Rany od szkła, domy bez okien, drzwi i ścian. Tak wyglądała pomoc po wybuchu w Bejrucie

"Myślę, że znane hasło 'wszystkie ręce na pokład' idealnie oddaje tamten dzień", "Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Do dziś mam gęsią skórkę, jak sobie przypominam tamte chwile" - tak dni i godziny po tragicznym wybuchu w porcie w Bejrucie wspominają pracownicy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. Eksplozja w mgnieniu oka zniszczyła dużą część miasta, zabiła ponad 200 osób, a dziesiątki tysięcy pozbawiła dachu nad głową. Pracownicy PCPM od początku wspierali poszkodowanych, a wspólnie z Gazeta.pl udało się wtedy zebrać ok. 100 tys. zł na potrzebną pomoc.
  • W Libanie trwa jeden z największych kryzysów ekonomicznych świata. 77 procent libańskich rodzin nie ma pieniędzy na zakup żywności. W gospodarstwach domowych uchodźców syryjskich liczba ta sięga 99 procent. Fundacja PCPM i Gazeta.pl apelują o pilne wsparcie rodzin pogrążonych w skrajnym ubóstwie. Wejdź na pcpm.org.pl/liban i pomagaj z nami.

Tysiące ton saletry amonowej było przez lata przechowywane w nieprawidłowy sposób w porcie w Bejrucie, stolicy Libanu. Pomimo ostrzeżeń, że substancja – używana do produkcji nawozów, ale i materiałów wybuchowych -– stanowi ogromne zagrożenie, władze nic nie zrobiły. 4 sierpnia doszło do pożaru, po którym nastąpił gigantyczny wybuch. Zniszczył znaczną część miasta, w tym dziesiątki tysięcy domów. Co najmniej 200 osób zginęło, a wiele więcej odniosło rany w walących się budynkach czy od pękających szyb.

Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej od lat pomagała w Libanie głównie uchodźcom z pogrążonej wojną Syrii – których w tym niewielkim kraju jest około miliona. Teraz także libańskim rodzinom w Bejrucie. Doraźne wsparcie dla poszkodowanych rozpoczęła już w pierwszych godzinach po eksplozji. Dalsza pomoc wymagała środków – w krótkim czasie udało się zebrać 900 tys. zł, w tym 100 tys. zł na wspólnej zbiórce PCPM i Gazeta.pl.

– W miesiąc po wybuchu mogliśmy mówić już o regularnych projektach dla ponad 1000 rodzin w Bejrucie i okolicach. Eksplozja bardzo zmieniła to, komu i w jaki sposób pomagamy. Nagle odbiorcami pomocy humanitarnej stali się Libańczycy i pozostają w grupie potrzebujących – wylicza Agnieszka Nosowska, zastępczyni szefowej misji w Libanie.

Gdy do Polski dotarła wiadomość o wybuchu, napisała na Facebooku:

Rzadko to robię, ale tym razem moje serce płacze razem z mieszkańcami Bejrutu, poszkodowanymi wskutek tego dziwacznego, potężnego wybuchu, który całkowicie zniszczył domy bardzo wielu osób, zostawił tysiące rannych, wywalił okna w domach w promieniu około 10 kilometrów, zburzył najpiękniejsze części miasta... Libańczycy są niesamowicie solidarni, w bankach krwi stoją w długich kolejkach, żeby oddać krew dla ofiar rannych, organizują akcje goszczenia tych, którzy stracili domy. Ale trwa bardzo, bardzo głęboki kryzys ekonomiczny, do tego jak wszędzie COVID-19, do tego lata dzielenia zasobów z syryjskim uchodźcami. Jest już bardzo źle i wtedy dzieje się coś tak absurdalnego jak dziś.

Walka z czasem

Tomasz Lipert, który wspiera Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM w zakresie logistyki, 5 sierpnia w Warszawie walczył z czasem. – Albo wszystko spakujesz i dostarczysz pomoc rzeczową i sprzęt medyczny na lotnisko, albo samolot poleci bez ładunku. Masz kilka godzin na zrealizowanie zakupów, przygotowanie listów przewozowych, dostawę na cargo i odprawienie towaru. Jeżeli jeden element układanki zniknie, cała misja jest zagrożona. Walczyliśmy więc z czasem i każdy stawał na głowie, żeby się udało. Myślę, że znane hasło "wszystkie ręce na pokład" idealnie oddaje tamten dzień – podkreśla.

Na szczęście nie działał w pojedynkę.

– Nigdy nie zapomnę jak, ogromne wsparcie otrzymaliśmy z zewnątrz. Szczególnie zapamiętam dwie sytuacje. Podczas zakupów w jednym z marketów budowlanych zwróciliśmy uwagę personelu ilością i rodzajem kupowanych przedmiotów. Kiedy dowiedzieli się, jaki jest cel zakupów, dosłownie rzucili się do pomocy. Potrafili wyszukać brakujące produkty z najgłębszych zakamarków magazynu i najwyższych półek regałów, zorganizowali kartony, dodatkowe wózki i asystowali nas aż do samych kas. Pomogli nawet z załadunkiem towaru do samochodu. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Do dziś mam gęsią skórkę, jak sobie przypominam tamte chwile. Otrzymaliśmy również wielkie wsparcie od firmy logistycznej. Mimo iż ich godziny pracy kończyły się o 17.00, towarzyszyli i pomagali nam podczas odprawy cargo na lotnisku, czyli aż do 22.00. Dopiero upewniwszy się, że wszystko zostało bezpiecznie odprawione, zgodzili się odjechać z lotniska

– opowiada Tomasz. – Walka z czasem to duży stres. Każda pomoc jest na wagę złota. Ta bezinteresowna, szczera reakcja ludzi była nam wtedy bardzo potrzebna, nie tylko fizycznie, ale również psychicznie – dodaje.

24 godziny

– Pomimo niezwykle krótkiego czasu, w jakim zostaliśmy powołani, działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna – podkreśla Joanna Byszewska-Zapletal, koordynatorka projektu rozwojowego, która poleciała do Libanu 5 sierpnia, niespełna 24 godziny po eksplozji.

– Powołany zespół liczył kilkanaście osób i składał się z dwóch ekip – dodaje Przemo (tak właśnie nazywany przez Libańczyków) Rembielak, specjalista Fundacji PCPM ds. bezpieczeństwa przeciwpożarowego i wieloletni szkoleniowiec libańskich strażaków z Obrony Cywilnej. – Jedną stanowili lekarze i ratownicy z Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM, drugą osoby zajmujące się na co dzień prowadzeniem projektów rozwojowych i humanitarnych. Medycy ruszyli w teren. Zmieniali doraźne opatrunki, głównie u osób okaleczonych przez wszechobecne szkło. My montowaliśmy drzwi tam, gdzie wybuch wyrwał je razem z futrynami. Osoby odpowiedzialne za projekty już wtedy planowały długoterminowe działania i rozmawiały z mieszkańcami Bejrutu o potrzebach i stratach – relacjonuje rok od tych wydarzeń.

Wszyscy zakasali rękawy

Biuro fundacji w Libanie znajduje się ok. 6 km od miejsca wybuchu. Nikt z pracowników PCPM nie ucierpiał. Ogrom strat, które od początku próbowali oszacować w terenie, był porażający.

Dla tych, którzy polecieli do Libanu 5 sierpnia pierwszym wyzwaniem było spakowanie się na nieprzewidywalnie długi pobyt w Libanie w mniej więcej trzy godziny.

– Jeszcze przed wybuchem planowałam lecieć tam kilka dni później, ale eksplozja i lot zorganizowany przez polski rząd to przyspieszyły. Na miejscu, poza pracą w terenie, wciąż dużo było zadań zza biurka: koordynacji, zbierania danych, wydobywania sprzętu z wojskowych magazynów, planowania. Dodatkowym zadaniem nagle stał się kontakt z mediami, bo oczy bardzo wielu Polaków były zwrócone na Liban – przyznaje Agnieszka Nosowska. – Wszyscy byliśmy jednocześnie niezwykle zmotywowani i chętni do działania, ale też znaleźliśmy się w nowej, nieznanej sytuacji. Niesamowite były te momenty, kiedy wszyscy, niezależnie od funkcji: koordynatorzy, logistycy, kierowcy, pracownicy socjalni, zakasywali rękawy – dodaje.

Emocje zagłuszały podstawowe potrzeby

Ewa Grodek – koordynatorka projektów rozwojowych w Libanie – zapytana o to, co było najtrudniejsze w tamtym czasie, odpowiada: – Emocje zagłuszały takie nasze podstawowe potrzeby, jak picie wody, odpoczynek, zjedzenie posiłku. Jako zespół przypomnieliśmy sobie, jak ważne jest to, by nie zapominać o tych potrzebach, żeby mieć siłę do dalszego działania. Proste i logiczne, a jak trudne w tamtej sytuacji.

– Najważniejsza była uważność na ludzi i ich potrzeby, powstrzymanie się od składania niemożliwych do spełnienia obietnic i rzetelność w mówieniu o tym, co i w jakiej formie możemy dla nich zrobić – w imieniu całego zespołu dodaje Agnieszka.

– To, co pozwalało skupić się na pracy, to poczucie, że ileś osób czeka na naszą pomoc i to zobowiązanie dawało nam siłę do działania, kiedy fizycznie ich już nie mieliśmy. W obliczu tragedii można zaobserwować bezinteresowność i solidarność w działaniu na rzecz innych

– przyznaje Ewa.

Co dalej?

– Niestety, w Libanie lista potrzeb się nie zmniejsza, a każda pomoc humanitarna wygląda jak kropla w morzu. Ale bez tych kropel byłoby jeszcze gorzej – ocenia Agnieszka. – Nie zapominajmy o Libanie i jego mieszkańcach – apeluje Ewa Grodek.

Rok po eksplozji Liban pogrąża się w coraz głębszym kryzysie gospodarczym, a mieszkańcy nie mogą pozwolić sobie na zaspokojenie podstawowych potrzeb, jak leki czy jedzenie dla dzieci. Dlatego Gazeta.pl ponownie łączy siły z PCPM, by zbierać środki na pomoc dla najbardziej potrzebujących. Każdy może wesprzeć niesienie pomocy w Libanie, wpłacając dowolną kwotę przez stronę pcpm.org.pl/liban.

Więcej o: