16 lat urzędowania kanclerz Merkel dobiega właśnie końca. To ostatnie dni jej rządów, które skończą się definitywnie wraz z utworzeniem nowego rządu po niedzielnych wyborach. Nadszedł więc czas podsumowań.
16 lat na najważniejszym stanowisku w państwie demokratycznym to niezaprzeczalnie imponujący wynik. Kiedy Merkel w 2005 roku obejmowała posadę kanclerza Niemiec, kraj był pogrążony w stagnacji. Bezrobocie sięgało dziesięciu procent. Powstały liczne analizy na temat tego, co poszło źle z Niemcami po zjednoczeniu. Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Pomimo dwóch dużych kryzysów po drodze, Niemcy są niezaprzeczalnie lokomotywą gospodarczą UE, bezrobocie jest w okolicach sześciu procent, a ogółowi obywateli żyje się lepiej.
Jakim kosztem został jednak odniesiony ten sukces? W artykule dla magazynu "Foreign Policy" dwaj amerykańscy profesorowie, Matthias Matthijs i Daniel Kelemen zarzucają Merkel, że główną istotą jej polityki był "merkeltylizm" (zbitka imienia Merkel i merkantylizm). Czyli systematyczne stawianie interesów gospodarczych Niemiec ponad takie rzeczy jak demokracja, rządy prawa, prawa człowieka czy unijna jedność. - Popchnęła UE do układania się z autokratami, zamiast do promowania demokracji oraz praw człowieka. Przymuszała do oszczędności i bolesnych reform, zamiast stawiania na jedność i promowanie publicznych inwestycji - piszą. Wszystko to z chęci ochrony interesów niemieckich firm.
- Mam do Merkel i jej rządów stosunek ambiwalentny, ale czynić jej zarzut z tego, że na pierwszym miejscu stawiała interes gospodarczy Niemiec, to moim zdaniem przesada. Tak robi praktycznie każdy lider. Najważniejsze jest dobro swojego państwa, co wprost przekłada się na powodzenie swoich wyborców - stwierdza natomiast w rozmowie z Gazeta.pl Adam Traczyk, wiceprezes Global.Lab i autor podcastu "Raport Berliński".
Drugi podstawowy zarzut wobec Merkel obaj Amerykanie mają taki, że jej podstawową strategią radzenia sobie z wszelakimi kryzysami było "merkelowanie". Czyli odwlekanie decyzji, dywagowanie i czekanie na rozwój wypadków. Stało się to do tego wyczuwalne, że młodzi Niemcy ukuli słowo "merkeling", czyli właśnie "merkelowanie". W 2015 roku prawie wygrało konkurs na najpopularniejsze młodzieżowe słowo roku. Do dzisiaj jest w użytku.
Takie podejście jest elementem ogólnego charakteru i metody działania Merkel. - Ona nigdy nie miała jakichś jasnych długofalowych celów, wielkiej wizji i strategii. To znaczy, spróbowała je mieć raz w 2005 roku. Prawie przez to przegrała wybory i zamiast pierwszej kadencji kanclerz Merkel mogła być trzecia Gerharda Shroedera. Chyba wzięła sobie tę nauczkę do serca - mówi Traczyk.
Amerykańscy autorzy w swojej krytyce wskazują na kryzys finansowy Grecji, jako pierwszy dobitny przejaw szkodliwości polityki Merkel. Greckie finanse publiczne zawaliły się pod ciężarem długów w 2009 roku. Receptą przypisaną głównie pod dyktando Niemców było drastyczne oszczędności i bolesne reformy finansów publicznych, które gwałtownie pogorszyły stopę życia większości Greków. Później podobne rozwiązania były stosowane wobec innych krajów południa Europy i Irlandii, należących do strefy euro, które nie radziły sobie z długiem w okresie kryzysu finansowego.
- Pod wodzą Merkel kryzys w strefie euro został ucharakteryzowany jako efekt rozrzutności i lenistwa Irlandczyków i Południowców. Kanclerz zachęcała, aby myśleć o tej sytuacji w kategorii moralizatorskiej opowieści o świętych mieszkańcach północy Europy i grzesznych mieszkańcach południa. Zupełnie ignorując to, jaką rolę w całej sytuacji miała działalność niemieckich banków, które wcześniej bez skrępowania udzielały pożyczek państwom południa i tego, że konstrukcja strefy euro jest korzystna dla bogatych państw północy Europy - stwierdzają Amerykanie. W efekcie poparcie dla europejskiej integracji istotnie spadło w krajach dotkniętych kryzysem, a masy wyborców popłynęły w ręce eurosceptycznych populistów. - Unijna pomoc finansowa była w cyniczny sposób ukształtowana tak, aby najwięcej zyskali niemieccy bankierzy, kosztem greckich czy portugalskich bankierów - twierdzą Amerykanie.
- Owszem, reakcja na kryzys grecki była zła i chyba sama Merkel zdaje sobie z tego sprawę. Reakcja na kryzys wywołany pandemią jest już inna - komentuje Traczyk. Teraz za zgodą Merkel UE wyemitowała wspólnie obligacje, kolektywnie gwarantując ich spłatę, a uzyskane w ten sposób ogromne fundusze przeznaczone zostaną na rozruszanie unijnych gospodarek. Choć Amerykanie podkreślają, że kanclerz jasno zaznaczyła, iż jej zdaniem to powinna być sytuacja absolutnie jednorazowa. - Może za pierwszym razem skupiła się na tym, aby sytuację moderować? W 2009 roku nie brakowało w Niemczech głosów, że tę Grecję to w ogóle trzeba ze strefy euro wyrzucić - mówi Traczyk.
Jako drugi negatywny przykład Amerykanie podają podejście Merkel do "raczkujących autokracji" na wschodzie Unii Europejskiej. - Choć kanclerz była mało skłonna pokazać jedność z mającym problemy południowymi dekoracjami, to już nie miała problemu z dotacjami idącymi w miliardy euro dla autokratów. Tak zwana liderka wolnego świata przez dekadę skrzętnie ukrywała wstydliwy fakt, że jest najważniejszym politycznym patronem Wiktora Orbana. Mógł on rozmontować węgierską demokrację i wprowadzić swój hybrydowy reżim głównie za sprawą protekcji Merkel i jej partii CDU - piszą autorzy tekstu w "FP". W drugim szeregu za Orbanem wymieniają Polskę pod rządami PiS, jako kolejnego przykładu rządu o ciągotach autokratycznych, który może robić to co robi, ponieważ Merkel nie naciska na egzekwowanie zasad teoretycznie leżących u podstaw Unii Europejskiej.
Zarówno Węgry jak i Polska są państwami o ogromnym znaczeniu dla niemieckiej gospodarki jako rezerwuary taniej i wykwalifikowanej siły roboczej. Wiele największych koncernów z Niemiec umieszcza w nich swoje zakłady, czerpiąc korzyści z takiego układu. Na Węgrzech doczekało się to wręcz określenia "Audikracja", od gry słów Audi i autokracja. Po prostu rząd Orbana rozłożył czerwony dywan przed niemieckimi producentami samochodów i dzięki różnym preferencyjnym ulgom oraz zapomogom, Węgry stały się wielką montownią niemieckiego przemysłu samochodowego. - Merkel zdała sobie sprawę, jak istotne dla niemieckich interesów są dobre relacje z reżimem Orbana, wobec czego chroniła go przed krytyką - stwierdzają autorzy tekstu w "FP".
Traczyk proponuje jednak nieco odmienną interpretację takiej postawy. - Dla Merkel nadrzędnym celem mogło być utrzymanie jedności UE. Stąd na przykład życzliwa obojętność wobec Wiktora Orbana czy rządu PiS. Merkel wolała tego rodzaju kryzysy i problemy przeczekiwać. Bo może rozwiążą się same, albo z czasem pojawi się jakaś nowa możliwość. Na przykład Orban czy Kaczyński przegrają wybory - stwierdza. - Tego rodzaju taktyka ma ciemne i jasne strony. Z jednej prowadzi do mocnego naginania zasad i norm, ale z drugiej strony udało się jednak UE utrzymać w całości. Nie licząc Wielkiej Brytanii. UE jest owszem poobijana przez kolejne kryzysy, ale się nie rozeszła w szwach, a w wielu aspektach jest nawet silniejsza - dodaje Traczyk.
Amerykanie podkreślają, że podobną strategię Merkel miała też dla graczy spoza UE. Zwłaszcza Chin i Rosji, państw autorytarnych, które z demokracją nie mają wiele, lub wręcz nic wspólnego. Państw, które są po prostu strategicznymi rywalami Europy. - Co do zasady kolejne kadencje Merkel kierowała się zasadą "Wander duch Handel" (niem. Zmiana poprzez handel), czyli przekonaniem, iż pogłębiająca się współpraca gospodarcza doprowadzi do zmian i liberalizacji wewnętrznej. W praktyce taka nadzieja już dawna powinna być martwa. Nigdzie nie jest to bardziej ewidentne niż na przykładzie gazociągu Nord Stream 2, którego budowę Merkel konsekwentnie forsowała, pomimo silnego oporu wielu państw UE i USA. W sposób oczywisty jest gotowa udawać, że nie widzi powtarzających się i bezczelnych naruszeń prawa międzynarodowego oraz praw człowieka w wykonaniu Rosji Władimira Putina, o ile oznacza to tańszą energię dla niemieckich firm i domów - stwierdzają Amerykanie.
Zdaniem Traczyka ocena postawy Merkel wobec Rosji nie powinna być aż tak jednoznaczna. Zaznacza, że to kanclerz istotnie przyczyniła się do stworzenia systemu sankcji za agresję na Ukrainę w 2014 roku. - Choć nie chciało ich wiele państw UE, jak na przykład Włochy. Najwyraźniej później uznała, że przez Nord Stream 2 Unia się nie rozpadnie, więc szkoda o to kruszyć kopię i pozwoliła biznesowi działać - dodaje.
Autorzy tekstu w "FP" przytaczają jeszcze przykład kryzysu migracyjnego w 2015 roku, jako sytuacji, kiedy zapamiętano tylko jedną stronę działań Merkel. Owszem, początkowo wykazała się daleko idącym współczuciem, dla niektórych wręcz naiwnością i podjęła bardzo ryzykowną decyzję o otworzeniu granic dla fali migrantów z Bliskiego Wschodu. Potem okazało się jednak, że jej ruch nie był popularny wśród wielu państw UE i szybko zmieniła postawę. - Wiosną 2016 roku Merkel była już w Ankarze, gdzie wynegocjowała z Recepem Erdoganem układ, w ramach którego Turcy w zamian za miliardy euro zobowiązali się nie przepuszczać migrantów przez swój kraj. Później podobne umowy zawarto z choćby Libią czy Maroko. Choć teraz większość pamięta jej pierwszy wielki gest dobrej woli, o tyle wiele mniej osób zdaje sobie sprawę, że szybko ustąpił on podejściu, w ramach którego UE płaci państwom trzecim za zatrzymywanie na swoim terytorium - piszą Amerykanie.
Profesorowie podkreślają przy tym, że pomimo tego wszystkiego, gdyby Merkel chciała, to najpewniej mogłaby rządzić dalej. W Niemczech pozostaje bowiem najpopularniejszym politykiem. Z perspektywy Niemców jej rządy trudno oceniać negatywnie. Kraj obronną ręką przebrnął przez kolejne kryzysy, a gospodarka ma się dobrze.
- Wobec braku jasno określonych celów, z których spełnienia lub nie, można by Merkel rozliczać, tak naprawdę można ją teraz oceniać na różne sposoby i zawsze znajdą się jakieś argumenty na poparcie tezy. Jej dziedzictwo będzie niejednoznaczne. Moim zdaniem Merkel nie kształtowała rzeczywistości, ona nią sprawnie zarządzała - stwierdza Traczyk.