Tak naprawdę to nie ma pewnych informacji potwierdzających, lub zaprzeczających istnieniu takich zabezpieczeń. Jest jednak właściwie niemożliwe, aby były używane powszechnie i systemowo. Amerykanie sprzedają broń na całym świecie od dekad, i nikt nigdy oficjalnie nie podniósł tego tematu. Gdyby jakieś państwo odkryło, że w jego bardzo drogim sprzęcie sprowadzonym z USA jest ukryty "wyłącznik", to na pewno podniósłby się raban, a dalszy eksport amerykańskiego uzbrojenia by ucierpiał. Nawet najbliżsi sojusznicy nie chcieliby być tak szachowani.
Przeciw jakimś zdalnym wyłącznikom przemawia też to, że potencjalnie byłyby bardzo groźnym słabym punktem. Na przykład o ich istnieniu mogliby się dowiedzieć Chińczycy i Rosjanie, zrozumieć jak działają i samemu opracować sposób ich aktywowania. W efekcie na przykład mogliby na wypadek wybuchu wojny z NATO unieruchomić wszystkie F-16 sojuszników USA. Byłoby to ogromne zwycięstwo znikomym kosztem. Stwarzanie takiego ryzyka byłoby mało rozsądne i kontrproduktywne z punktu widzenia USA.
Tak naprawdę to Amerykanie nie muszą się uciekać do tego rodzaju sztuczek. Istnieją znacznie lepsze zabezpieczenia, które sprawiają, że ich uzbrojenie po trafieniu w niepowołane ręce szybko staje się nieprzydatne. Na pewno zadziałają niebawem w Afganistanie, gdzie talibowie chwilowo urządzają propagandowe pokazy i loty rozrywkowe z użyciem śmigłowca UH-60 Blackhawk.
Podstawowym zabezpieczeniem jest to, że im bardziej skomplikowane i dysponujące dużym potencjałem uzbrojenie, tym częściej wymaga ono przeglądów, napraw i wymiany części. Zwłaszcza samoloty i śmigłowce wymagają stałej profesjonalnej opieki, ponieważ inaczej szybko staną się większym zagrożeniem dla własnej załogi, niż dla wroga. Nowoczesne siły zbrojne bezwzględnie wymagają rozbudowanego zaplecza technicznego i logistycznego, inaczej szybko wykruszy im się sprzęt.
W Afganistanie jeszcze przed zwycięstwem talibów, cały sprzęt latający był obsługiwany niemal wyłącznie przez zagranicznych techników wynajętych przez amerykańskie firmy. Amerykanie dbali też o dostawy części. Kadry afgańskich techników nie wykształcono, nie zbudowano też ich własnego zaplecza logistycznego. Być może nie tyle z nieudolności, ile celowo. Kiedy Amerykanie zaczęli masowo wyjeżdżać w maju i czerwcu, zdatność afgańskich samolotów i śmigłowców do użycia zaczęła analogicznie spadać.
Teraz owszem talibowie zaczęli używać co najmniej jednego UH-60 Blackhawk, z dwóch które zdobyli na lotnisku w Kandaharze w połowie sierpnia. Porzuciły je wycofujące się pośpiesznie siły rządowe, które najpewniej nie zadbały o ich odpowiednie permanentne unieruchomienie. Jeden UH-60 był widziany w ostatnich dniach w locie nad Kandaharem i wziął udział w paradzie, wywołując wiele bardzo emocjonalnych komentarzy w zachodnich mediach. Jednak tak naprawdę trudno to uznać za coś szokującego. To bardzo podstawowy śmigłowiec transportowy. Żadna nadzwyczajna technologia czy zagrożenie. Na dodatek jest niemal pewne, że talibowie będą mieli poważne problemy z jego obsługą techniczną. Taka umiejętność nie jest czymś powszechnym w Afganistanie. Przez jakiś czas może zdołają utrzymać maszynę w gotowości do lotów, ale na pewno nie będą mieli z niej dużo pożytku. Bez żadnych wymyślnych kodów czy zdalnych dezaktywacji.
Podobnie z wieloma innymi typami uzbrojenia, które talibowie zdobyli na wojskach rządowych. Takich jak wozy opancerzone M1117 czy różne minoodporne klasy MRAP. Na razie będą jeździć, ale z czasem ich liczba będzie topnieć. Przez jakiś czas zapas części zamiennych będzie można pozyskać drogą kanibalizacji już unieruchomionych egzemplarzy, ale w końcu i to się skończy. Pewnie najdłużej posłużą samochody terenowe HUMVEE. Nawet lata, bo Amerykanie zwieźli ich do Afganistanu naprawdę dużo. Tak czy inaczej, to też nie jest sprzęt, którym trzeba by się przejmować. Prosty lekko opancerzony samochód z bardzo wysokim spalaniem, co jest niebagatelną sprawą, kiedy się jest talibem o ograniczonych zasobach finansowych.
Zamiast instalować w uzbrojeniu jakieś wymyślne zdalne wyłączniki, stosuje się jeszcze inne metody. Po pierwsze nie sprzedaje się zaawansowanej i naprawdę groźnej broni byle komu. Już na pewno nie tam, gdzie istnieje ryzyko, iż wpadnie w ręce kogoś wrogiego wobec USA. Tak też było w przypadku Afganistanu, gdzie Amerykanie nie mieli specjalnych wątpliwości, iż rząd upadnie. Choć pomylili się znacznie w ocenie, jak szybko to się stanie. Dlatego też do Afganistanu wędrował głównie sprzęt na poziomie demobilu, poza pewnymi wyjątkami.
Państwa chcące kupić sprzęt naprawdę zaawansowany i groźny, muszą się cieszyć dobrą opinią w Waszyngtonie. Same pieniądze nie wystarczą. Z tego powodu na przykład rakiety manewrujące dalekiego zasięgu Tomahawk Amerykanie sprzedali tylko Brytyjczykom. Mniejsze, odpalane z powietrza JASSM, też tylko kilku państwom. Konkretnie Australii, Finlandii i Polsce. Generalnie naprawdę nowoczesne i zaawansowane uzbrojenie wędruje tylko do bliskich sojuszników. Takich, którym się ufa i od których można oczekiwać, że będą je wykorzystywali tak, że interesy USA nie ucierpią. Oczywiście bywają wyjątki od tej zasady, ale rzadkie. Jak na przykład nowoczesne myśliwce F-14 dostarczone do Iranu tuż przed rewolucją islamską w 1979 roku, których Irańczycy do dzisiaj używają.
Dla mniej pewnych odbiorców jest ewentualnie inna opcja, czyli sprzęt w starszych wersjach, albo specjalnych wersjach eksportowych. Nazywa się je potocznie "małpimi". Bardzo dobrym przykładem są tutaj czołgi M1 Abrams i ich pancerz. Najlepszy, taki jak w maszynach wojska USA, na razie kupili tylko Australijczycy. Drugim państwem może będzie Polska. Inne kraje dostają różne uboższe wersje, o mniej odpornym pancerzu. Podobnie postępują choćby Rosjanie, którzy tworzą specjalne eksportowe warianty swojego uzbrojenia o gorszych parametrach niż te dla własnego wojska.
W skrajnych przypadkach jest jeszcze inna opcja. Po wojskowemu zwana kinetyczną. Po prostu sprzęt, który nie powinien wpaść w niepowołane ręce, zawsze można zbombardować i zniszczyć z powietrza. W Afganistanie Amerykanie nie mieliby z tym najmniejszego problemu. Robili to choćby w 2019 roku, kiedy w 2019 roku na polecenie Donalda Trumpa w sposób nieplanowy ekspresowo ograniczali swoją obecność w Syrii. Porzucone bazy i zapasy, których nie było jak ewakuować, po prostu bombardowano.
Ewentualnie jeśli jest czas i możliwość, to sprzęt można zręcznie zdewastować. Tak, aby już nigdy się nie nadawał do użycia. Tak na przykład mieli zrobić teraz Amerykanie na lotnisku w Kabulu. Twierdzą, że porzucone tam ponad 70 samolotów i śmigłowców afgańskiej armii, skutecznie "zdezaktywowali" przed odlotem. Wymontowano i zniszczono elektronikę, uszkodzono silniki, systemy hydrauliczne, powybijano dziury w burtach. W rozmowach z dziennikarzami talibowie wyrażają teraz oburzenie, jak "niehonorowo" zachowali się Amerykanie, niszcząc zupełnie dobrą broń.
Właściwie jedyny system uzbrojenia, który ma w sobie coś w rodzaju zdalnego wyłącznika, to radia. Amerykanie przekazywali afgańskiemu wojsku setki tysięcy różnego rodzaju systemów łączności produkowanych przez firmy z USA. Większość na pewno wpadła w ręce talibów. Pomimo tego, nawet na zdjęciach ich przyzwoicie wyposażonych "jednostek specjalnych", widać najprostsze krótkofalówki cywilne z Chin. Takie, które Amerykanie bez problemu od zawsze podsłuchują. Znacznie bardziej zaawansowanych zdobycznych systemów cyfrowych oferujących między innymi szyfrowanie, nie używają. Po prostu bez znajomości odpowiednich kluczy, które się zmieniają, nie są w stanie używać ich zaawansowanych funkcji opartych o moduł szyfrujący. Bez tego zaawansowane radia mają taką samą funkcjonalność jak te chińskie, a wymagają specjalnych baterii i na pewno nie wzbudzają zaufania. W takiej sytuacji talibowie na pewno wolą używać tego, co już dobrze znają.
Dodatkowo łączność jest na tyle wrażliwa, że ogólnie używanie radiostacji z niepewnego źródła wiąże się z dużym ryzykiem. Opisywaliśmy to przy okazji afery w rosyjskim wojsku.
W przypadku Afganistanu podobny proces zajdzie najpewniej z większością uzbrojenia made in USA. W użyciu na dłuższy okres czasu zostaną pewnie karabinki M16 i M4, oraz celowniki do nich. One, wraz z licznymi nowoczesnymi goglami noktowizyjnymi, są tak naprawdę najcenniejszą zdobyczą talibów. Taką, którą rzeczywiście byłoby dobrze jakoś wyłączyć. W ich przypadku zostaje jedynie opcja powolnego zużywania się i faktu, że dostarczono ich do Afganistanu stosunkowo niewiele, bo co najwyżej kilkanaście tysięcy.