Syryjski pocisk spadł w czwartek rano w okolicy pustyni Negew w Izraelu. Niedługo później miał miejsce nalot na syryjskie baterie obrony przeciwlotniczej, za co Syria obwinia Izrael - informuje agencja prasowa SANA.
Siły Obronne Izraela uznały, że w regionie pustyni Negew nie doszło do celowego ataku sił syryjskich. W rzeczywistości spadł tam pocisk ziemia-powietrze, który został wymierzony w izraelski odrzutowiec podczas nalotu Syryjczyków na Wzgórza Golan [leżące na pograniczu Izraela, Syrii i Libanu; większość terytorium należy do Izraela, a wojska syryjskie od lat próbują je odzyskać - red.], ale chybił i trafił na ziemię - pisze "The Times of Israel". Fragmenty pocisku miały uderzyć około 30 kilometrów od reaktora jądrowego Dimona.
Nie było zamiaru celowego uderzenia w reaktor jądrowy w Dimonie
- podkreślił rzecznik Sił Obronnych Izraela. Jego zdaniem była to rakieta ziemia-powietrze typu SA-5. Jest to pocisk o wadze kilku tysięcy kilogramów, a sama jego głowica waży około 200 kg.
Niedługo po tym, jak pocisk wylądował w rejonie Negew, zanotowano nalot w okolicy Damaszku. Armia syryjska twierdzi, że winny nalotowi jest Izrael, który zrobił to w odwecie za pocisk w okolicy Negewu, mimo że kraj ocenił syryjską rakietę jako niecelowy atak - pisze haaretz.com. Atak w okolicy Damaszku został odparty przez syryjską armię. Według agencji SANA czterech żołnierzy zostało rannych.
Atak miał miejsce w momencie narastającego napięcia między Izraelem a Iranem. Strona izraelska oskarża Iran o dążenie do wyprodukowania broni nuklearnej, a Teheran zapowiada zemstę po ataku na zakład wzbogacania uranu w Natanz i wysuwa podobne oskarżenia pod adresem Izraela.
Izrael nie zaprzecza, ani nie potwierdza, ale zagraniczny eksperci szacują, że państwo posiada od 100 do 300 głowic nuklearnych - pisze agencja SANA.
Od wybuchu wojny domowej w Syrii Izrael rutynowo przeprowadza tam naloty, celując w irańskie i libańskie siły Hezbollahu, a także wojska rządowe.