Przed tym zdjęciem była dekada poszukiwań. Bin Laden wiedział, jak się ukryć, a Amerykanie mu pomogli

Te poszukiwania nie nadają się na scenariusz filmu sensacyjnego. Kilka dni emocji na początku, kilkanaście minut na końcu. Pomiędzy tym żmudna dekada. Polowanie na Osamę bin Ladena szło niezwykle opornie, ponieważ był bardzo ostrożny, wybrał sobie dobre miejsce na kryjówkę, a sami Amerykanie postanowili mu kilka razy pomóc.

Nie robili tego przypadkowo. Po prostu Waszyngton stwierdził, że są chwilowo ważniejsze sprawy, albo odmawiał ścigającym wsparcia, o jakie prosili. W efekcie poszukiwania najbardziej poszukiwanego człowieka świata rozciągnęły się na dekadę. Sukces umożliwiły niesławne więzienia CIA i prowadzone tam przesłuchania.

Wróg numer jeden i szansa numer jeden

Osamy bin Ladena nie trzeba przedstawiać. Stał się synonimem terrorysty i wroga Zachodu. To jego organizacja, Al-Kaida, przeprowadziła zamachy 11 września 2001 roku w USA, wprawiając w osłupienie świat. Do dzisiaj to najbardziej krwawy atak terrorystyczny w historii. 20 lat temu zginęło łącznie 2996 osób. To pod przewodnictwem bin Ladena Al-Kaida stała się pierwszą prawdziwie globalną organizacją terrorystyczną.

Szczyt niesławy Saudyjczyka przypada na dni bezpośrednio po 11 września 2001 roku. Szok Amerykanów szybko przerodził się we wściekłość i chęć zrobienia czegoś. Czegokolwiek, co pozwoliłoby dopaść winnych i pomścić ofiary. Zapadła więc decyzja o ataku na rządzony przez talibów Afganistan, gdzie Al-Kaida zapuściła korzenie, miała swoje obozy treningowe i skąd bin Laden kierował swoją organizacją. 15 dni po zamachach w USA na afgańskiej ziemi zjawili się pierwsi agenci CIA, których zadaniem było zacząć formować front wszystkich chętnych do obalenia talibskiej władzy.

Goszczący Al-Kaidę talibowie zostali pokonani w ciągu następnych dwóch miesięcy w sprawnie przeprowadzonej operacji. Amerykanie i w mniejszym stopniu Brytyjczycy zapewniali komandosów, naloty, broń i pieniądze, a resztę załatwiali sprzymierzeni z nimi afgańscy komendanci. Na początku grudnia resztki talibskiego przywództwa i Al-Kaidy, znalazły się na terenach graniczących z Pakistanem, w rejonie kompleksu jaskiń zwanych Tora Bora. Był tam też bin Laden i to tam Amerykanie byli po raz pierwsi bliscy schwytania lub zabicia arcyterrorysty.

Atak na ostatnie schronienie Al-Kaidy w Afganistanie prowadziła niewielka grupka kilkudziesięciu amerykańskich oraz brytyjskich komandosów, przy wsparciu nawet tysiąca afgańskich bojówkarzy. Apele dowódców komandosów i współpracujących z nimi agentów CIA, o natychmiastowe przysłanie istotnych dodatkowych sił do tej ostatniej ofensywy, spotkały się z odmową. Podobnie prośby o zgodę na bardziej ryzykowne sposoby ataku. Została metodyczne frontalne uderzenie przy zmasowanym wsparciu z powietrza. Klęska Al-Kaidy była nieunikniona, zwłaszcza że rzekoma ogromna podziemna forteca w tunelach Tora Bora była tylko fantazją. Faktycznie było to niewiele więcej ponad naturalne jaskinie z umocnieniami przy wejściu, obsadzonych przez kilkuset słabo uzbrojonych bojówkarzy. Pomimo tego powolna ofensywa trwała ponad tydzień.

Bin Laden wymknął się z kompleksu Tora Bora najpewniej już w pierwszych dniach walk. Było ewidentne, że żadnego zwycięstwa tam nie odniesie, więc uciekł przez pobliską granicę do Pakistanu. Choć Amerykanie mieli go przez chwilę na wyciągnięcie ręki, to zmarnowali szansę. Jak się potem okazało, następną dostali dopiero po dekadzie.

Fragment pasma górskiego Spin Ghar, w którym znajdował się kompleks jaskiń Tora BoraFragment pasma górskiego Spin Ghar, w którym znajdował się kompleks jaskiń Tora Bora Fot. Mujtaba Hassan/Wikipedia CC BY-SA 4.0

Dom za domem, wszystko w sercu Pakistanu

To, co się działo z bin Ladenem przez następne dziesięć lat, nie jest w pełni jasne. Amerykanie zakładali, że zaszył się w Pakistanie przy granicy z Afganistanem. Na rozległych, trudnodostępnych górskich terenach kontrolowanych przez pasztuńskie plemiona, które nigdy nie były pod realną kontrolą władz pakistańskich. Talibowie i ich przyjaciele mogli tam liczyć na gościnę, a z drugiej strony władze Pakistanu nie były skłonne wpuszczać tam nikogo obcego. Amerykanie nie mogli więc zarządzić wielkiej obławy. Musieli liczyć na wywiad, drony rozpoznawcze, przeczesywanie pogranicznych gór i chęć Islamabadu do współpracy.

Poszukiwania bardzo utrudniał sam bin Laden, który był niezwykle ostrożny. Od końca lat 90. nie pozwalał używać nikomu w swoim otoczeniu telefonów, czy korzystać z internetu. Stało się to po tym, jak Amerykanie namierzyli telefon satelitarny jego bliskiego współpracownika i zdecydowali się posłać salwę kilkudziesięciu rakiet manewrujących Tomahawk w sieć obozów Al-Kaidy opodal afgańskiego miasta Chost. Bin Laden uniknął wówczas śmierci o kilka godzin. Później komunikował się ze światem jedynie za pośrednictwem zaufanych kurierów, którzy przenosili wiadomości i nagrania. Ukrywając się, nie dopuszczał do siebie nikogo obcego.

Dodatkowo w skutecznym ukrywaniu dopomogli mu sami Amerykanie. W 2002 roku Waszyngton nakazał drastyczne zredukowanie rozmiarów grupy odpowiedzialnej za poszukiwanie bin Ladena. Ludzie byli potrzebni do szykowanej inwazji na Irak, która miała miejsce w 2003 roku. Obalenie Saddama Husseina pochłonęło zdecydowaną większość amerykańskich sił i amerykańskiej uwagi na kolejne lata. Afganistan został odstawiony na boczny tor, co dało czas na okrzepnięcie resztkom talibów i różnych sprzymierzonych z nimi grup, a bin Ladenowi skutecznie się zaszyć.

Co robił po ucieczce z Afganistanu, udało się ustalić dopiero po jego śmierci. Rąbka tajemnicy uchyliła jedna z trzech jego żon, kiedy już trafiła do pakistańskiego aresztu. Wyszła za terrorystę, lub jak ona to widziała "wojownika za świętą sprawę" w 2000 roku w Afganistanie. Wraz z pozostałymi żonami i dziećmi została odesłana przez bin Ladena z Afganistanu do Pakistanu tuż po zamachach z 11 września. Terrorysta musiał przeczuwać, co się stanie. Ponownie spotkał się z żonami dopiero w 2002 roku w Peszawarze, mieście będącym pakistańską bramą do Afganistanu i miejscem ukrycia wielu afgańskich buntowników na przestrzeni dekad. Stamtąd przenieśli się dalej na północ, poza tereny pakistańskich pasztunów, gdzie koncentrowała się uwaga Amerykanów. Przez pewien czas mieszkali w górskim dystrykcie Swat około stu kilometrów od pakistańskiej stolicy, Islamabadu. W 2003 roku przenieśli się jeszcze bliżej niej, do wynajętego domu w mieście Haripur, około 30 kilometrów do stolicy. Tam mieszkali dwa lata. W tym czasie najmłodsza żona urodziła dwójkę kolejnych dzieci bin Ladena. Oba przyszły na świat w lokalnym państwowym szpitalu, gdzie kobieta pozostawała na kilka godzin pod fałszywym nazwiskiem.

Ostatecznie w 2005 roku bin Laden wraz z najbliższą rodziną i garstką współpracowników zamieszkał w położonym kilkadziesiąt kilometrów dalej Abbottabadzie. Specjalnie dla niego powstał tam kompleks otoczony bardzo wysokim murem, zwieńczonym drutem kolczastym. Jego mieszkańcy wiedli tam pustelnicze życie, bardzo rzadko wychodząc i z nikim się nie kontaktując. To okazał się być ostatni adres przywódcy Al-Kaidy.

Rezydencja Osamy bin Ladena w Abbottabad już po rajdzie amerykańskich komandosówRezydencja Osamy bin Ladena w Abbottabad już po rajdzie amerykańskich komandosów Fot. Sajjad Ali Qureshi/Wikipedia CC BY-SA 2.0

Kurier prawdę powie

Kiedy bin Laden zmieniał raz po razie miejsca zamieszkania, Amerykanie dreptali w miejscu. Przez lata nie mieli żadnych wiarygodnych informacji na temat miejsca pobytu przywódcy Al-Kaidy. W mediach pojawiały się natomiast najróżniejsze spekulacje. Między innymi, że bin Laden jest w Afganistanie, Iranie, czy Indonezji. Sugerowano też, że nie żyje. Jednak regularnie do arabskich mediów trafiały nagrane wystąpienia terrorysty, które zadawały kłam takim twierdzeniom.

Przełom w poszukiwaniach nastąpił za sprawą Abu Ahmeda al-Kuwaitiego. Już w 2002 roku CIA usłyszała o takiej osobie od terrorystów Al-Kaidy pojmanych w Afganistanie i przetransportowanych do tajnych więzień rozrzuconych po świecie, oraz do Guantanamo na Kubie. Amerykanie zapewniają, że informacje wydobyto tradycyjnymi metodami, a nie torturami. Więźniowie powiedzieli tyle, że to średni rangą członek organizacji, dopuszczany do najwyższych dowódców. W 2004 roku pojmany w Iraku lokalny dowódca Al-Kaidy powiedział, że nijaki al-Kuwaiti jest zaufanym kurierem bin Ladena. W kolejnych latach zeznania innych osób utwierdzały Amerykanów w przekonaniu, że to prawdziwa informacja. Niewiele im jednak dawała, ponieważ nie znali prawdziwego imienia kuriera, nie wspominając o jego miejscu pobytu.

Dopiero w 2007 roku CIA miała ustalić, jak naprawdę nazywa się al-Kuwaiti. Amerykanie nigdy oficjalnie nie ujawnili jak to zrobili i jak właściwie nazywał się mężczyzna. Imię zdradzili później Pakistańczycy. Miał to być urodzony w Kuwejcie Pakistańczyk imieniem Sheikh Abu Ahmed. Oczywiście nigdzie nie było po nim śladu. Na jego trop Amerykanie wpadli dopiero w 2010 roku, kiedy przypadkiem podsłuchali jego rozmowę telefoniczną z innym znanym ekstremistą. Szczegóły nie są znane, ale tyle wystarczyło CIA, żeby namierzyć mężczyznę i zacząć go śledzić. W sierpniu 2010 roku zauważono, jak wchodzi do podejrzanie ufortyfikowanej rezydencji na obrzeżach Abbottabadu.

Szansa druga, niezmarnowana

W kolejnych miesiącach Amerykanie pilnie obserwowali ten obiekt z ziemi, powietrza i kosmosu. Okazało się, że nie jest podłączony do internetu. Nie wychodziły z niego żadne transmisje. Nikt nie korzystał w nim z sieci komórkowej. Mieszkańcy swoje śmieci palili, a resztki zakopywali. Do wnętrza wiodła podwójna brama, przez którą najwyraźniej mogło przejść tylko kilka osób. Budynki i mur były tak ustawione, że nie sposób było obserwować życia mieszkańców z zewnątrz. CIA nie była więc w stanie z całą pewnością stwierdzić, że to tam, w Abbottabad, ukrywa się bin Laden. Uznano to jednak za tak bardzo prawdopodobne, że prezydent Barack Obama podjął ryzyko i zgodził się na przeprowadzenie operacji Neptune Spear.

Drugiego maja 2011 roku, tuż po północy, amerykańscy komandosi wtargnęli do rezydencji w Abbottabad i rzeczywiście znaleźli tam bin Ladena. Terrorysta został zabity, razem z czterema innymi swoimi towarzyszami. Jego ciało zabrano śmigłowcem, po czym dostarczono na pokład lotniskowca krążącego w pobliżu wybrzeży Pakistanu. Tam przeprowadzono dokładną identyfikację. Ciało ostatecznie pogrzebano w morzu.

Swojej drugiej dobrej szansy Amerykanie nie zmarnowali. Pomimo braku całkowitej pewności co do tego, czy w Abottabad jest bin Laden, zdecydowano o bardzo ryzykownej operacji specjalnej. Opisywaliśmy już między innymi to, jakim wyzwaniem było skryte dostarczenie komandosów głęboko na terytorium Pakistanu. Jego rząd nic o rajdzie nie wiedział, ponieważ Amerykanie nie ufali nikomu, jeśli chodzi o tak cenne informacje. Nie podzielili się nimi nawet z sojusznikami.

Jeszcze za życia bin Ladena, jego Al-Kaida systematycznie traciła na znaczeniu. On sam ukrywał się i nie mógł skutecznie zarządzać organizacją, która na dodatek była systematycznie osłabiana przez kolejne aresztowania, zamachy przy użyciu dronów czy ataki cybernetyczne. Już po jego śmierci potężny cios zadała jej konkurencja w postaci organizacji Państwo Islamskie, która za sprawą sukcesów w Iraku, Syrii i serii zamachów na Zachodzie, przyciągnęła uwagę jako najbardziej skuteczna organizacja terrorystyczna islamskich fundamentalistów. W ten sposób jeszcze bardziej podkopując znaczenie Al-Kaidy, pozbawiając ją rekrutów, datków i zwolenników. Dzisiaj organizacja bin Ladena jest już cieniem samej siebie.

Zobacz wideo
Więcej o: