Na szczycie liderów Unii Europejskiej w Brukseli jednym z gorących tematów były Węgry i wprowadzone tam homofobiczne prawo, które łączy homoseksualność z pedofilią. Zgodnie z nową ustawą zajęcia szkolne, na których podejmowana będzie kwestia seksualności, nie mogą "propagować" homoseksualności oraz transpłciowości.
Jeszcze przed szczytem liderzy kilkunastu państw UE (przede wszystkim kraje "starej Unii", ale też Łotwa i Estonia) podpisali się pod deklaracją potępiającą ustawę. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nazwała ją "haniebną" i zapowiedziała kroki prawne.
Ostrzejsze słowa padły już w Brukseli - relacjonuje "Irish Times". Holenderski premier Mark Rutte najpierw publicznie powiedział, że jego zdaniem dla Węgier "nie ma miejsca" w Unii Europejskiej. A już na spotkaniu liderów miał wprost zapytać Orbana, dlaczego Węgry nie uruchomią art. 50 traktatu UE i nie opuszczą wspólnoty, skoro odrzucają unijne prawa zakazujące dyskryminacji. Premier Portugalii António Costa miał powiedzieć, że "UE to nie Związek Radziecki" i członkostwo jest dobrowolne. Dodał też, że Węgry miały wybór współpracować z Unią tak, jak Szwajcaria czy Norwegia, ale zdecydowały się dołączyć do wspólnoty, a więc zaakceptować jej zasady.
Z kolei premier Luksemburga Xavier Bettel, który jest obecnie jedynym unijnym przywódcą będącym w związku z osobą tej samej płci, opowiadał o własnych doświadczeniach. Wg Politico powiedział Orbanowi, że jego orientacja seksualna to nie efekt tego, co widział w telewizji albo co słyszał w szkole, lecz po prostu jest gejem i nie była to kwestia wyboru. Opowiedział także, że "matka go za to nienawidzi" i musi z tym żyć - a teraz Węgry zamieniają dyskryminację w prawo. Bettel miał powiedzieć premierowi Węgier, że "szanuje go, ale to jest czerwona linia", bo ustawa narusza podstawowe prawo obywateli. Mówił też, jak trudno było mu zaakceptować własną tożsamość i podkreślił, że wiele młodych osób LGBT odbiera sobie życie z powodu braku akceptacji.
Jak opisuje korespondent Deutsche Welle Tomasz Bielecki, Emmanuel Macron pytał Orbana "co się z nim stało", bo przecież "był kiedyś liberałem", zaś premier Szwecji Stefan Lofven stwierdził, że tamtejsi podatnicy nie będą płacić pieniędzy na fundusze dla kraju, który łamie prawa człowieka.
Orban bronił się, mówiąc, że ustawa "wcale nie jest dyskryminująca", zaś krytyka wynika z "nieporozumień i manipulacji". To jednak nie przekonało polityków, szczególnie po tym, jak odczytano tekst ustawy.
Według relacji polskiego dziennikarza w Brukseli Orbana bronił tylko słoweński premier Janez Janša oraz Mateusz Morawiecki, a w mniejszym stopniu i "bardzo mgliście" premier Bułgarii Stefan Janew. Morawiecki miał zwracać uwagę na "prawo rodziców do decydowania" o treściach, jakich nauczane są ich dzieci - ale jednocześnie miał podkreślać, że "nie zna" i nie czytał węgierskiej ustawy.