W "wojnie Trybunałów" polski rząd zapędził się w kozi róg. Tego starcia PiS nie może wygrać

Łukasz Rogojsz
Po raz kolejny rozprawa o wyższości prawa polskiego nad prawem unijnym została odroczona. Nie ma w tym odrobiny przypadku, Zjednoczona Prawica prowadzi obecnie skomplikowaną rozgrywkę z Brukselą, a wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego jest w niej kluczową kartą polskiego rządu.

Najważniejsza rozprawa Trybunału Konstytucyjnego za rządów Zjednoczonej Prawicy nadal bez rozstrzygnięcia. Przekładana i odraczana już kilkukrotnie, na swój finał będzie musiała poczekać (co najmniej) do 30 września. W środę 22 września strony postępowania pokrótce przypomniały swoje stanowiska, odnosiły się też do stanowisk pozostałych uczestników postępowania.

Nieoczekiwanie, przed godz. 15 prezes TK Julia Przyłębska ogłosiła odroczenie rozprawy.

W związku z tym, że podniesiono tutaj nowe kwestie, to Trybunał musi przygotować się do kolejnej rozprawy i w związku z powyższym TK zarządza przerwę w rozprawie do 30 września, godz. 12

- zakomunikowała.

Zobacz wideo Jakie konsekwencje będzie mieć wyrok TK ws. polskiego i unijnego prawa?

Gra "w cykora"

To, oczywiście, oficjalna wersja wydarzeń. Na czwartkowej rozprawie nie pojawiły się żadne nowe wątki, nic wymagającego tygodniowych przygotowań i przesunięcia posiedzenia. Istotą odroczenia rozprawy – nie można wykluczyć, że wcale nie ostatniego - jest wola i interes polityczny rządzących. Wyrok w omawianej sprawie stał się bowiem jedną z kart - być może ostatnią biorącą - w pokerowej rozgrywce Warszawy z Brukselą.

Pisząc wprost: polski rząd gra z Komisją Europejską "w cykora". I jeden, i drugi gracz jadą na czołowe zderzenie, nie zdejmując nogi z gazu. Każdy z nich liczy, że to on jest odważniejszy i w ostatniej chwili to druga strona zrobi unik. Podobnie myśli rząd Zjednoczonej Prawicy. Rzecz w tym, że w tym starciu mierzą się transporter opancerzony (UE) i krucha osobówka (Polska). Dysproporcja sił i argumentów jest rażąca, wyklucza równą, uczciwą walkę.

Polska została na ręku z jedną kartą i robi, co może, żeby nie zgrać jej za szybko. Warszawa stara się szachować Brukselę wyrokiem polskiego Trybunału Konstytucyjnego, który może okazać się bezprecedensowy w skali całej Unii Europejskiej, jeśli TK przychyli się do wniosku premiera Mateusza Morawieckiego. Gdyby Trybunał przyznał szefowi rządu rację, dałoby to prawną "podkładkę" do wybierania sobie z unijnej legislacji tego, z czym się zgadzamy i odrzucania tego, co jest dla nas niewygodne.

To będzie interpretowane przez rząd jako uzasadnienie do niewykonywania rozmaitych decyzji i wyroków. To tylko pogłębi konflikt prawny między Polską a Unią Europejską

- alarmował w "Porannej Rozmowie Gazeta.pl" Włodzimierz Cimoszewicz.

Polska wyśle w ten sposób sygnał, że nie będzie wedle swojego wyboru, swojego widzimisię wykonywała regulacji europejskich, nie będzie ich respektowała

- dodał były premier, a obecnie europoseł.

Wniosek polskiego premiera zaprzecza podstawowym pryncypiom funkcjonowania Unii Europejskiej - zasadzie państwa prawnego, zasadzie lojalnej współpracy oraz zasadzie skutecznej ochrony sądowej

- tłumaczył z kolei w połowie lipca w wywiadzie dla Gazeta.pl dr hab. Piotr Bogdanowicz z Uniwersytetu Warszawskiego.

Tutaj nie chodzi o "jakieś" naruszenie prawa Unii Europejskiej. W przypadku Polski mamy do czynienia z naruszeniem zasad, na których UE się opiera

- podkreślił ekspert od prawa europejskiego.

Polska na cenzurowanym

Dla Brukseli przyznający rację premierowi Morawieckiemu wyrok polskiego TK oznaczałby wypowiedzenie wojny totalnej. Unia Europejska nie mogłaby ani przymknąć na to oka, ani potraktować pobłażliwie czy pobieżnie. Polska stworzyłaby bowiem arcygroźny precedens, wprost zagrażający przyszłości całej wspólnoty. Stalibyśmy się dla UE już nie tyle problematycznym dzieckiem, co wrogiem publicznym numer jeden. Spacyfikowanie prawnej secesji Polski byłoby w oczywisty sposób najwyższym priorytetem UE.

Włodzimierz Cimoszewicz, doktor nauk prawnych w zakresie prawa międzynarodowego publicznego, przekonywał w rozmowie z Gazeta.pl, że "prawo międzynarodowe stwierdza, że nie można nie można się powoływać na przepisy polskiego prawa, żeby nie wypełniać umowy, którą się zawarło".

Polska konstytucja mówi, że przepisy umów międzynarodowych ratyfikowanych przez Polskę mają pierwszeństwo. Nie nadrzędność, tylko pierwszeństwo

- zaznaczył polityk.

Były premier zwrócił uwagę na jeszcze jeden bardzo istotny aspekt całej sprawy. Pomyślny dla szefa polskiego rządu wyrok Trybunału Konstytucyjnego wepchnie nas na wojenną ścieżkę nie tylko z samą Komisją Europejską czy Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE). W tym wypadku będziemy na cenzurowanym we wszystkich unijnych stolicach. Dlaczego?

Od tego zależą interesy innych państw członkowskich. Jeżeli ktoś we wspólnocie, która może funkcjonować tylko dlatego, że uzgodniła coś między sobą, stwierdza, że jak nam się nie spodoba, to nie będziemy tego robili, to wszyscy poczują się zagrożeni. Nikt nie będzie mógł być pewny swoich uzasadnionych prawnie interesów w relacjach z Polską

- ocenia Cimoszewicz.

Dr hab. Piotr Bogdanowicz nie ma złudzeń, że Bruksela działałaby w takiej sytuacji szybko i ostro.

Mówimy tu w końcu o zanegowaniu pryncypiów, na których opiera się Unia Europejska. To uderzenie w fundamenty UE. Dla Brukseli nie powinno być w takiej sytuacji opcji kroku w tył

- przyznał w rozmowie z Gazeta.pl w połowie lipca.

Wszystkie atuty Brukseli

Na razie Komisja Europejska i TSUE czekają, podobnie Polski rząd. Zjednoczona Prawica nie chce położyć na stole ostatniej karty, którą ma na ręku (wyrok TK ws. unijnego prawa), z kolei Bruksela nie zamierza podjąć żadnych kroków, nim wyrok polskiego Trybunału nie zapadnie. Sytuacja bez wyjścia? Tylko teoretycznie.

W odróżnieniu od Polski, Komisja Europejska i TSUE mają do dyspozycji bogatą paletę możliwości. Polska ma pootwieranych kilka istotnych frontów w sporze z Unią Europejską. Przed kilkoma dniami TSUE zasądził wobec Polski dzienną karę w wysokości 500 tys. euro za odmowę zamknięcia kopalni odkrywkowej w Turowie do czasu rozpatrzenia sporu Polski i Czech. TSUE niedługo zasądzi podobne kary z powodu niezawieszenia przez polski rząd Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, do czego Trybunał zobligował naszych rządzących, najpierw nakładając środki tymczasowe, a następnie wydając wyrok. Jeszcze w lipcu Komisja Europejska wszczęła przeciwko Polsce procedurę naruszeniową za przyjęcie przez kilkadziesiąt samorządów różnego szczebla uchwał o "strefach wolnych od LGBT". Na każdym z tych trzech frontów Polska może stracić pokaźne środki unijne, o czym w połowie września pisaliśmy na Gazeta.pl.

Najdotkliwszym ciosem dla rządu Zjednoczonej Prawicy może okazać się wcale nie żadna z kar nałożonych przez TSUE. Najmocniejszą kartę w rozgrywce z Polską trzyma w ręku Komisja Europejska. Chodzi o złożony przez nasz rząd w Brukseli Krajowy Plan Odbudowy (KPO), który uprawnia Polskę do otrzymania ponad 58 mld euro z tzw. Europejskiego Funduszu Odbudowy. Pieniądze z Funduszu są jednym z głównych źródeł finansowania Polskiego Ładu - programu inwestycyjnego, który jest obecnie oczkiem w głowie rządzących.

Bruksela na początku września wstrzymała zatwierdzenie polskiego KPO na czas nieokreślony.

Komisja Europejska wstrzymuje akceptację polskiego Krajowego Planu Odbudowy i w konsekwencji wypłaty z unijnego Funduszu Odbudowy m.in. ze względu na kwestionowanie przez rząd w Warszawie prymatu prawa UE i skierowanie tej sprawy do TK

- oznajmił wówczas w europarlamencie unijny komisarz ds. gospodarczych Paolo Gentiloni.

Jego kolega z KE Valdis Dombrovskis, wiceprzewodniczący wykonawczy Komisji Europejskiej i komisarz ds. handlu, dodał:

Potrzebujemy od Polski i Węgier dodatkowych wyjaśnień, które upewnią nas, że kraje te wypełnią wszystkie stawiane przez nas warunki i wymagania. Nim udzielimy zgody na wypłatę środków, musimy uzyskać stosowne zapewnienia

Stan gry jest więc taki: polski KPO stał się wymarzonym środkiem nacisku na rząd Zjednoczonej Prawicy w całym szeregu spraw. O ile kary zasądzone przez TSUE "dobra zmiana" może krytykować czy nawet - przez jakiś czas - ignorować, o tyle pieniądze z tytuły KPO są jej potrzebne jak tlen. Bez nich Polski Ład można schować do szuflady i na dobre o nim zapomnieć. Bruksela zdaje sobie sprawę, że rząd Morawieckiego stoi pod ścianą, pod którą zresztą sam się postawił. I zamierza z tego skorzystać.

Strona polska myśli, że odkładając raz po raz decyzję Trybunału Konstytucyjnego w sprawie relacji prawa polskiego do prawa unijnego, zachowuje dla siebie jakieś pole manewru. Tyle że jest ono iluzoryczne. Czas gra przeciwko Polsce, bo ustawy Polskiego Ładu już są w Sejmie i na dniach będą głosowane. Jeśli mają wejść w życie, muszą mieć finansowanie. Z kolei Bruksela żadnej presji czasu w zatwierdzeniu polskiego KPO nie odczuwa. Co więcej, Polska nie ma żadnych narzędzi, żeby wymusić przyspieszenie decyzji w sprawie naszego KPO.

W trakcie pisania polskiego KPO, co odbywało się w pośpiechu, zapewne niewiele osób zakładało, że jego zatwierdzeniu może towarzyszyć presja polityczna zupełnie niezwiązana z istotą tego planu, czyli odbudową gospodarki po czasach pandemii

- skomentowała przed kilkoma dniami dla Gazeta.pl zamieszanie wokół polskiego KPO prawniczka prof. Justyna Łacny z Politechniki Warszawskiej.

Tak się jednak wydarzyło i teraz presja polityczna związana z naruszaniem przez Polskę zasady praworządności rzuca istotne światło na zatwierdzenie KPO

- doprecyzowała ekspertka od prawa europejskiego.

Na tym jednak lista kłopotów Polski się nie kończy. Być może mało kto wciąż o tym pamięta, ale przeciwko Polsce wciąż toczy się postępowanie z art. 7. Traktatu o Unii Europejskiej - to tzw. opcja atomowa, której Bruksela używa wobec państw członkowskich łamiących zobowiązania traktatowe. Zdaniem byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza, jeśli polski TK uzna nadrzędność prawa polskiego nad prawem unijnym, w Unii Europejskiej może wyklarować się nowy układ sił, który pozwoliłby zebrać większość czterech piątych państw członkowskich UE i doprowadzić tę procedurę do końca. Wówczas Polska zostałaby pozbawiona prawa głosu na forum unijnym.

Tego typu zachowanie Polski przypomni całą tę procedurę

- nie ma wątpliwości Cimoszewicz.

Więcej o: