Pomogli "małemu Szatanowi" wpakować 14 ton bomb w reaktor. Kluczowe zdjęcia przekazywali sobie w ciemności na lotnisku [TAKA CIEKAWOSTKA]

Irakijczycy byli tak zaskoczeni, że właściwie się nie bronili. W nieco ponad dwie minuty ich nowiutki reaktor, budowany przez Francuzów, zamienił się w kupę gruzu. Izraelska operacja Opera, przeprowadzona 40 lat temu, do dzisiaj robi wrażenie bezczelnością i skutecznością. Bardzo w niej Izraelczykom pomogli Irańczycy, choć oficjalnie traktowali ich jako zaprzysięgłych wrogów.

Izraelski nalot na kompleks Tuwaitha miał miejsce w niedzielne popołudnie, siódmego czerwca 1981 roku. Prawie dokładnie 40 lat temu. Nadlatujące jeden za drugim na bardzo małej wysokości osiem izraelskich maszyn F-16 było doskonale widocznych dla mieszkańców dalekich przedmieść Bagdadu. 20 kilometrów przed swoim celem piloci gwałtownie poderwali swoje maszyny i z kilkudziesięciu metrów wznieśli się szybko na dwa kilometry, odwrócili je na plecy i zanurkowali ku wyraźnie widocznej białej kopule skrywającej przygotowywany do uruchomienia reaktor.

16 900-kilogramowych bomb spadało w kilkusekundowych odstępach. Izraelscy piloci popisali się świetną celnością, lokując prawie wszystkie w obrębie budynku reaktora. Zapalniki z opóźnieniem sprawiły, że bomby wbijały się głęboko w betonową konstrukcję, po czym wybuchały. Choć Francuzi i Irakijczycy zapewniali, że wszystko da się szybko odbudować, to nigdy tak się nie stało.

Iracka obrona przeciwlotnicza popisała się wyjątkową niekompetencją, nie wyrządzając Izraelczykom krzywdy. Choć teoretycznie kompleks jądrowy był gęsto obstawiony wyrzutniami rakiet i działkami. Izraelskich samolotów nawet ich nie wykryto, zanim zjawiły się nad celem. Za taki przejaw niekompetencji Saddam Hussein nakazał publiczne stracenie kilkudziesięciu oficerów odpowiedzialnych za obronę przeciwlotniczą zachodniego Iraku i samego kompleksu Tuwaitha. Powieszono ich następnego dnia.

Fragmenty nagrania wykonanego przez urządzenia pokładowe jednego z F-16 biorących udział w ataku. Od startu, przez lot nad Półwyspem Arabskim, po samo uderzenie. Widać jak lecący na małej wysokości myśliwiec jest podrywany w górę, pilot walczy z przeciążeniem, po czym ustawia celownik bombowy na białej kopule reaktora (białe kółeczko u dołu ekranu, pokazujące gdzie spadną bomby). W zwolnionym fragmencie wideo widać poprzedzający F-16 i wybuch jego bomb.

Zobacz wideo

Atom na Bliskim Wschodzie tylko dla Izraela

Ogólna historia operacji Opera, jak nazwali ten nalot Izraelczycy, jest dość dobrze znana. Iracki rząd od połowy lat 70. starał się rozwinąć poważny program atomowy. Wówczas Irak nie był pariasem narodów, którym stał się po wojnie z Iranem i inwazji na Kuwejt. Krajem rządzili lewicujący wojskowi, którzy starali się balansować pomiędzy ZSRR a Zachodem. Irakijczycy, dysponując sporymi zasobami gotówki ze sprzedaży ropy, byli atrakcyjnym klientem dla zachodnich firm, zwłaszcza francuskich. W końcu to właśnie Francja zgodziła się zbudować Irakijczykom duży reaktor badawczy, który w teorii mógł jednak posłużyć do powolnej produkcji plutonu na cele wojskowe.

Izrael przyglądał się temu z wielkimi obawami. Iraccy rządzący byli nastawieni jednoznacznie antysemicko i deklarowali chęć zniszczenia państwa żydowskiego. Izraelczycy, którzy dopiero co sami stworzyli swój skryty arsenał jądrowy, za żadną cenę nie chcieli dopuścić, aby ktokolwiek inny na Bliskim Wschodzie miał kolejny. Dominacja w tym obszarze była uznawana za absolutny priorytet dla przetrwania Izraela. Dlatego, pomimo niechybnej ostrej krytyki nawet państw Zachodnich, rząd Menachema Begina zatwierdził przeprowadzenie operacji Opera.

Co do zasady izraelski atak był niesprowokowanym aktem agresji wobec suwerennego państwa. Co więcej, w jego efekcie zginęło nie tylko prawdopodobnie kilkunastu Irakijczyków, ale też jeden francuski inżynier, który był w budynku reaktora. Pomimo tego Izraelczycy nie ponieśli większych konsekwencji, poza werbalnym potępieniem i rezolucjami ONZ. Co więcej, szereg państw po cichu gratulowało i podziwiało bezczelny, ale też odważny i zdecydowany akt Izraelczyków. Między innymi USA. Szczęśliwe było też państwo, które dzisiaj byłoby trudno o to posądzić - Iran.

Otwarcie wrogość, skrycie współpraca

Teraz Izrael i Iran to państwa jednoznacznie sobie wrogie. 40 lat temu było inaczej. Jeszcze przed rewolucją w Iranie i obaleniem szacha Rezy Pahlawiego, Iran i Izrael współpracowały. Oba państwa były zaniepokojone gwałtownym rozwojem i militaryzacją Iraku. Prace nad irackim programem atomowym traktowano w Teheranie i Tel-Awiwie z jednakowymi obawami. Skrycie prowadzono współpracę militarną i wywiadowczą. Nie zmieniło się to nawet po rewolucji i obaleniu szacha. Nowe islamskie władze Iranu, choć oficjalnie zaciekle wrogie Izraelowi (nazywanemu "małym Szatanem" u boku "wielkiego Szatana", czyli USA), tak naprawdę utrzymywały bliskie kontakty z państwem żydowskim. Wspólny wróg w postaci Iraku jednoczył ponad ideologią. Zyskało to na aktualności we wrześniu 1980 roku, kiedy irackie wojsko najechało Iran i rozpoczęło trwającą niemal dekadę krwawą wojnę.

Izraelczycy od początku wspierali Irańczyków, głównie informacjami wywiadowczymi. Od początku sugerowali też, aby irańskie lotnictwo zbombardowało reaktor. Plany były gotowe od lat. Uzbrojone w nowoczesny amerykański sprzęt kupiony przez szacha irańskie lotnictwo miało duży potencjał, choć chaos rewolucji pozbawił je wielu doświadczonych ludzi. Pomimo tego już osiem dni po rozpoczęciu wojny przeprowadzono uderzenie na kompleks Tuwaitha. Zaatakowały cztery myśliwce F-4, które celowały w budynki wokół reaktora. Irańczycy nie mieli aktualnych danych wywiadowczych i bali się, czy w rdzeniu nie ma już uranowego paliwa, którego rozrzucenie po okolicy mogłoby wywołać skażenie. Pomimo tego 12 bomb wywołało znaczne pożary i istotne uszkodzenia. Tak jak nieco ponad pół roku później, iracka obrona wykazała się indolencją. Irańskich maszyn nie wykryto do ostatniej chwili i nie zdołano nic im zrobić.

Izraelczyków efekty tego nalotu nie zadowoliły. Reaktor nadal stał. Irakijczycy i Francuzi zapewniali, że straty są minimalne i szybko zostaną usunięte, choć większość zagranicznych pracowników uciekła i nie wróciła już na budowę. Izraelczycy uznali, że nadal muszą przeprowadzić swoją operację. Bardzo potrzebowali jednak jak najświeższych i najlepszej jakości zdjęć kompleksu pod Bagdadem, żeby wiedzieć, gdzie dokładnie celować i jak uniknąć obrony. Nie chcieli o nie prosić Amerykanów, ponieważ cała operacja była szykowana w tajemnicy nawet przed nimi. Wywiad USA do ostatniej chwili nie wiedział, co się szykuje.

Zamiast amerykańskich satelitów, zdjęcia reaktora Izraelczykom dostarczyły amerykańskie maszyny zwiadowcze RF-4E irańskiego lotnictwa. Na pewno wykonały jeden lot nad reaktor w końcu listopada 1980 roku, fotografując cały kompleks z małej wysokości, unikając szeregu wystrzelonych rakiet przeciwlotniczych. Dwa dni później po zmroku na lotnisku wojskowym pod Teheranem wylądował izraelski samolot B707, z którego wyładowano jakieś duże skrzynie, prawdopodobnie z cennym dla Irańczyków sprzętem wojskowym. W zamian na pokład dostarczono metalową walizkę. Najprawdopodobniej zawierała zdjęcia, albo negatywy zdjęć wykonanych przez zwiadowczego RF-4E.

Irańczycy ponownie pomogli Izraelczykom kilka miesięcy później. W kwietniu 1981 roku dokonali bardzo odważnego i wymagającego nalotu na wielki kompleks trzech irackich lotnisk wojskowych nazywany H-3. Znajduje się on do dzisiaj na pustyni, daleko na zachodzie kraju. Teoretycznie bezpieczny, daleko od granic z Iranem. Irakijczycy czuli się tam tak bezpiecznie, że zaniedbali podstawowych środków ostrożności. Czwartego kwietnia nad ranem nad każdym z trzech lotnisk znienacka pojawiła się na małej wysokości para irańskich F-4. Maszyny dokonały istnego pogromu na ziemi, dewastując rzędy samolotów stojących poza schronami, spokojnie obsługiwanych przez techników, między innymi z ZSRR czy NRD. Według późniejszych danych wywiadu USA zniszczono 25 samolotów i śmigłowców, a do tego 11 dalszych było poważnie uszkodzonych, prawdopodobnie nie do naprawy. Jak na warunki wojny Irak-Iran było to druzgoczące zwycięstwo, które istotnie zachwiało potencjałem irackiego lotnictwa. W efekcie Izraelczycy znacznie mniej musieli się obawiać, że podczas swojej operacji zostaną zaatakowani w powietrzu przez przeważającą liczbę myśliwców obrońców. Zwłaszcza że Irakijczycy po raz kolejny wykazali się indolencją w kontroli swojej przestrzeni powietrznej.

Irańczycy wsparli Izraelczyków jeszcze inaczej, choć bezwiednie. Iran miał być pierwszym zagranicznym odbiorcą wówczas nowoczesnych amerykańskich myśliwców F-16. Produkcja kilkudziesięciu maszyn była w trakcie, kiedy nastąpiła rewolucja islamska. Wobec tego USA zaoferowały Izraelowi odkupienie niedoszłych irańskich F-16, na co Izraelczycy radośnie przystali. Pierwsze nowe myśliwce dotarły do Izraela w czerwcu 1980 roku. Bez tych maszyn nie byliby w stanie przeprowadzić rok później operacji Opera. Starsze F-4 nie miały odpowiedniego zasięgu.

Całość nagrań z nalotu udostępnionych przez izraelskie wojsko. Widać uderzenie z perspektywy kilku F-16.

 

Izraelsko-irańska kooperacja już po operacji Opera trwała w najlepsze. Przez całą dekadę Izrael skrycie dostarczał Iranowi znaczne ilości wyposażenia. Było to krytyczne źródło części zamiennych i amunicji dla masy sprzętu amerykańskiego pochodzenia, który było kartą atutową irańskiego wojska. Dodatkowo około setki izraelskich specjalistów technicznych skrycie żyło w Iranie. Waszyngton po cichu dał zielone światło na taką operację, choć też oficjalnie był w ostrym konflikcie z Teheranem. Niechęć do Iraku jednoczyła ponad wszelkimi podziałami. To idealny przykład na prawdziwość przysłowia: Wróg mojego wroga moim przyjacielem.

Wojna Iraku z Iranem skończyła się w 1988 roku. Zginęło w niej około miliona ludzi. Po ustaniu walk współpraca irańsko-izraelska wygasła. Dzisiaj oba państwa wydają się autentycznie wrogie.

Zobacz wideo
Więcej o: