Kubański rząd zezwolił na wwożenie żywności, leków i innych artykułów pierwszej potrzeby bez płacenia ceł importowych. Decyzję taką kubańskie władze podjęły po największych od dziesięcioleci ulicznych protestach. Poinformował o niej premier Manuel Marrero Cruz w telewizyjnym orędziu. Obserwatorzy zwracają uwagę, że ton jego wypowiedzi kontrastował ze słowami prezydenta Miguela Díaza-Canela, który wezwał swoich zwolenników do wyjścia na ulicę w celu ochrony "zdobyczy rewolucji".
Jak podaje BBC, Kuba ma zezwolić podróżnym na wwożenie do kraju (bez płacenia ceł importowych) żywności, lekarstw i innych niezbędnych artykułów. Zmiana ta ma wejść w życie tymczasowo w poniedziałek 19 lipca. Do tej pory podróżujący na Kubę mogli bezcłowo wwieźć do kraju do 10 kg leków.
Rządowe ustępstwa zostały jednak wstrzemięźliwie przyjęte przez opozycję. "Nie chcemy okruchów. Chcemy wolności" - napisał na Twitterze dziennikarz i krytyk rządu Yoani Sánchez. "Krew na kubańskich ulicach nie została rozlana w celu sprowadzenia kilku dodatkowych walizek. Większość rannych lub zatrzymanych nie ma nawet kogoś, kto mógłby im coś przywieźć w bagażu" - dodał.
Do kulminacji zamieszek doszło na Kubie w niedzielę 11 lipca. Aresztowano dziesiątki osób, jedna z nich zmarła. Władze ograniczyły również dostęp do platform społecznościowych w internecie. Protesty są spowodowane kryzysem gospodarczym, wywołanym między innymi pandemią COVID-19, która uderzyła w główną gałąź dochodów mieszkańców wyspy - turystykę.
- Kubańczycy są zdesperowani. Brakuje im leków, żywności, podstawowych produktów higienicznych. Do sklepów ciągną się gigantyczne kolejki, w wielu miastach brakuje prądu - powiedziała w rozmowie z Gazeta.pl Magdalena Woźnikiewicz, autorka strony Cubamia Project.