Po wybuchu wojny w Syrii tysiące uchodźców ruszyło szlakiem bałkańskim przez Węgry m.in. do Austrii i Niemiec. Europa musiała stawić czoła największemu kryzysowi migracyjnemu od czasów II wojny światowej. Dziś, gdy w Afganistanie przejętym przez talibów panuje chaos, a ludzie chcą uciec z kraju, powrócił temat napływu imigrantów do Europy. Sytuacja wygląda jednak diametralnie inaczej.
Za większy napływ uchodźców do Europy dziś odpowiadają również mniej szczelne granice Białorusi, co związane jest z celowymi działaniami Aleksandra Łukaszenki w związku z sankcjami nałożonymi przez Unię Europejską.
Kolejne kraje stawiają na swoich granicach setki kilometrów betonowych murów. W ich pilnowaniu pomagają tysiące funkcjonariuszy europejskiej agencji ochrony Frontex. Unia Europejska nie może już dłużej liczyć na pomoc Turcji, prezydent Recep Erdogan zagroził UE szantażem i zapowiedział, że jego kraj nie zostanie "europejskim magazynem migrantów".
Przez ostatnie sześć lat znacząco zmieniło się także nastawienie krajów, które otworzyły swoje granice w 2015 roku.
W latach 2015-2016 do Niemiec przybyło ponad milion osób. Temat ten przez długi czas polaryzował dyskusje społeczne i polityczną debatę w Niemczech. Dziś, w obawie przed wzrostem poparcia dla prawicowych ugrupowań, politycy dystansują się od decyzji Angeli Merkel.
– Nie możemy powtórzyć błędów z 2015 roku – te słowa słychać z ust chadeckiego kandydata na kanclerza Armina Lascheta i innych polityków CDU/CSU.
– Kwestia uchodźców już teraz jest praktycznie tematem kampanii wyborczej – mówi w rozmowie z Deutsche Welle politolog Klaus Stuewe z Katolickiego Uniwersytetu Eichstaett-Ingolstadt. – Gdy liczba uchodźców wzrośnie, co pewnie trzeba zakładać, to sytuacja się zmieni. Polityczna polaryzacja się nasili.
– To może przede wszystkim zaszkodzić partiom chadeckim i spowodować, że stracą one prawicowo-konserwatywnych wyborców na rzecz AfD – uważa Stuewe. Jak dodaje ekspert, żadne ugrupowanie nie chce pozwolić sobie przed wyborami na utratę poparcia.
Na razie w Niemczech panuje jeszcze ponadpartyjna zgoda, że należy szybko pomóc afgańskim lokalnym pomocnikom, którzy pracowali dla Bundeswehry i niemieckich organizacji pomocowych. Ale na tym podobieństwa stanowisk się kończą.
Francuski prezydent Emmanuel Macron, który w przyszłym roku planuje ubiegać się o reelekcję, również sceptycznie podchodzi do przyjęcia uchodźców. W zeszłym tygodniu udzielił wywiadu, w którym podkreślał, że Francja musi obronić się przed "znaczącym napływem" migrantów.
Ugrupowania lewicowe i ekolodzy zarzucają prezydentowi Francji, że jego słowa na temat uchodźców "przynoszą wstyd". Większość polityków popiera jednak słowa Macrona, uważając, że społeczeństwo jest zmęczone i zaniepokojone masową imigracją. Podkreślają, że obowiązkiem władz jest ograniczenie prawa azylu dla Afgańczyków wyłącznie do osób realnie i bezpośrednio zagrożonych przez talibów - podaje portal connexionfrance.com.
W środę głos zabrał rzecznik rządu Gabriel Attal, który zapewnił, że Francja "przyjmie kilka tysięcy Afgańczyków". W swoim wystąpieniu skrytykował "instrumentalizację polityczną słów prezydenta", lecz zaznaczył, że Francja musi chronić się przed nielegalną imigracją. Podkreślił, że sprawy te muszą być organizowane na poziomie europejskim i międzynarodowym.
Grecja w 2015 roku mierzyła się z ogromnym napływem migrantów z Bliskiego Wschodu. Wielu uchodźców, którzy znaleźli się w Grecji, ruszyło dalej na północ, jednak około 60 tys. z nich pozostało w kraju. Tym razem władze postanowiły wybudować mur, który ma utrudnić imigrantom przedostanie się do Grecji.
40-kilometrowy mur powstał wzdłuż granicy Grecji i Turcji - informuje CNN.
"Kryzys afgański tworzy nowe problemy w sferze geopolitycznej, a jednocześnie stwarza ryzyko dla zwiększenia migracji uchodźców" - napisał Michalis Chrisochoidis w oświadczeniu informującym o zakończeniu budowy muru granicznego. I dodał, że Grecja "nie może pozostać bierna na możliwe konsekwencje".
- Nie możemy biernie czekać na możliwe skutki przejęcia władzy w Afganistanie przez talibów - podkreślił Chrisochoidis, argumentując w ten sposób konieczność ustawienia muru na granicy z Turcją.
BBC informuje, że odbyła się już rozmowa między premierem Grecji Kyriakosem Mitsotakisem i prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem. Premier Mitsotakis przekazał, że gwałtowny wzrost liczby osób opuszczających Afganistan może stanowić "poważne wyzwanie dla wszystkich".
Jak informuje portal euronews.com, Erdogan po raz kolejny wezwał Unię Europejską do udzielenia pomocy uchodźcom z Afganistanu. - Jeśli nie uda się ustanowić okresu przejściowego w Afganistanie, presja na migrację, która już osiągnęła wysoki poziom, jeszcze bardziej wzrośnie i ta sytuacja będzie poważnym wyzwaniem dla wszystkich - podsumował polityk. Zapowiedział także, że jego kraj nie zostanie "europejskim magazynem migrantów", gdyż nie ma takiego obowiązku. Dodał, że ostatecznie nie zawaha się szantażować UE.
Prezydent podkreślił, że w Turcji na ten moment mieszka 5 mln obcokrajowców, w tym 3,6 mln Syryjczyków, którzy uciekli przed wojną domową w swoim kraju, i 300 tys. Afgańczyków. W związku z tym zadeklarował "całkowite zatrzymanie migracji".
Decyzją rządu przyspieszono prace nad budową nowego muru o długości 243 km na granicy z Iranem. 156 km konstrukcji, która ma powstrzymać napływ migrantów, już powstało, a patrole graniczne zostały wzmocnione.
Unia w 2015 r. rozwiązała kryzys migracyjny dzięki porozumieniu z Turcją. Tym razem z zapowiedzi prezydenta tego kraju wynika jasno, że taki scenariusz nie wchodzi w grę. Kraje, które wtedy zadeklarowały otwarcie granic, dziś podchodzą do sprawy bardzo zachowawczo. W opinii ekspertów jedynym rozwiązaniem dla UE jest próba zatrzymania uchodźców jeszcze dalej – w krajach sąsiadujących z Afganistanem - podaje Dziennik Gazeta Prawna.
W opinii Angeli Merkel uchodźcy wyruszyli do Europy w 2015 roku ze względu na obcięcie dotacji dla krajów sąsiadujących z Syrią. Sytuacja w obozach dla imigrantów była skrajnie trudna, co spowodowało rozpoczęcie migracji do krajów UE - analizuje brytyjski "The Guardian". Tym razem Europa może udzielić wsparcia dla sąsiadów Afganistanu, co pozwoli im poradzić sobie z napływem uchodźców.
Sytuację komplikuje fakt, że ze względu na trudną sytuację w Afganistanie, Unia Europejska nie będzie mogła odsyłać z powrotem do kraju Afgańczyków, którzy przebywają na jej terytorium. Tym samym znalazła się w pułapce - podaje portal euronews.com.
Pierwszym krajem, który musiał zmierzyć się z napływem uchodźców, była Litwa. Rząd Ingridy Šimonyt ogłosił, że zamierza zbudować ogrodzenie na białoruskiej granicy za 152 mln euro. Na Litwę tylko w lipcu dotarło 3 tys. migrantów.
Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", jeśli napór migrantów na polskiej granicy okazałby się długotrwały i znaczący, to Polska dołączy do grona krajów członkowskich UE, które są pierwszym państwem pobytu.
Według europejskiego prawa Polska miałaby wtedy obowiązek rozpatrzenia wniosków o status uchodźcy. Zgodnie z rozporządzeniem dublińskim inne kraje mogą wówczas zawrócić migranta do państwa jego pierwszego pobytu w UE.
"Dlatego to właśnie na zmianie dublińskiego rozporządzenia miała być osadzona reforma polityki migracyjnej. Zdejmowałaby ona obowiązki z krajów pierwszego pobytu. Polska sprzeciwiała się takiej zmianie" - pisze dziennik.