Śpiwory, woda, transparenty z hasłami "Wolna Białoruś" i głośniki, z których słychać: "Sankcje są niezbędne do uratowania życia więźniów politycznych, powstrzymania przemocy i przeprowadzenia nowych, wolnych wyborów. Ratujcie nasz kraj. Żywie Biełaruś!".
Tak rozpoczął się w środę protest Stasi Glinnik i Bażeny Szamowicz, dwóch Białorusinek mieszkających w Warszawie. Rozpoczęły one głodówkę przed przedstawicielstwem Komisji Europejskiej w Warszawie. Jak mówią, są wdzięczne za dotychczasowe działania Unii Europejskiej, jednak ich zdaniem potrzeba znacznie więcej.
- Chcemy szybkiego wprowadzenia ostrych sankcji gospodarczych. Trzeba reagować teraz. Na Białorusi jest już 421 osób uznanych oficjalnie za więźniów politycznych. 35 tys. osób dostało wyroki od sierpnia ubiegłego roku. Bardzo wiele osób wyjechało z Białorusi, nie tylko studenci, lecz także ludzie mający po 50 lat i poukładane życie. To straszne - powiedziała w rozmowie z Gazeta.pl Bażena Szamowicz. 20-latka jest aktywistką i studentką Akademii Teatralnej. Uczy się w Warszawie od października ubiegłego roku.
Kraj cierpi i nie możemy milczeć. W proteście chodzi nam nie tylko o sankcje, lecz także o to, by pamiętać o Białorusi. Od zimy w Polsce, w polskich mediach, nie mówiło się już wiele na ten temat. A tak naprawdę wtedy zaczęły się największe represje, szczególnie w obszarze kultury i mediów
- powiedziała.
Zdaniem obserwatorów sankcje i ograniczenia ruchu lotniczego do Białorusi to - wreszcie - namacalne działania UE wobec reżimu Aleksandra Łukaszenki. Jednak według aktywistek potrzeba jeszcze więcej. Zwracają uwagę na coraz gorszą sytuację obywateli kraju, szczególnie tych, którzy jakkolwiek angażują się politycznie czy nawet przypadkiem sprawiają takie wrażenie. Impulsem do ich protestu było uprowadzenie blogera Romana Potasewicza i jego partnerki oraz śmierć opozycjonisty Witolda Aszuraka w więzieniu.
Ale represje mogą dotknąć każdego, szczególnie za noszenie biało-czerwonych barw dawnej flagi Białorusi, jednego z symboli protestów. - Ciągle jest strach. Pamiętam sytuację, kiedy założyłam do wyjścia domu białe trampki i czerwoną maseczkę. Wujek powiedział: co ty robisz? Przecież mogą cię aresztować za te kolory. Kobiety malują paznokcie na biało i czerwono, a ludzie w autobusie pytają, czy nie boją się aresztowania. Aresztują za kartony po telewizorze, które mają czerwony pasek na białym tle, za zdjęcia jedzenia z białym i czerwonym kolorem - powiedziała aktywistka.
- Zgodnie z wprowadzonymi przez Łukaszenkę prawami policja może używać broni w czasie protestów. Władza może odłączyć internet. Zdarzają się sytuacje, że i oskarżony człowiek, i jego prawnik siedzą razem w więzieniu. Chcemy, żeby Europa o tym pamiętała. I reagowała - stwierdziła Szamowicz.
- Ostatnie decyzje UE to nie wszystko, czego oczekujemy, ale to już coś. Jesteśmy za to wdzięczne. Ale potrzeba więcej - powiedziała. W komunikacie odtwarzanym z głośników po polsku i rosyjsku mówią m.in. o sankcjach wobec białoruskiego przemysłu petrochemicznego, przedsiębiorstw państwowych, banków państwowych, a także "rozpoczęciu uznana reżimu Łukaszenki za terrorystyczny". "Czas na potężne, bezpośrednie uderzenie w reżim" - apelują.
Bażena Szamowicz powiedziała, że decyzja o proteście głodowym była spontaniczna. - Kiedy dowiedziałyśmy się o porwaniu Romana Potasewicza (co trzeba uznać za atak terrorystyczny), Stasia powiedziała, że idzie na głodówkę. Ja powiedziałam: nie będziesz szła sama, ja idę z tobą - stwierdziła. Jak dodała, ich przyjaciele latem ubiegłego roku także podjęli strajk głodowy, domagając się sankcji ekonomicznych wobec reżimu.
Kobiety zamierzają protestować do momentu, aż nie zostaną spełnione ich żądania albo dopóki starczy im sił na głodówkę. - To mój pierwszy strajk głodowy, ale nie mój pierwszy strajk w życiu. Już w 2019 roku uczestniczyłam w łańcuchach protestu przeciwko połączeniu Rosji i Białorusi, od tego zaczęło się moje - można powiedzieć - życie polityczne - stwierdziła.
W ubiegłym roku uczestniczyłam w przygotowaniach do wyborów, w organizacji działającej na rzecz demokratycznego głosowania. Już po wyborach była na protestach. Kiedy zobaczyłam zdjęcia zakrwawionych ludzi, granatów hukowych, strzelania, to wywołało wielki strach. Ale pojawiałam się na wielu protestach w różnych miastach
- powiedziała. - Teraz staram się działać w Polsce. Trzeba wspierać Białorusinów, którzy tu przyjeżdżają. Ta emigracja jest bardzo trudna, szczególnie w czasach pandemii i kryzysu - dodała.
Na studia do Polski Szamowicz wyjechała jesienią ubiegłego roku, gdy trwały jeszcze protesty po sierpniowych wyborach. - Dla mnie wyjazd do Polski był trudny przede wszystkim emocjonalnie. Wtedy można było przekroczyć granicę bez większych problemów, chociaż zawsze na granicy zadają wiele pytań. Zawsze jest obawa. Niedawno odwiedziłam rodzinę na Białorusi i z tyłu głowy cały czas miałam myśl, że mogę zostać aresztowana - powiedziała.