Uczestnicy protestu, głównie młodzi ludzie, skandowali hasła: "Precz z dyktaturą", "Chcemy wolności" i "Mamy dość". W San Antonio de los Banos pojawił się prezydent kraju Miguel Diaz-Canel. Część z demonstrujących wykrzykiwała pod jego adresem obelgi. Inni krzyczeli: "Nie boimy się!".
W Hawanie protest został rozpędzony przez policję, która interweniowała po tym, jak demonstrujący zaczęli rzucać kamieniami. CNN podaje, że służby użyły gazu łzawiącego. Funkcjonariusze rozpoczęli aresztowania. Associated Press informuje o co najmniej 20 zatrzymanych.
Kuba przechodzi przez najgorszy kryzys gospodarczy od dziesięcioleci. W kraju notowane są teraz najgorsze wskaźniki zakażeń od początku pandemii COVID-19 - w niedzielę poinformowano o prawie siedmiu tysiącach nowych zakażeń i 47 zgonach. Niepokoje społeczne powodują długie kolejki po żywność i znaczący niedobór leków, który jest odczuwalny od początku pandemii. - Mamy dość kolejek, braków. Dlatego tu jestem - powiedział w rozmowie z Associated Press jeden z demonstrujących.
Kuba objęta jest także sankcjami ze strony Stanów Zjednoczonych. Podczas telewizyjnego wystąpienia prezydent Miguel Diaz-Canel właśnie te sankcje wskazał jako przyczynę kryzysu w swoim kraju. Opozycyjne serwisy internetowe podają, że to największe protesty od 1994 roku.
Tymczasem w Miami tysiące osób przybyły do kubańskiej dzielnicy "Mała Hawana" by wyrazić poparcie dla protestujących na Kubie. Miejscowe władze poparły demonstrację. "Stoimy ramię w ramię z narodem kubańskim na wyspie i wśród naszej społeczności w historycznej chwili walki o wolność, godność i podstawowe prawa człowieka" - napisała burmistrzyni Miami-Dade Daniella Levine Cava.
Z kolei doradca prezydenta Joe Bidena do spraw bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan napisał na Twitterze, że USA popierają wolność wypowiedzi i zgromadzeń na Kubie oraz przestrzegł przed stosowaniem przemocy wobec pokojowych demonstrantów.