Talibowie w szybkim tempie zwiększali terytorium pod swoją kontrolą już od maja. Wraz z faktycznym i finalnym wycofaniem się sił USA oraz NATO, tempo tylko wzrastało. Teraz jest już ewidentne, że są bezsprzecznymi zwycięzcami przynajmniej tej fazy wojny o Afganistan.
W ostatnich dniach w krótkich odstępach zaczęły upadać stolice afgańskich prowincji. Jeszcze do końca lipca talibowie je raczej osaczali, miejscami testowali obronę, prowadzili rozmowy z lokalnymi wpływowymi ludźmi. Nie przejmowali jednak nad nimi całkowicie kontroli, zadowalając się szybkimi postępami na prowincji. Od początku sierpnia najwyraźniej przeszli jednak do fazy zajmowania również największych miast i stolic afgańskich prowincji. Tych, na których obronie rząd centralny miał się niby skupiać. Które miały być bastionami władzy.
Teraz padają jednak jedna za drugą. W przeciągu dwóch tygodni łącznie 17. W ostatnich dniach padły cztery bardzo ważne, Ghazni, Herat, Kandahar i Kunduz. To duże miasta, stanowiące centra ważnych prowincji i o strategicznym położeniu. Ghazni leży około 120 kilometrów od stołecznego Kabulu. Jest ostatnim dużym miastem i przeszkodą na drodze do niego z południa kraju. Według najnowszych doniesień walki mają się toczyć już kilkadziesiąt kilometrów dalej, 50-70 kilometrów od granic Kabulu. Jeszcze w lipcu na podobną odległość talibowie doszli od północy.
Mapa przedstawiająca wpływy talibów w Afganistanie Fot. Gazeta.pl
Jak pisze mieszkająca w Kabulu Polka, Jagoda Grondecka, powszechne odczucie jest takie, że rząd już właściwie przegrał. Jedyne co można teraz zrobić, to ograniczyć skalę ofiar i zniszczeń.
Sytuacja przypomina tą z drugiej połowy lat 90., kiedy talibowie po raz pierwszy, pod wodzą mułły Omara, błyskawicznie podbijali kraj. Jednak tak jak wówczas, nie jest to podbijanie w dosłownym rozumieniu tego słowa. Nie ma jakiejś linii frontu. Nie walczą ze sobą dywizje. Same walki mają dość ograniczony i sporadyczny charakter. Poważnymi starciami są określane te, kiedy zginie kilkadziesiąt osób po jednej ze stron. Jednocześnie takie ograniczone działania toczą się we właściwie całym kraju.
Postępy talibów są bowiem nie postępami natury stricte militarnej. Ogromne znaczenie mają negocjacje. Jak zawsze w Afganistanie. Tutaj lokalny dowódca talibów dogada się z takim lokalnym watażką, tam z burmistrzem dużego miasta, gdzie indziej dowódcą garnizonu czy nawet posterunku. Ogromne znaczenie mają starszyzny klanowe, lokalni przywódcy plemion czy dolin. Nie bez powodu w sieci pojawia się mnóstwo nagrań, na których widać żołnierzy czy policjantów, którzy bez walki, czasem nawet w bardzo dobrych nastrojach, składają broń, albo odjeżdżają uzbrojeni. Po prostu ludzie trzymającą realną władzę w danym miejscu zawarli umowę, która nakazywała im to zrobić. Opór w takiej sytuacji nie ma sensu. Za co mieliby walczyć żołnierze i policjanci? Skorumpowany i niewydolny rząd centralny, który często nie jest im w stanie w ogóle wypłacić żołdu czy dostarczyć zapatrzenia? Za państwo Afganistan, które dla nich nie ma takiego znaczenia jak na przykład Polska dla Polaków?
W Afganistanie nie ma walk do ostatniej kropli krwi. Nie ma walki za straconą sprawę, chyba że nie ma absolutnie wyjścia, bo wróg na pewno nie okaże łaski. Afgańczycy nie patrzą na honor i zdradę jak my. Dogadanie się z silniejszą, wygrywającą stroną i odwrócenie się od słabej, to rzecz naturalna. Można zachować życie, może wpływy, a może i kiedyś wykorzystać dogodną sytuację i ponownie zmienić front, wychodząc na tym jeszcze lepiej.
Efekt jest taki, że potem talibowie przechadzają się wśród śmigłowców, pojazdów opancerzonych czy ciężarówek, które kiedyś dostarczono z USA, a teraz zostały porzucone jako nieprzydatne. To oni wyraźnie są w tej chwili stroną wygrywającą. Do takiej najłatwiej się podłączyć, zyskać spokój, a może nawet jakieś wpływy, czy kontrolę nad jakimś obszarem w zamian za nie stawianie oporu. Co będzie potem, to się jeszcze zobaczy. Dla wielu lokalnych graczy najważniejsza jest kontrola nad swoją doliną, czy miastem. Rząd i państwo są daleko.
Cały ten zachodzący właśnie proces dobitnie pokazuje upadek projektu budowy nowoczesnego Afganistanu, który był prowadzony z mozołem i bardzo zmiennym powodzeniem przez ostatnie dwie dekady obecności zachodnich wojsk. Talibowie w szybkim tempie pokazują, jaką realną kontrolę nad państwem mają władzę w Kabulu. Ile znaczy wojsko, zbrojone i szkolone przez tyle lat przez zachodnich żołnierzy. Kiedy zabrakło spoiwa w postaci amerykańskiej siły militarnej, budzącej jednak respekt nawet u talibów, wszystko rozsypało się w proch w tempie ekspresowym. Amerykanie ogłosili teraz, że wysyłają do Kabulu żołnierzy w celu "ochrony ambasady i ewakuacji", ale mowa o bardzo silnym oddziale liczącym kilka tysięcy ludzi. Być może coś będą jeszcze próbować zrobić, ale można przypuszczać, że będzie to za późno i za mało.
Niestety wszystko wskazuje na to, że kraj w szybkim tempie cofa się w czasie, do swojego stanu sprzed zachodniej interwencji. Lata 90. minęły pod znakiem krwawej wojny domowej, kiedy najsilniejsi watażkowie dowodzący niegdyś walką z ZSRR, potem toczyli wyniszczające boje o kontrolę nad tym, co zostało po wycofaniu się radzieckiego wojska. Kabul zmienił się wówczas w znacznej mierze w gruzowisko, bo mająca znaczenie prestiżowe stolica była atrakcyjnym łupem dla wielu graczy, którzy walcząc o nią, rozdrapali ją na strzępy.
Potem w błyskawicznym tempie wyniszczony kraj niemal całkowicie opanowali talibowie, obiecując wyczerpanym ludziom surowe, ale stabilne rządy. Mnóstwo lokalnych watażków się im podporządkowało, czując wiatr zmian i woląc przystać do silniejszej drużyny. Brzmi znajomo, bo się właśnie powtarza. Potem sytuacja się ustabilizowała, ale w strukturze władzy talibów zaczęły się tarcia, a szereg lokalnych watażków nie chcąc im się podporządkować, zażarcie się przed nimi broniło przez lata.
Największa tragedia w takiej sytuacji dotyka jak zawsze cywilów. Tragiczny jest zwłaszcza los kobiet i tych ludzi, którzy przez ostatnie dwie dekady uwierzyli w szansę na nowy, inny Afganistan. Na opanowanych przez siebie terenach talibowie już przywracają swoje stare zasady. Kobiety są wyprowadzane siłą z miejsc pracy, odstawiane do domów i słyszą, że na ich miejsca mogą przyjść mężczyźni z rodziny, a one mają same nie wychodzić na ulicę. Dziennikarze, działacze organizacji pozarządowych, są regularnym celem zabójstw. Ludzie, którzy pomagali Amerykanom budować nowy kraj, z założenia sprzeczny z wizją świata talibów, też są na celowniku. Dla nich teraz przyszłość rysuje się w wyjątkowo czarny barwach. Mogą się ukrywać, zostać zabitym, albo spróbować jakoś uciec z kraju, który tak bardzo starali się odmienić.