Wzajemne ataki grup izraelskich i palestyńskich mieszkańców w miastach Izraela, protesty na świecie, najsilniejszy od lat ostrzał Izraela z Gazy oraz bombardowania palestyńskiej enklawy przez izraelskie siły zbrojne - to eskalacja, którą przyniosły ostatnie dni.
Jednak protesty, od których się zaczęła, trwają od tygodni. Zaś sprawa, której dotyczą - toczy się od dekad. Protesty dotyczą palestyńskich mieszkańców osiedla Asz-Szajch Dżarrah we Wschodniej Jerozolimie. Ta część miasta jest okupowana przez Izrael wraz z Zachodnim Brzegiem od wojny w 1967 roku.
We Wschodniej Jerozolimie mieszkają Palestyńczycy, którzy przybyli tam po wysiedleniach po powstaniu Izraela w 1948 roku oraz rodziny żyjące tam od pokoleń. Jak mówi w rozmowie z Gazeta.pl Muna Dadżani, aktywistka i analityczka z organizacji pozarządowej Al-Shabaka, od dekad Izrael i osadnicy - obywatele Izraela osiadający się na terenach palestyńskich - starają się po kawałku przejmować miasto od palestyńskich mieszkańców. Także rodzina Dadżani mieszka w Asz-Szajch Dżarrah i grozi im eksmisja. Jak mówi aktywistka, to część szerszych działań dążących do usuwania Palestyńczyków z Jerozolimy.
- Organizacja izraelskich osadników, zarejestrowana w Stanach Zjednoczonych, ubiega się o przyznanie jej prawa własności nieruchomości w Asz-Szajch Dżarrah, w których mieszka 28 palestyńskich rodzin. Bitwa prawna o te ziemie toczy się od lat 70. - powiedziała Muna Dadżani. - Sprawa przed sądem to dla rodzin bolesny, biurokratyczny proces. Wyobraź sobie, że od lat 70. żyjesz ze stałą groźbą eksmisji z twojego domu. To element życia całych pokoleń. Ich życie toczy się z wiedzą, że pewnego dnia ta groźba zostanie spełniona - dodała.
Jak mówiła, sąd skłaniał się do zgody z pozwem osadników. - Prawnicy rodzin palestyńskich pokazywali dowody, że mają związek z tą ziemią i prawa do niej, ale tych dowodów nie traktowano na serio. Zdaliśmy sobie sprawę, że sąd jest kolejnym narzędziem izraelskiej polityki, która wyklucza Palestyńczyków - powiedziała.
Niektóre rodziny zostały nielegalnie eksmitowane z ich domów. Jedna z rodzin - rodzina Al-Kurd - straciła połowę swojego domu, która została przejęta przez osadników. Ci nielegalnie żyją w ich domu, nękają ich. Wyobraź sobie, że inna rodzina przychodzi, odbiera połowę twojego domu i tam zamieszkuje. To nie do zniesienia. Życie codzienne mieszkańców Asz-Szajch Dżarrah zostało odmienione, od kiedy grupy osadników przejęły ich domy. Pojawił się kamery ochrony, jest więcej policji, która zastrasza mieszkańców
- mówiła aktywistka. Według jej relacji, protesty były celem ataków osadników, którym towarzyszy policja i media. - To by nowy poziom agresji - powiedziała. Sądy niższej instancji zgodziły się na eksmisję palestyńskich rodzin. Na poniedziałek 10 maja zaplanowane było posiedzenie Sądu Najwyższego, na którym mógł zapaść werdykt. Jednak protesty nasilały się i rozprawa została odroczona. - To wstrzymanie decyzji jest postrzegane jako rodzaj odwrócenia uwagi w momencie, gdy sprawa przykuła uwagę świata. Ta uwaga to pewne zwycięstwo dla naszej sprawy, pomaga to nam się zjednoczyć - powiedziała Dadżani.
Jak opisuje "New York Times", roszczenia izraelskich osadników do nieruchomości bazują na dokumentach z XIX wieku, kiedy Palestyna była częścią Imperium Osmańskiego i dwie żydowskie organizacje kupiły część terenów w Asz-Szajch Dżarrah od arabskich właścicieli. Po 1948 roku Wschodnia Jerozolima stała się częścią Jordanii i w dzielnicy zbudowano domy, w tym dla palestyńskich uchodźców z nowopowstałego Izraela. Po zajęciu Wschodniej Jerozolimy przez Izrael, kraj zwrócił teren do organizacji, od których kupili go osadnicy. Niektórzy mieszkańcy podważają ich prawo własności.
Aktywiści wskazują też na nierówność w ubieganiu się o swoje prawa - bo o ile osadnicy mogą walczyć o własność na podstawie umów z XIX wieku, o tyle Palestyńczycy nie mają prawa do powrotu do domów, z których zostali wysiedleni w 1948 roku. - Moi dziadkowie zostali wysiedleni z Zachodniej Jerozolimy. Ja i moi rodzice nie mamy prawa ubiegać się o zwrot ich domu. Możemy żyć tylko we Wschodniej Jerozolimie powiedziała Dadżani.
"To dyskryminujące traktowanie, z dokładnie odwrotnymi skutkami prawnymi w przypadku roszczeń o tytuł własności sprzed 1948 r. w oparciu o to, czy wnioskodawca jest izraelskim Żydem, czy Palestyńczykiem, podkreśla rzeczywistość apartheidu, z którą borykają się Palestyńczycy we Wschodniej Jerozolimie" - pisał Omar Shakir z Human Rights Watch.
Jednak Palestyńczycy i aktywiści broniący praw człowieka widzą to nie jako zwykły spór o prawo własności, a część szerszego działania na rzecz pozbycia się Palestyńczyków z Jerozolimy.
- Naszym zdaniem to przykład czystki etnicznej. To działanie, którego celem jest pozbycie się palestyńskiej obecności z Jerozolimy, zarówno muzułmanów, jak i chrześcijan - mówi Dadżani. - To, co dzieje się w Asz-Szajch Dżarrah to nie jest pojedynczy incydent, który wziął się z niczego. To część systemowego działania Izraela, które polega na wyrzucaniu Palestyńczyków z Jerozolimy - dodała.
Sami osadnicy przyznają, że ich celem jest to, by stworzyć żydowskie osiedle. "Times of Israel" opisuje osadników, którzy walczą o przejęcie domów, jako "prawicowych izraelskich Żydów". Jednym z nich ich Yonatan Yosef, który pracował jako rzecznik grupy osadników. W filmie dokumentalnym z 2012 roku mówił, że "według Biblii ten teren i ten kraj należy do narodu żydowskiego". - Odbierzemy dom po domu, ponieważ udowodnimy w sądach, że ten teren należał do Żydów. I dzięki temu ten teren stanie się żydowskim osiedlem. Naszym marzeniem jest to, żeby Wschodnia Jerozolima była jak Zachodnia, by była żydowską stolicą Izraela - mówił.
Inny cytowany w filmie osadnik stwierdził, że to "kontynuacja projektu syjonistycznego". - Czy dzieje się to kosztem Arabów? Tak. Ale nasze instytucje rządowe także zostały zbudowane kosztem Arabów, którzy tu żyli. Tak, jak ten kraj - stwierdził.
Dadżani opisuje, jak ten proces trwa od dekad. - Naruszanie tam prawa międzynarodowego nasila się od 1967 roku, podobnie jak dzieje się to na innych terenach palestyński czy w samym Izraelu wobec palestyńskich społeczności. Wyburzane są palestyńskie domy - co jest złamaniem prawa międzynarodowego, Izrael ogranicza Palestyńczykom dostęp do zezwoleń na rozbudowę ich osiedli. Planowanie zagospodarowania przestrzennego jest dla nas ograniczone, podczas gdy dla obywatelskich Izraela jest łatwo dostępne, mogą rozbudowywać domy i osiedla. To samo dotyczy infrastruktury. Choć Palestyńczycy płacą podatki i pracują na rzecz społeczeństwa, to nie mają takiego samego dostępu do usług, co obywatele Izraela, nie ma równego dostępu do inwestycji. To jawna dyskryminacja i segregacja, co widać gołym okiem przechodząc z Zachodniej do Wschodniej Jerozolimy - powiedziała.
- Żyjemy we Wschodniej Jerozolimie pod okupacją wojskową, która tworzy prawa i zasady w celu utrzymania militarnej kontroli nad nami, naszą ziemią, naszymi miastami. To część naszego codziennego życia - stwierdziła.
Palestyńczycy we Wschodniej Jerozolimie nie mają obywatelstwa, tylko stałe pozwolenie na pobyt. - To znaczy, że są w bardzo niepewnej i groźnej sytuacji prawnej. Ich prawo do życia w mieście jest poddawane ocenie przez izraelskie władze - powiedziała aktywistka. Jako przykład podała prawo, zgodnie z którym osoba, która wyjedzie za granicę, przeprowadzi się do innego miasta na Zachodnim Brzegu czy weźmie ślub z kimś spoza Jerozolimy, straci swoje prawo pobytu.
- Izraelskie plany zagospodarowania przestrzennego i rozwoju miasta jasno mówią, że planem na kolejne dekady jest zachowanie "żydowskiego charakteru" Jerozolimy, a więc to, aby izraelscy Żydzi stanowili większość, a Palestyńczycy - muzułmanie i chrześcijanie - mniejszość - podkreśliła. Zwróciła uwagę, że, palestyńscy chrześcijanie w Jerozolimie "są poddawani takiej dyskryminacji, co muzułmanie". - Takie ataki, jakie miały miejsce wobec wiernych w meczecie Al-Aksa, dzieją się także w czasie Wielkanocy. W tym roku przemoc była skierowana też wobec palestyńskich chrześcijan, którzy chcieli dostać się do Bazyliki Grobu Świętego, by świętować Wielką Sobotę i Wielkanoc - powiedziała.
Po zaostrzających się protestach doszło do ataku izraelskiej policji na Palestyńczyków w meczecie Al-Aksa w Jerozolimie, który jest jednym z najświętszych miejsc islamu. Po tym Hamas i inne ekstremistyczne organizacje w strefie Gazy dokonały ataku rakietowego na Izrael. W reakcji na to izraelskie siły zbrojne zbombardowały Gazę, co przerodziło się w największą od lat spiralę przemocy.
Jednak według Muny Dadżani postrzeganie tych wydarzeń jako konflikt Hamasu i Izraela, pomijając całą walkę Palestyńczyków, to błąd.
To moja opinia, ale wydaje mi się, że mówię to w imieniu bardzo wielu, może większości Palestyńczyków: wiele państw świata staje po stronie Izraela i mówi, że ma "prawo do obrony" (przed ostrzałem z Gazy - red.), ale nie stają jasno po stronie poddanych opresji Palestyńczyków, którzy są atakowani przez najbardziej zaawansowaną armię na świecie, dysponującą bronią nuklearną
- powiedział i dodała - Media pokazują to jako "eskalacja przemocy między Hamasem a Izraelem". Ale to nie jest konfrontacja czy konflikt między Izraelem a Hamasem i każdy, kto tak twierdzi, pomija 70 lat zmagań Palestyńczyków. To złe.
- To, co dzieje się w Gazie, wystrzeliwanie rakiet, to część tej walki. Nie oddzielałabym tego do np. protestów we Wschodniej Jerozolimie. To część tej samej walki przeciwko kolonializmowi wszelkimi metodami. Poddani opresji mają prawo walczyć z opresantem - stwierdziła.