Choć talibowie zarzekali się, że po przejściu władzy uszanują prawa kobiet żyjących w Afganistanie, z Kabulu i innych afgańskich miast płyną doniesienia o narastających prześladowaniach. Zagraniczne media obiegły zdjęcia grupy kilkudziesięciu kobiet otoczonych przez uzbrojonych bojowników, które w piątek 3 września zebrały się, by wspólnie przejść pod pałac prezydencki w Kabulu. Mimo grożącym im później konsekwencjom domagały się poszanowania ich praw, powrotu do pracy i umożliwienia edukacji ich córkom. Wobec protestujących użyto gazu łzawiącego - podała lokalna telewizja TOLOnews.
Dzień wcześniej podobną demonstrację zorganizowano w mieście Herat. Protestujące trzymały transparent z napisem: "Żaden rząd nie może trwać długo bez wsparcia kobiet. Nasze żądania: prawo do edukacji i prawo do pracy we wszystkich dziedzinach". Jedna z protestujących, Lina Haidari, powiedziała: - 20 lat temu byłam zmuszona zostać w domu za przestępstwo bycia studentką. A teraz, 20 lat później, za przestępstwo bycia nauczycielką i kobietą.
Kobiety w Afganistanie są coraz bardziej wyizolowywane z życia publicznego - zmusza się je m.in. do porzucenia pracy. Jeszcze w lipcu możliwości wykonywania zawodu zostały pozbawione m.in. pracownice banku Azizi w Kandaharze - opisywał "The Guardian". Przybywa doniesień o przypadkach pobić (nie chodzi wyłącznie o kobiety - w ostatnich dniach donoszono, że brutalnie pobity i zgwałcony został afgański aktywista LGBT). CNN przytacza m.in. historię Najii mieszkającej w prowincji Faryab, która została śmiertelnie pobita przez bojowników w swoim własnym domu. Miała nie spełnić żądania bojowników, którzy chcieli, by ugotowała posiłek dla 15 z nich. - Moja matka powiedziała im: 'Jestem biedna, jak mogę dla was gotować?'. Zaczęli ją bić. Upadła, a oni uderzyli ją bronią - powiedziała w rozmowie ze stacją jej córka, Manizha.
W niebezpieczeństwie znalazły się m.in. dziennikarki, które relacjonowały przewrót w Afganistanie. Z relacji "The Guardian" wynika, że kobiety pracujące dotąd m.in. w serwisach informacyjnych otrzymują one groźby śmierci, a wiele z nich niszczy wszelkie dowody swojej pracy. W pierwszych dniach po wkroczeniu do stolicy Afganistanu zabronili pracy dwóm reporterkom Radio Television Afganistan - Khadiji Amin i Shabnam Dawran. - Mówili, że będziemy mogły pracować. Ale prawda jest taka, że wejść do naszych biur strzegą uzbrojeni bojownicy - relacjonowała inna dziennikarka, Shanam Khateri. - Nie mogłyśmy wejść do naszych biur, nie pozwolili nam. Jednocześnie ogłosili światu, że będą przestrzegać naszych praw i umożliwią nam pracę. Są teraz niewidzialne. Niektóre z nas wolą w ogóle nie wychodzić z domu, boją się. Musimy się ukrywać, nie możemy wychodzić. Ja już nie mam nic. Skonfiskowano mi samochód, który był dla mnie symbolem mojej niezależności. Całe życie pracowałam ciężko na to, co miałam. Co jest moją winą? To, że urodziłam się w Afganistanie? - mówi poruszona kobieta w nagraniu, które można zobaczyć tutaj:
Z danych udostępnionych przez Sans Frontières (RSF), które przytacza "The Guardian", wynika, że obecnie pracuje już mniej niż 100 z 700 dziennikarek z Kabulu. RSF podaje, że w 2020 roku 108 organizacji medialnych w Kabulu zatrudniało 4940 osób, w tym 1080 kobiet. Wśród 510 kobiet, które pracowały w ośmiu największych prywatnych firmach, tylko 76 - w tym 39 dziennikarek - nadal pracuje. Podobnie sytuacja wygląda na prowincjach, gdzie prawie wszystkie prywatne media przestały działać po przejęciu władzy przez talibów.
Dziennikarki muszą mieć możliwość wznowienia pracy bez nękania tak szybko, jak to możliwe. To ich najbardziej podstawowe prawo, ponieważ jest niezbędne do ich utrzymania się, a także dlatego, że ich nieobecność w krajobrazie medialnym skutkowałaby uciszeniem wszystkich Afgańczyków. Wzywamy przywódców talibskich do natychmiastowych gwarancji wolności i bezpieczeństwa dziennikarek
- zaapelował sekretarz generalny RSF, Christophe Deloire.
Agencja Reutera dotarła do kobiety, która wcześniej pracowała jako sędzia w jednym z afgańskich sądów. Udało jej się uciec do Europy, ale wciąż obawia się o bliskich, którzy pozostali w Afganistanie.
Ścigają mnie. Czterech lub pięciu talibów przyszło do mojego domu i zapytało: 'Gdzie ta kobieta, która jest sędzią?' To byli ci sami ludzie, których wsadziłam jako sędzia do więzienia
- powiedziała. Dodała też, że jej bliscy alarmują każdego dnia, że są w niebezpieczeństwie. Jej zdaniem jeśli nie zostaną ewakuowani, to zginą.
Talibowie po przejęciu władzy zadeklarowali, że będą respektowali prawa kobiet - ich rzecznik zastrzegł jednocześnie, że będzie się to odbywało w ramach radykalnego prawa islamskiego, szariatu. Dodał też, że na razie kobiety nie powinny chodzić do pracy "dla własnego bezpieczeństwa".
- Jesteśmy zaniepokojeni kwestiami praw człowieka w Afganistanie, zwłaszcza praw kobiet - przekazał w piątek rzecznik ONZ Stephane Dujarric.
Pashtana Durrani, założycielka i dyrektorka organizacji LEARN Afganistan zajmującej się edukacją i prawami kobiet, powiedziała w rozmowie z mediami:
Będę szczera, nie mam już łez. Nie czuję się zbyt dobrze. Wręcz przeciwnie, czuję się beznadziejnie. (...) Ale musimy walczyć. To jest ten czas, żeby zawalczyć o naszą sytuację, bo jeśli teraz nie zabierzemy głosu, to już nigdy nie będziemy mogły nic powiedzieć.