganizowała ją jedna z amerykańskich organizacji pozarządowych, która w trakcie kilkuletniego programu pomagała afgańskim kobietom rozwijać pewność siebie i cechy przywódcze. - Do tej pory w programie uczestniczyło ponad sto kobiet, w tym wiele szyickich Hazarek, przedstawicielek grupy etnicznej, która w przeszłości w Afganistanie spotkała się prześladowaniem ze strony talibów i obecnie jest szczególnie narażona na ataki. Dzięki programowi miały szanse na lepsze życie. A teraz znalazły się w ciężkiej sytuacji. To młode kobiety, część z nich nie chce wychodzić za mąż, ale nie może już o sobie w pełni decydować. Chcą uprawiać sport, ale nie mogą. Chcą kontynuować studia - nie mogą. Całe ich życie zmieniło się z dnia na dzień, może nie grozi im śmierć, choć kto wie, ale na pewno zostając w Afganistanie, będą musiały poświęcić wszystkie swoje ideały. Uważam, że naszym obowiązkiem jest o nie zadbać. Próbujemy wydostać je z Afganistanu. Wiele już z niego wyjechało, ale kilkadziesiąt wciąż tam jest. Być może uda się ściągnąć kilka z nich do Polski i dać im szansę na rozpoczęcie nowego życia.

Wśród kobiet, które stara się sprowadzić do Polski, jest Shahida. - Ma trochę ponad 20 lat, ojciec zmarł, zanim się urodziła. Studiowała stosunki międzynarodowe, uwielbia wspinaczkę w lodzie, jest dobrą tancerką. Udało jej się wyjechać do Pakistanu, może stamtąd droga do Polski będzie łatwiejsza - mówi himalaista.

Inna alpinistka to Sara, wciąż mieszka w Kabulu, ma 20 lat, studiowała przez dwa lata literaturę angielską na tamtejszym uniwersytecie. Chciała zostać dziennikarką i pisarką, ma dwuletnie doświadczenie jako nauczycielka. Wspina się, ukończyła szkolenie w górach, chciałaby założyć żłobek. - Sara ma siostrę, Asmę, która studiowała w Kabulu filologię rosyjską. Po przejęciu władzy przez talibów musiała przerwać edukację. Chciałaby zostać dentystką i otworzyć swój gabinet stomatologiczny. Obie mówią, że nie czują się w Kabulu bezpieczne - kończy Kocewiak.

Więcej o: