Polka mieszkająca w Afganistanie opowiada o tym, jak wokół rozsypuje się świat. "Może być tylko gorzej"

- Przyjechałam tutaj pierwszy raz w 2019 roku. Kiedy teraz wspominam tamtą rzeczywistość, to jawi mi się jak jakaś inna planeta - mówi Gazeta.pl Jagoda Grondecka, mieszkająca w stolicy Afganistanu. Kraju, który właśnie rozłazi się w szwach w wyniku wycofania wojsk zachodnich i ofensywy talibów. - Panuje przekonanie, że może być już tylko gorzej - dodaje Polka.

Grondecka jest iranistką, publicystką, komentatorką spraw bliskowschodnich i  korespondentką Krytyki Politycznej. Do Afganistanu przeprowadziła się w 2019 roku, głównie z intencją napisania książki o tym, jak 20 lat zachodniej interwencji zmieniło ten kraj. Nie ma przy tym wątpliwości, że nawet na przestrzeni dwóch ostatnich lat rzeczywistość wokół niej diametralnie się zmieniła.

- Teraz jest najgorzej od 2001 roku, czyli początku zachodniej interwencji i obalenia rządu talibów. I to nie tylko moja opinia, ale też powszechnie wyrażana przez Afgańczyków. Zupełnie nie wiadomo, czego można się spodziewać. Sytuacja w kraju zmienia się błyskawicznie - opisuje Grondecka.

Cisza przed burzą

Talibowie prowadzą właśnie szeroko zakrojoną ofensywę. Praktycznie na terenie całego kraju. W błyskawicznym tempie przejmują kontrolę nad kolejnymi obszarami. Dzisiaj jest to już większość kraju. Budowane przez NATO przez dekadę afgańska armia i policja nigdy nie należały do sprawnych formacji, ale teraz dosłownie się rozpadają. Słychać właściwie tylko o klęskach i okazyjnych, ograniczonych kontratakach.

- Sam Kabul jest teraz stosunkowo spokojny. Nie ma jakichś większych zamachów, ewentualnie ataki na konkretne osoby. Talibowie skupili się na prowincji. W Kabulu panuje więc coś w rodzaju złowrogiej ciszy przed burzą - opisuje Grondecka. W stolicy są poważne problemy z prądem, którego częściej nie ma, niż jest. Regularnie dochodzi do ataków na sieć przesyłową. - Co kilka dni ktoś wysadza słupy energetyczne pod miastem. Mniej więcej trzy dni naprawiają jeden, po czym od razu jest wysadzany inny. I tak ciągle, a życie w 40 st. C bez choćby lodówki to spore wzywanie - mówi Polka.

- Ci, którzy mają taką możliwość, starają się wyjechać. Pojawiły się duże kolejki do urzędu paszportowego i do ambasad Pakistanu czy Turcji po wizy. Autobusy jadące do Iranu są pełne - opisuje Grondecka. Dodaje, że zaczęły wyraźnie spadać ceny nieruchomości, bo ludzie starają się ich pozbyć. Możliwości szybkiego wyjazdu czy choćby wysłania rodziny za granicę ma jednak tylko wąska elita. - Zdecydowana większość Afgańczyków po prostu czeka. Choć nie wie tak naprawdę na co. Panuje powszechne poczucie niepewności i beznadziei. Przekonanie, że może być już tylko gorzej - mówi Polka.

Nawet ideowcy tracą wiarę

Przez ostatnie 20 lat w kraju były obecne zachodnie wojska i mrowie towarzyszących im doradców oraz cywilnych pracowników. W zdecydowanej większości Amerykanów, przez co Afgańczycy powszechnie na przedstawicieli zachodu standardowo mówią Amerykanin. Teraz pospieszenie ewakuują się oni z Afganistanu zgodnie z planem wytyczonym najpierw przez Donalda Trumpa, a teraz podtrzymanym przez Joe Bidena. Sądząc z tempa i stylu wyjazdu, Pentagon nie mógł się doczekać, aż politycy na to pozwolą.

- To jak Amerykanie zdecydowali się pośpiesznie i jednostronnie wycofać, zanim wypracowano jakieś porozumienie z talibami o tym jak ten Afganistan ma w przyszłości wyglądać, zrujnowało tę dobrą wolę wobec Zachodu, którą zbudowano przez 20 lat interwencji. Pozostało powszechne rozczarowanie i niesmak - opisuje Grondecka. Powszechne ma być też poczucie bycia porzuconym przez świat, który decyduje o losie Afgańczyków ponad ich głowami, bez pytania ich o zdanie.

Nawet wykształceni ludzie, szczerze wierzący w ideę nowoczesnego, demokratycznego Afganistanu, którzy od lat starali się budować u boku Zachodu ten nowy świat, teraz zaczynają myśleć o rzuceniu tego wszystkiego. - Przykład jednego mojego znajomego. Wykształcony za granicą. Wrócił do kraju z nadzieją, że oto jest szansa go odmienić. Przez wiele lat pracował na naprawdę kiepskiej urzędniczej pensji i odrzucał znacznie lepsze propozycje sektora prywatnego. Teraz coś w nim pękło. Stwierdził, że już ma dość. Że chce zacząć myśleć o sobie, a nie tylko żyć ideą. Myśli, czy by nie wyjechać - opisuje Grondecka.

Nadziei znikąd

Brak nadziei na poprawę sytuacji jest związany też z tym, że chyba nikt nie wierzy w zdolność władz do zarządzania sytuacją. - Nastawienie wobec rządu jest powszechnie bardzo złe - mówi Grondecka. W mediach regularnie pojawiają się doniesienia w rodzaju takich, że w tej czy innej odizolowanej placówce, otoczonej przez talibów, żołnierze błagają o wsparcie, dostawy amunicji, wody i żywności. - A potem są to doniesienia o tym, jak są martwi wynoszeni z miejsca, którego mieli bronić, bo tej pomocy nigdy nie dostali - opisuje Polka.

Afgańczycy w rozmowach często podkreślają też, że wielu członków najwyższych władz ma podwójne obywatelstwa i rodziny bezpiecznie umieszczone za granicą. Jak można się domyślić, nie dodaje im to wiarygodności. - Rząd miał legitymację w postaci Amerykanów za plecami. Teraz to wyparowało. Tak samo jakakolwiek wiara w sprawczość władz - mówi Grondecka.

W ocenie rozmówczyni Gazeta.pl, Afganistan stacza się w kierunku wojny domowej, podobnej do tej z lat 90., kiedy dominowali talibowie, ale w ich cieniu funkcjonowało całe mrowie mniejszych i większych watażków. Wszyscy walczyli ze sobą, zawiązywali czasowe sojusze, a potem je zmieniali. Nieustanne walki i masowe grabieże cofnęły Afganistan o dekady. Między innymi z tego powodu zachodnie wojska konsekwentnie starały się rozbrajać Afgańczyków, likwidować lokalne bojówki i skupić całość siły w rękach rządu centralnego.

- Teraz ten proces błyskawicznie się odwraca. Formują się liczne milicje, ludzie powszechnie chwytają za broń, nawet rząd to wspiera - opisuje Grondecka. Talibowie nigdy nie zdobędą poparcia wszystkich Afgańczyków, którzy mocno się między sobą różnią i należą do różnych kultur. Wraz z ich sukcesami rósł będzie też lokalny opór. Na niepodzielną władzę nad całym krajem raczej nie mogą liczyć, ale jest niemal pewne, że będą w nim dominować. Oznacza to powrót islamskiego prawa szariatu i rugowanie różnych zachodnich wartości, które przez ostatnie dekady starano się w Afganistanie zaszczepić. W tym praw kobiet.

- Ja sama nie czuje się jakoś bezpośrednio zagrożona. Na razie nie mam zamiaru wyjeżdżać, choć co będzie dalej, to nie wiem. Niepewność jutra dotyczy też mnie - stwierdza Grondecka.

Zobacz wideo