Do katastrofy doszło w czwartek o 1:30 w nocy czasu lokalnego. Najpierw zawaliła się środkowa część budynku a kilkanaście sekund później jedno z jego skrzydeł. Osoby znajdujące się w środku nie miały czasu na ucieczkę. Ze 136 mieszkań 55 zostało całkowicie zniszczonych. Około 100 osób przeżyło katastrofę. Byli to głównie mieszkańcy części budynku, która się nie zawaliła. 10 osób zostało rannych, jedna zmarła w szpitalu. Początkowo na gorącą linię uruchomioną przez lokalne władze zgłoszono 700 zaginionych. Po weryfikacji liczbę tę zredukowano do 99. Konsulaty zgłosiły zaginięcie wielu migrantów z Ameryki Łacińskiej. Wśród zaginionych mają być również krewni paragwajskiej Pierwszej Damy - podaje BBC powołując się na tamtejszych urzędników.
Ekipy ratownicze z psami, kamerami i sonarami poszukują pod gruzami osób, które mogły przeżyć katastrofę. Jak dotąd bezskutecznie. Akcji poszukiwania zaginionych towarzyszą obawy, że pozostała część apartamentowca również może się zawalić. Strażacy informują, że akcja jest "powolna i metodyczna" ze względu na ryzyko przemieszczania gruzu. W pewnym momencie na miejscu pojawił się również ogień. - Podczas przeszukania wybuchł mały pożar, ale został ugaszony w ciągu 20 minut - powiedział szef straży pożarnej Miami-Dade, Raide Jadallah.
BBC podaje, że krewni zaginionych zebrali się kilka przecznic od zawalonego budynku, tam czekają na informacje i obawiają się najgorszego. - To bardzo bolesne, ale nie wydaje mi się, że nie będziemy znajdować żywych - powiedział burmistrz Surfside Charles W. Burket.
Budynek, w którym doszło do tragedii miał 40 lat. Powody jego zawalenia się nie są znane. Mogła się do tego przyczynić pobliska budowa, wady konstrukcyjne lub lokalizacja przy samej plaży. Po katastrofie gubernator Florydy Ron DeSantis ogłosił stan nadzwyczajny co umożliwi przekazanie pomocy federalnej zapowiedzianej przez prezydenta Joe Bidena.