Co najmniej 37 osób zginęło, 89 zgłoszono jako zaginione, setki zostało rannych - to dotychczasowy bilans strajku narodowego w Kolumbii. Trwający od dwóch tygodni strajk narodowy jest coraz bardziej naznaczony przemocą - opisuje "The Guardian".
Protesty wybuchły jeszcze w kwietniu w związku z proponowaną przez rząd podwyżką podatków. Prezydent Iván Duque przekonywał, że zwiększenie wpływów do budżetu jest konieczne, by utrzymać programy socjalne i odbudować gospodarkę po epidemii. Ale zmniejszenie ulg podatkowych czy podwyżka VAT uderzały w dużej mierze w najbiedniejszych i klasę średnią, pogłębiając i tak ogromne nierówności. Rząd Duque wycofał się już z projektu podwyżki podatków, jednak strajk nie wygasa - przerodził się w międzyczasie w szerszy sprzeciw wobec rządu, nierówności oraz przemocy policyjnej, które doświadczyli uczestnicy manifestacji.
W mediach społecznościowych - m.in. pod hasztagiem SOSColombia - pojawiają się nagrania pokazujące przemoc ze strony służb bezpieczeństwa: od strzelania do uciekających uczestników protestów po użycie wozów opancerzonych z miotaczami gazu. W niektórych miejscach dochodzi do starć z protestującymi, którzy rzucają przedmiotami w policjantów. Najgorsza jest sytuacja w Cali, trzecim największym mieście kraju. W tym tygodniu do starć z uzbrojoną policją doszło także w stolicy - Bogocie. Władze nie odniosły się do zarzutów dot. przemocy ze strony policji, obwiniając protestujących o "wandalizm i terroryzm".
Poza manifestacjami odbywają się też czuwania dla osób, które zginęły w wyniku działań policji w czasie protestów.
- Władze zapowiedziały plany dialogu narodowego, ale nie wydaje się to drogą na wyjście z obecnego kryzysu - oceniła Elizabeth Dickinson z think tanku International Crisis Group. Zwróciła uwagę, że niepokoje społeczne narastały w kraju od dwóch lat w związku z nierównością, brakiem bezpieczeństwa (w kraju wciąż działają grupy paramilitarne, nieraz współpracujące z kartelami narkotykowymi, co roku mordowanych jest kilkuset aktywistów i liderów społecznych) oraz przemocą ze strony policji.
Dickinson pisze, że obecny strajk jest niejako powrotem do protestów z 2019 roku, które zostały przerwane pandemią COVID-19. Tyle, że rok epidemii jeszcze bardziej pogorszył sytuację - Kolumbia wiele miesięcy pozostawała w lockdownie, a pomimo tego zmarło prawie 60 tys. ludzi i wciąż trwa najgorsza, trzecia fala. Z drugiej strony obostrzenia pogłębiły biedę i stworzyły okazję dla gangów i grup zbrojnych. O 3,5 mln osób zwiększyła się liczba osób żyjących poniżej granicy ubóstwa, zatem 43 proc. mieszkańców Kolumbii zarabia za mało, żeby pokryć podstawowe potrzeby. W samej Bogocie liczba osób poniżej granicy ubóstwa potroiła się.
"Rząd zbyt często ignorował poważne ostrzeżenia, w tym ze strony społeczeństwa obywatelskiego i własnych państwowych agencji kontrolnych, dotyczące skutków nierówności i nasilającej się przemocy na wsi" - pisze ekspertka. Teraz część polityków partii rządzące wzywa do jeszcze bardziej brutalnego rozpędzania protestów. Jak powód podawane są przypadki przemocy wobec policjantów, jak próba popalenia komisariatu policji. Jednak - pisze Dickinson - materiały w sieci sugerują, że to policja odpowiada za zdecydowaną większość aktów przemocy, jak strzelanie do bezbronnych protestujących. Policja w Kolumbii jest silnie zmilitaryzowana i podlega nie samorządom czy ministerstwu spraw wewnętrznych, a ministerstwu obrony. Zwraca też uwagę, że w porównaniu do 2019 roku protesty są dużo bardziej rozpowszechnione i nie ograniczają się do największych miast.
Jeden z uczestników demonstracji, protestując przeciwko przemocy, położył się na ulicy i pomalował czerwona farbą symbolizującą krew. Na jego transparencie widniał napis "państwo zabójca". To oddaje stosunek wielu protestujących do problemu przemocy, którzy widzą to nie jako incydenty, a celowe działanie władz kraju. - Nasz komunikat jest taki, że rozlew krwi, jaki dziś widzimy, to działanie państwa kolumbijskiego - powiedział jeden z uczestników protestów.