Na początku maja pisaliśmy, że federalne agencje w Waszyngtonie badają co najmniej dwa przypadki urzędników skarżących się na symptomy podobne do tzw. zespołu Hawany. Teraz mówi się jednak, że tajemniczych urazów mózgu może być znacznie więcej, niż pierwotnie przyznawano. Większość ze zgłoszonych objawów miała miejsce wśród agentów i urzędników, którzy przebywali za granicą.
Pierwsze przypadki "syndromu Hawany" zostały odnotowane w 2016 roku. Do jego objawów należą między innymi zawroty i bóle głowy, bezsenność, nudności, utrata pamięci, ale także trwałe uszkodzenia mózgu. Jak podaje "The New York Times", liczba amerykańskich urzędników dotkniętych tajemniczymi objawami jest znacznie wyższa, niż do tej pory przyznawano.
Pierwsze potwierdzone przypadki dotyczyły bowiem około 60 osób w Chinach i na Kubie. Teraz mówi się także o sprawach z Europy i innych części Azji. Łącznie liczba osób dotkniętych tymi nietypowymi objawami w ciągu ostatnich pięciu lat ma obecnie przekraczać 130 osób. Administracja Joe'go Bidena nie ustaliła jak na razie, kto jest odpowiedzialny za epizody ani czy stanowią one formę ataków na amerykańskich dyplomatów i urzędników.
"The Guardian" pisze natomiast, że raport National Academy of Sciences, który został opublikowany w grudniu podaje, że przypadki dotyczące Kuby i Chin "były najprawdopodobniej wynikiem jakiejś formy ukierunkowanej energii". Z takim tłumaczeniem nie zgadza się natomiast była chemiczka z Los Alamos National Laboratory, Cheryl Rofer.
"Dowody na efekt (promieniowania - red.) mikrofal sklasyfikowanych jako 'syndrom Hawany' są wyjątkowo słabe" - napisała w "Foreign Policy". "Żaden zwolennik tego pomysłu nie określił, jak ta rzekoma broń miałaby działać. Nie przedstawiono dowodów na to, że taka broń została opracowana przez jakikolwiek naród. Nadzwyczajne twierdzenia wymagają nadzwyczajnych dowodów, a nie przedstawiono żadnych na poparcie istnienia tej tajemniczej broni" - podkreśliła.