Od dwóch lat kolejne przedterminowe wybory do Knesetu nie pozwalają na wyłonienie stabilnej większości. W ubiegłym tygodniu minął czas, jaki przysługiwał Beniaminowi Netanjahu na stworzenie rządu. Prezydent Izraela powierzył tę misję centryście Jairowi Lapidowi. Utworzenie rządu wymagałoby bardzo szerokiej koalicji - zarówno ze skrajną prawicą, jak i mniejszością arabską.
Teraz na skomplikowaną sytuację polityczną w nakłada się trwający od dwóch dni zbrojny konflikt pomiędzy Hamasem i innymi organizacjami terrorystycznymi a Izraelem.
Trzeba powiedzieć otwarcie, że krótkoterminowo konflikt między Izraelem a Hamasem i innymi palestyńskimi organizacjami opłaci się Beniaminowi Netanjahu. W ostatnich wyborach w marcu nie udało mu się stworzyć rządu. Powodem były przede wszystkim niesnaski pomiędzy koalicjantami - głównie po stronie żydowskich ultranacjonalistów, którzy nie chcieli rządzić razem z konserwatywną partią arabską Ra'am
Po tym opozycja zdawała się konsekwentnie dążyć do zmiany na stanowisku szefa rządu, bardzo szeroka koalicja od lewa do prawa wyglądała już na dogadaną. To się teraz zmienia. Gdy priorytetem staje się kwestia bezpieczeństwa narodowego, wszystkie inne spory polityczne schodzą na dalszy plan. To utrudnia wyjście z kryzysu politycznego w Izraelu i pozwala Netanjahu kupić trochę czasu
- ocenia w rozmowie z Gazeta.pl Michał Wojnarowicz, analityk ds. Izraela Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - W zasadzie cała opozycja ma teraz kłopot. Trudno partiom arabskim w takiej sytuacji wejść do rządu. Partie opozycyjne o konflikcie z Hamasem mówią jednym głosem z Netanjahu, bo wobec kwestii bezpieczeństwa istnieje tam konsensus. Od wielu lat "jastrzębie" dominują nad "gołębiami". Z drugiej strony w dzisiejszych wypowiedziach izraelskich polityków zaczyna wybrzmiewać przekaz: tak, sytuacja jest zła, ale częściowo odpowiedzialność jest po stronie Netanjahu, on do tego doprowadził i jeśli chcemy poprawy, premier musi odejść. Ta konsolidacja wokół kwestii bezpieczeństwa może być niewystarczająca i moim zdaniem finalnie Netanjahu jest bliżej oddania władzy niż dalej - podkreśla ekspert.
Wojnarowicz zwraca uwagę na opinie, jakoby eskalacja konfliktu stanowiła część planu premiera Izraela. - Faktem jest, że w tym, co działo się wcześniej Jerozolimie - mam na myśli choćby postawę policji wobec palestyńskich manifestantów - widzieliśmy po stronie izraelskiej kij, a nie marchewkę. Władze doskonale musiały zdawać sobie sprawę, do czego może doprowadzić taka ostra postawa. Rozumiem wobec tego doszukiwanie się celowości po stronie obozu Netanjahu. Z drugiej strony, każda taka sytuacja jest szalenie ryzykowna, bo przywódcy polityczni po obu stronach nie mogą być pewni, w którym momencie i przy jakiej liczbie ofiar uda się wygasić konflikt - mówi.
Według Wojnarowicza politycznie na wymianie ognia z Izraelem może zyskiwać także druga strona. - Również Hamas na tej sytuacji próbuje osiągnąć cele wizerunkowe. Wybory w Autonomii Palestyńskiej zostały odwołane, przez co nie ma możliwości politycznego wykazania się przy urnach. W momencie, gdy odwołane zostały wybory, a w Jerozolimie rosło napięcie i wszyscy widzieli starcia policji z manifestantami, Hamas nie mógł milczeć. Postawił na eskalację z atakami rakietowymi na Tel Awiw i Jerozolimę. Organizacja komunikuje w ten sposób: pokazujemy siłę, jesteśmy wiodącym ruchem oporu - podkreśla analityk.
Czego możemy spodziewać się dalej? - pytamy naszego rozmówcy. - Początek deeskalacji zależy od momentu, w którym obie strony uznają swoje cele wizerunkowe czy związane z bezpieczeństwem za osiągnięte. Najbliższe dni będą kluczowe. Jest koniec ramadanu, na 15 maja przypada Dzień Nakby, czyli dzień upamiętniający wysiedlenie palestyńskiej ludności w 1948 roku. Możemy spodziewać się dalszych manifestacji i starć z policją - przewiduje Wojnarowicz.
Kolejny grad rakiet spadł w środę po południu na miasta w południowym Izraelu. Była to odpowiedź palestyńskiego Hamasu na wcześniejsze izraelskie naloty na Strefę Gazy. Rośnie liczba ofiar konfliktu po obu stronach, a dotychczasowe mediacje nie powiodły się. Według palestyńskiego ministerstwa zdrowia w izraelskich nalotach na Gazę zginęło dotąd 48 osób, w tym czternaścioro dzieci, a rannych jest kilkaset osób. Po stronie izraelskiej szóstą ofiarą ostrzałów jest Izraelczyk w którego auto uderzył wystrzelony z Gazy pocisk przeciwczołgowy.
Zamieszki ponownie wybuchły wieczorem także na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie. To właśnie protesty w tym miejscu doprowadziły do obecnej eskalacji przemocy. Palestyńczycy od kilkunastu dni protestowali przeciwko ograniczeniom w dostępie do świętych miejsc oraz przeciwko przymusowym wysiedleniom ze wschodniej, arabskiej części Jerozolimy.
Społeczność międzynarodowa apeluje tymczasem o zakończenie przemocy. Biały Dom oraz Niemcy potępiły ostrzały Izraela, a świat muzułmański oraz Turcja potępiły z kolei izraelskie naloty na Gazę.
Wieczorem w krajach arabskich kończy się miesiąc postu ramadan, a zaczynają święta Eid al-Fitr. Mediatorzy z Egiptu, którzy od wczoraj rozmawiają ze zwaśnionymi stronami, mieli nadzieję, że nadchodzące święta pomogą w zawarciu rozejmu. Jednak według izraelskiego dziennika “Haaretz”, przerwania bombardowań odmówiła strona izraelska. Wkrótce potem negocjacje w ogóle zostały przerwane, gdy w izraelskich nalotach zginęło trzech wysokich rangą dowódców Islamskiego Dżihadu czyli zbrojnego ramienia Hamasu.
Minister obrony Izraela Benny Gantz zapowiedział, że operacja będzie trwała tak długo, aż na dobre ucichną ostrzały z Gazy.