Na Kubie coś pęka. Kiedy nie masz co jeść, przestajesz się bać

Fidel Castro wołał "Ojczyzna albo śmierć!". Oni śpiewają "Ojczyzna i życie". Na Kubie dzieją się rzeczy historyczne. Ludzie wyszli na ulice w liczbie niespotykanej. Popycha ich do tego głód i desperacja. Pomagają wyjątkowe działania artystów i internet.

Tak źle na Kubie nie było od dekad. - Nie da się zaprzeczyć, że to co się stało w niedzielę, to było wydarzenie historyczne. Takich protestów po prostu jeszcze na Kubie nie było. I to się nie rozejdzie po kościach - mówi Gazeta.pl Joanna Szyndler, reporterka, autorka książki "Kuba - Miami. Ucieczki i powroty".

Wybuch był niespodziewany. W mieście San Antonio de los Baños niedaleko stołecznej Hawany grupa ludzi postanowiła publicznie wyrazić swoją frustrację i desperację. Tłum szybko rósł. Młodzi ludzie wyciągnęli telefony i skorzystali z jednego z najnowszych koncesjonowanych dóbr, mobilnego internetu. Filmiki z demonstracji szybko się rozeszły po wyspie. W kolejnych miastach zachęceni przykładem ludzie zaczęli wychodzić na ulice. Tempo, w jakim ten pożar przenoszony internetem rozszalał się na wyspie, dobrze pokazuje, że jest ona beczką prochu.

 

Bez dewiz jest katastrofa

- Ludzie są zdesperowani. Zawsze się mówiło, że na Kubie w sklepach półki są puste, ale jednak było co jeść. Teraz trzeba stać w wielogodzinnych kolejkach, żeby wywalczyć coś do wykarmienia rodziny - mówi Szyndler. W aptekach nie ma nawet tak podstawowych leków jak aspiryna. Kraj jest w naprawdę ciężkiej sytuacji gospodarczej. W 2020 roku PKB skurczyło się o 11 procent, co jest bardzo złym wynikiem. Władzom po prostu skończyły się pieniądze. Nie chodzi przy tym o kubańskie pesos, bo te są, ale nie mają wartości. Chodzi o te pieniądze, które mają jakieś znaczenie, czyli dolary.

Do czasów przed pandemią podstawowym źródłem twardej waluty oficjalnie znienawidzonych imperialistów byli turyści, diaspora i eksport cukru. Pandemia spowodowała, że dwa pierwsze niemal całkiem wyschły. Narzucone ograniczenia w podróżach sprawiły, że turystyka i cały związany z nią rozbudowany przemysł zamarł. Podobnie zamarł strumień dolarów lecący na wyspę z Florydy w walizkach. Wielu emigrantów w USA ma na Kubie rodziny, które regularnie wspierali dolarami. Teraz nie mają ich jednak jak ekspediować, a innej opcji niż fizyczne przewiezienie banknotów nie ma. Dodatkowo zbiory trzciny cukrowej w 2020 roku były kiepskie. W efekcie skromna rezerwa dewiz w dyspozycji władz szybko się wyczerpała.

 

Brak dewiz oznacza natomiast brak importu. Bez importu nie ma natomiast podstawowych środków do życia. Kuba, choć ma dużo ziemi nadającej się pod uprawy, większość żywności importuje. Sześć dekad komunistycznego zarządzania rolnictwem doprowadziło do tego, że jest ono skrajnie nieefektywne. Co więcej, z braku dolarów nie ma jak importować nawozów. Podobnie jak wielu podstawowych produktów, takich jak choćby leki. Problemem są też paliwa. Benzyna stała się dobrem luksusowym. Elektrowniom brakuje ropy, przez co notoryczne są wyłączenia prądu po nawet sześć godzin dziennie.

Kubańska gospodarka, od trzech dekad trzymająca się na słowo honoru i podparta wstydliwą dla władz protezą w postaci dolarów, duszona przez amerykańskie sankcje, teraz się rozsypała.

Joe Biden Joe Biden o protestach na Kubie: Stoimy jednoznacznie po stronie narodu kubańskiego

Koronawirus rozkłada system

Gospodarka to jednak niejedyna rzecz, która popycha ludzi do wyjścia na ulicę. Istotna jest też pandemia. - Według oficjalnych danych na Kubie jest teraz około siedmiu tysięcy nowych przypadków dziennie. Według nieoficjalnych doniesień system opieki zdrowotnej się sypie. - Nie ma jak ratować chorych - mówi Szyndler. Na wyspie pojawił się wariant Delta. Od połowy czerwca liczba zakażeń, przynajmniej tych oficjalnych, zaczęła szybować. Miesiącami było to do około tysiąca nowych dziennie. Teraz jest to wspomniane siedem.

Jeszcze do niedawna Kuba była jednym z tych państw, które z pandemią na pozór radziły sobie dobrze. Właściwie do czerwca skala zakażeń była bardzo ograniczona. Władze chwaliły się także opracowaniem swoich szczepionek i rozpoczęciem szczepień. Wszystko to jednak najwyraźniej się rozsypało jak domek z kart. W sieci wielką popularność zdobył hashtag #SOSCuba, pod którym ludzie umieszczali nagrania ze szpitali. Widać na nich skrajne przepełnienie, tragiczne warunki i bezradny personel.

Protesty na Kubie Kubańczyk o protestach: Realna szansa na zmianę sytuacji

Artyści podkopują władzę

Wielkie znaczenie w obecnej fali protestów ma też zmora wszystkich reżimów świata - internet. Przez dekady był on na Kubie dobrem ściśle reglamentowanym i trudnodostępnym. Jednak w ramach ostrożnej liberalizacji w 2018 roku uruchomiono na wyspie przyzwoitej jakości sieć internetu mobilnego. Co prawda jest on pod pełną kontrolą władzy i stosunkowo drogi, ale jednak jest. Kubańczycy zdobyli bezprecedensowy dostęp do alternatywnego źródła informacji, niezależnego od państwowej propagandy. Skorzystali z tego zwłaszcza młodzi.

Smartfony to już standard, zwłaszcza wśród młodych. Widać je wszędzie na demonstracjach. Tutaj Hawana i policja próbująca aresztować uczestników demonstracjiSmartfony to już standard, zwłaszcza wśród młodych. Widać je wszędzie na demonstracjach. Tutaj Hawana i policja próbująca aresztować uczestników demonstracji Fot. Ramon Espinosa / AP

Tak się złożyło, że w 2018 roku władza mocno zdenerwowała tę grupę społeczną, która potrafi grać emocjami i zarażać ludzi ideami. Artystów. Konkretnym powodem był dekret 349, który nakładał państwowy kaganiec na wszelką działalność artystyczną. Każdy jej akt miał wymagać rejestracji w stosownym urzędzie. - Wówczas artyści po raz pierwszy szerzej zaangażowali się w politykę. Zjednoczyli się. Zaczęli działać razem, organizować happeningi i wykorzystywać internet. Zaczęli się nazywać artywistami, czyli aktywistą i artystą w jednym - opisuje Szyndler. Dotyczy to zwłaszcza artystów młodych, którzy chcą się wyrażać poza urzędowym gorsetem i mówić o problemach swoich społeczności. Najlepiej znanym przykładem jest dzisiaj już słynny kolektyw Ruch San Isidoro, nazwany tak od jednej z biednych dzielnic Hawany. Założyli go głównie młodzi muzycy, w tym wielu raperów.

Kubańska opozycja polityczna jest bardzo słaba. Dekady prześladowań, aresztowań i przymusowej emigracji sprawiły, że nie ma jakiegoś zorganizowanego opozycyjnego ruchu politycznego. Tę pustkę częściowo wypełnili rozpolitykowani młodzi muzycy. Wielkim przebojem okazał się utwór "Patria y vida", stworzony wspólnie przez muzyków emigracyjnych w Miami i kilku muzyków z ruchu San Isidoro. Opublikowali go na początku 2021 roku i rozniósł się po kubańskiej sieci jak pożar. Władze zareagowały z furią, co świadczyło o wielkiej sile utworu, ponieważ standardową reakcją na nieprawomyślną działalność artystyczną było milczenie. Siła "Patria y vida" wynika z kilku czynników. Po pierwsze jest to dobrze zrobiona muzyka, atrakcyjna dla młodych. Po drugie jest mocno zaangażowana politycznie. Tekst jest pełen krytyki komunistycznych władz i wezwań do zmian. Muzycy śpiewają, że mają już dość wznoszenia haseł w rodzaju "Ojczyzna albo śmierć!", oni chcą wołać "Ojczyzna i życie!", czyli właśnie "patria y vida".

 

- Oczywiście to nie artywiści wyprowadzili ludzi na ulicę. To zrobiła sytuacja gospodarcza i pandemia. Jednak oni pomogli przełamywać strach przed władzą. Bo Kubańczycy żyli i żyją w strachu. Teraz jednak widać, że coś pęka. Jednym z częściej słyszanych haseł na demonstracjach jest "Nie bójmy się!" - mówi Szyndler.

Co konkretnie będzie się dalej działo na Kubie, nie sposób przewidzieć. Jednak pewne jest to, że nie ma szans na szybką poprawę sytuacji gospodarczej. Nie ma też szans na nagłe wzmocnienie systemu opieki zdrowotnej i ograniczenie pandemii. Gniew i desperacja nie będą więc maleć. Wręcz przeciwnie, mogą rosnąć. Gdyby jeszcze żył Fidel, który swoją charyzmą i legendą potrafił porwać tłumy. Nie ma go już jednak od niemal pięciu lat. Obecny prezydent Miguel Diaz-Canel nie może się z nim równać. - Ze swojej strony władza nie wydaje się mieć jakiegoś pomysłu na poprawę sytuacji. Idzie raczej w kierunku rozwiązania siłowego. W niedzielę prezydent wezwał w swoim wystąpieniu do obrony rewolucji i wyjścia na ulice. Jednak było widać, że jest zdenerwowany - mówi Szyndler.

Więcej o: