- Jestem na Ukrainie, ponieważ ryzyko pobytu na Białorusi znacznie wzrosło po oskarżeniach postawionych w wywiadzie Protasiewicza. Mówiono, że rzekomo koordynowałem protesty oraz doradzałem działaczom i kanałom [w komunikatorze Telegram - red.] - powiedział białoruski politolog Arciom Szrajbman w rozmowie z tygodnikiem "Nasza Niwa".
Podkreślił też, że przypisywana mu przez Protasiewicza rola została "mocno wyolbrzymiona". Przyznał, że w 2020 r. rzeczywiście był członkiem jednego z czatów, o czym służby bezpieczeństwa i państwowa telewizja miały wiedzieć już od kilku miesięcy. Zaznaczył jednak, że nie pełnił tam funkcji koordynatora i zbierał jedynie informacje potrzebne mu w pracy analityka politycznego.
- Nie widzę niczego niezgodnego z prawem i moim zawodem - pozyskiwałem jedynie informacje z pierwotnych źródeł - skomentował Szrajbman w rozmowie z "Nasza Niwą".
Na swoim kanale w komunikatorze Telegram politolog zaznaczył, że "nie żywi do urazy do Protasiewicza". - Nie może być o niej mowy. Nie wiemy, jaka piwnica w ŁRL [separatystycznej Ługańskiej Republice Ludowej na Ukrainie - red.] i jaki los spotkałyby go i jego dziewczynę, gdyby odmówił tego wywiadu. Zakładników się nie osądza" - napisał.
"Nie wiem, czy groziło mi aresztowanie. Nie doszło do niego przed emisją wywiadu, choć wcale się nie ukrywałem. Być może wszystko skończyłoby się tak, jak pół roku temu - czyli niczym. Jednak spokojne życie i praca byłyby teraz trudne. Musiałem więc podjąć bardzo niewygodną decyzję i wyjechać. Obie alternatywy - tymczasowe aresztowanie lub codzienne oczekiwanie na wizytę służb - byłyby jeszcze gorsze dla mnie i moich bliskich" - tłumaczył Szrajbman.
W czwartek białoruska telewizja państwowa ONT pokazała rozmowę z dziennikarzem Romanem Protasiewiczem, zatrzymanym 23 maja na mińskim lotnisku. Współzałożyciel i były szef opozycyjnego kanału NEXTA, który koordynował antyrządowe demonstracje na Białorusi, w trakcie wywiadu "przyznał się" do spiskowania przeciwko władzy oraz do nawoływania do ubiegłorocznych protestów. "Chwalił" białoruskiego prezydenta Alaksandra Łukaszenkę.
- Współpracuję [ze śledczymi - red.] całkowicie i otwarcie. Pokazuję fakty. Przemyślałem wiele rzeczy. Nigdy więcej nie chcę wchodzić do polityki i do brudnych gier i rozgrywek - powiedział Protasiewicz.
Przed publikacją rozmowy Centrum Obrony Praw Człowieka Wiasna poinformowało, że Protasiewicz musiał zostać zmuszony do mówienia przez białoruskie służby bezpieczeństwa. - Wszystko, co powie Protasiewicz, zostało powiedziane pod przymusem, przynajmniej pod presją psychologiczną - powiedział szef Wiasny Aleś Bialacki przed emisją wywiadu. Przyznał, że zarzuty stawiane Protasiewiczowi są poważne. W mediach społecznościowych zwraca się uwagę m.in. na rany widoczne na dłoniach opozycjonisty.
"Zmaltretowany Roman Protasiewicz pojawia się w białoruskiej telewizji państwowej, by pochwalić autokratę Alaksandra Łukaszenkę" - skomentował nagranie moskiewski korespondent Radia Wolna Europa Matthew Luxmoore.
"To bolesne, patrzeć na 'zeznania' Romana Protasiewicza. Jego rodzice uważają, że był torturowany. To nie jest Roman, którego znam. Ten człowiek w goebbelsowskiej telewizji jest zakładnikiem reżimu, musimy umożliwić uwolnienie jego i pozostałych 460 więźniów politycznych" - skomentował białoruski dziennikarz Franciszak Wiaczorka.