Gdy w maju Beata Szydło przedstawiła swój raport, socjaldemokraci zażądali wprowadzenia bardziej progresywnych poprawek. W ich opinii dokument powinien zawierać informacje dotyczące "ochrony i wspierania praw seksualnych i reprodukcyjnych" oraz do "zapewnienia powszechnego dostępu do usług i towarów w zakresie zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego".
Jest to również sprzeciw tego ugrupowania wobec polityki frakcji konserwatywnej, do której należy PiS, a konkretnie usuwania z europejskich dokumentów słów "gender".
Jak podało RFM24.pl, w zaktualizowanej wersji raportu Beata Szydło usuwa wszystkie odniesienia do płci, w tym "kwestie równości płci i różnic w wynagrodzeniu kobiet i mężczyzn oraz kwestie zdrowia, praw seksualnych i reprodukcyjnych."
Socjaldemokraci zapowiedzieli, że nie pozwolą, by raport wszedł w życie bez uwzględnienia najważniejszych kwestii ideologicznych. Jeśli w głosowaniu zdobędą "większość", to raport Szydło zyska znacznie bardziej liberalny wydźwięk. Była premier zapowiedziała, że w takiej sytuacji zagłosuje "przeciw".
- W mojej opinii bardzo trudno będzie zbudować w tej kwestii kompromis. Konserwatywne ugrupowanie, do którego należy Beata Szydło jest dalekie od zmiany swoich poglądów na kwestie gender, czy równości płci. To głębokie DNA tych środowisk - ocenia dr Grzegorz Gil z Zakładu Bezpieczeństwa Międzynarodowego UMCS w Lublinie.
W jego opinii obecnie nie możemy traktować kwestii ideologicznych drugoplanowo. - Dokument b. premier opisuje kwestię zastępowalności pokoleń, kurczącej się na naszych oczach Europy. To przestrzeń, w której nie powinno być miejsca na spory. Kwestie ideologiczne powinny mieć w nim miejsce - dodaje Gil.
- Dziś Europa potrzebuje konsensusu. Płyniemy na tym samym okręcie, który może zatonąć. Spory ideologiczne nie są w tym temacie istotą problemu. W pewnych kwestiach warto zachować dyplomatyczne milczenie, by działać dla wspólnego dobra - uznaje specjalista.