Kuba. Władza twierdzi, że protestów nie ma. Na wyspie odcięto internet i zatrzymano 140 osób

Jedna osoba zginęła, a kilkanaście zostało rannych podczas antyrządowych protestów na Kubie - poinformowała tamtejsza państwowa agencja prasowa. To pierwszy taki przypadek od chwili, gdy w niedzielę w całym kraju rozpoczęły się demonstracje przeciwko obecnej władzy. Ich przyczyną jest zła sytuacja gospodarcza oraz wzrost zachorowań na COVID-19.
Zobacz wideo Chiny prężą muskuły z okazji 70-lecia komunistycznej władzy

Jak podało kubańskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, zmarły to 36-letni Diubis Laurencio Tejeda. Mężczyzna zginął podczas poniedziałkowego starcia między protestującymi a policją na obrzeżach Hawany. Jak podaje "The Guardian", Erika Guevara-Rosas, dyrektorka Amnesty International ds. Ameryki przekazała, że zatrzymanych lub zaginionych jest co najmniej 140 Kubańczyków. 

Protesty na Kubie. Co najmniej 140 zatrzymanych, władze odłączyły internet

Ruch na rzecz swobody wypowiedzi San Isidro umieścił na Twitterze listę 144 osób, które zostały zatrzymane po protestach lub też ich los jest nieznany. Wśród uwięzionych są działacze opozycyjni i niezależni dziennikarze. Jak podaje "Financial Times", by stłumić zamieszki, kubańskie władze odłączyły łącza internetowe. Z tego powodu ciężko także zweryfikować dokładną skalę tłumienia protestów. Na podobny zabieg władze zdecydowały się podczas protestów w listopadzie ubiegłego roku.

- Nie ma internetu. Żadnego, nigdzie. Ludzie próbują korzystać z aplikacji - powiedziała dziennikowi mieszkanka Hawany. Kuba była jednym z ostatnich krajów na świecie, które otworzyły się na internet, umożliwiając korzystanie z niego przede wszystkim na telefonach komórkowych. Domowe łącze nadal pozostaje rzadkością.

Kubańczycy protestują, rząd zaprzecza, ale obwinia USA

Protesty na Kubie zaczęły się spontanicznie. W sobotę 10 lipca na ulice miast wyszły tysiące ludzi, którzy skandowali "Precz z dyktaturą!". Demonstrantów rozproszyła policja. W poniedziałek wieczorem w centrum Hawany zebrało się około stu osób, krzyczących "Precz z komunizmem!". Do wybuchu protestów przyczynił się największy od 30 lat kryzys gospodarczy na Kubie. W kraju brakuje żywności i leków, często dochodzi też do wyłączeń prądu. Pogarsza się też sytuacja, związana z pandemią COVID-19.

- Kubańczycy są zdesperowani. Brakuje im leków, żywności, podstawowych produktów higienicznych. Do sklepów ciągną się gigantyczne kolejki, w wielu miastach brakuje prądu - powiedziała w rozmowie Gazetą.pl Magdalena Woźnikiewicz, autorka strony Cubamia project.

Tymczasem, jak przytacza Polska Agencja Prasowa, minister spraw zagranicznych Kuby Bruno Rodriguez powiedział podczas konferencji prasowej, że "11 lipca nie było żadnego wybuchu społecznego na Kubie". - Nie było protestu z powodu woli i poparcia naszego narodu dla rewolucji i jej rządu - wyjaśnił. 

Jak pisze Reuters, zdaniem kubańskiego rządu, demonstracje były organizowane przez kontrrewolucjonistów finansowanych przez Stany Zjednoczone, które manipulują frustracją wywołaną kryzysem gospodarczym, w dużej mierze spowodowanym trwającym od dziesięcioleci embargiem handlowym USA. 

Więcej o: