"Rosja mogła przelicytować". Najbliższy tydzień wiele wyjaśni

Siedem lat po tym, jak na wschodzie Ukrainy na dobre rozpoczynała się wojna, napięcie znów sięga zenitu. Rosja podniosła je w określonym celu. Ma nadzieję, że coś na tym zyska. Nie jest jednak wykluczone, że się przeliczyła.

- Rosjanie są mistrzami polityki polegającej na tym, że sami tworzą problem, a potem oczekują korzyści za jego usunięcie. Jest jednak możliwe, że teraz przelicytowali - uważa Anna Maria Dyner, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. W rozmowie z Gazeta.pl stwierdza, że w ciągu najbliższych dni, może tygodnia, mogą się pojawić pierwsze sygnały to potwierdzające.

Napięcie na linii Ukraina-Rosja rośnie od ponad miesiąca. Sprawa wciągnęła też najważniejsze państwa zachodnie, czyli w tym przypadku USA, Francję i Niemcy. W pobliże ukraińskich granic na południowym wschodzie kraju i na zagarnięty Krym Rosjanie przerzucili znaczącą ilość wojska. Ukraińcy przewieźli więcej ciężkiego sprzętu ze swojej strony. Padło kilka groźnych deklaracji. Pojawiły się obawy o to, czy właśnie patrzymy na preludium kolejnej gorącej fazy wojny na Ukrainie. Dokładnie siedem lat po tym, jak się ona zaczynała. Po sześciu latach względnego spokoju i zawieszenia broni, przez które świat zapomniał o wojnie na Ukrainie. Nawet my, którzy mamy ją za miedzą.

Zobacz wideo

Wymuszenie na Ukrainie

Jaki cel może mieć w tym wszystkim Rosja? Rzeczywiście Rosjanie przerzucili sporo wojska w pobliże Ukrainy. Rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu twierdził niedawno, że elementy dwóch armii ogólnowojskowych i trzy zgrupowania wojsk powietrzno-desantowych. - Jednak od początku raczej jest to demonstracja siły niż przygotowania do agresji. Nie ma bowiem dowodów na budowę odpowiedniego zaplecza logistycznego. Bez tego wojsko nie pójdzie na żadną szeroko zakrojoną operację - mówi Dyner. Pisaliśmy o tym szerzej już na początku napięć.

Skoro najpewniej nie chodzi o wojnę, to o co chodzi? Według Dyner Rosja ma najprawdopodobniej trzy cele. Pierwszy wiąże się z samą Ukrainą i chęcią przymuszenia jej presją do zmiany zachowania. - Prezydent Wołodymyr Zełenski prowadzi coraz bardziej antyrosyjską politykę i stara się zmniejszać wpływy Rosji na Ukrainie. Szkodząc na przykład oligarsze Wiktorowi Medwedczukowi, który jest jawnie prorosyjski i wręcz określany jako człowiek Władimira Putina - opisuje analityczka PISM.

Dodatkowo Ukraińcy nie kwapią się do realizacji porozumienia Mińsk II z 2015 roku. Owszem, na jego podstawie trwa do dzisiaj kruche zawieszenie broni, jednak jego większą częścią był szereg kroków natury politycznej, które powinien podjąć Kijów. Na przykład zmian w konstytucji, decentralizacji i uznania odrębności separatystycznych okręgów na wschodzie kraju. Doprowadziłoby to jednak do destabilizacji Ukrainy i zwiększenia wpływów rosyjskich. - Kijów nie ma więc interesu w realizacji porozumienia. Z perspektywy Ukraińców jest ono bardzo niekorzystne i podpisane podczas intensywnych walk zimą 2015 roku w celu uniknięcia dalszego rozlewu krwi - mówi Dyner. Rosjanie początkowo mogli mieć nadzieję, że Zełenski jako nowy prezydent będzie chciał realizować zapisy porozumienia, ale teraz już nie mogą mieć złudzeń. Mogą więc chcieć go do tego przymusić pokazem siły.

Ukraiński żołnierz z karabinem maszynowym w schronie w pobliżu miasta Krasnohoriwka we wschodniej Ukrainie.Ukraińcy wstępują do Obrony Terytorialnej. "Nie chcemy powtórki z 2014 roku"

Rosjanie mogą też ogólnie sprawdzać zdolność ukraińskiego państwa do działania pod presją. W tym choćby poziom gotowości ukraińskich sił zbrojnych czy sprawności wywiadu. - Brutalnie pokazują też, że mogą zamknąć Morze Azowskie, kiedy chcą i nikt im nie przeszkodzi w odcięciu dwóch ważnych ukraińskich portów - opisuje analityczka PISM. W tym celu rosyjska flota zorganizowała szeroko zakrojone ćwiczenia w pobliżu Krymu, w tym w cieśninie Karczeńskiej, która jest jedyną drogą na Morze Azowskie.

Szersza rozgrywka

Dwa pozostałe motywy Rosjan już tylko pośrednio dotyczą Ukrainy. Pierwszym może być chęć sprawdzenia siły woli nowej administracji prezydenckiej w USA oraz przy okazji reakcji pozostałych kluczowych państw zachodnich, czyli Francji oraz Niemiec. Kluczowych, ponieważ należą do tak zwanego "formatu normandzkiego" wraz z Rosją i Ukrainą. To w ramach owego formatu prowadzono kluczowe negocjacje odnośnie do podpisania porozumienia Mińsk II. - Rosjanie chcą zwłaszcza sprawdzić, czy Berlin i Paryż będą wywierać naciski na Kijów, aby poczynił jakieś ustępstwa i wrócił do negocjacji - uważa Dyner.

16 kwietnia w Paryżu doszło do spotkania prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego z prezydentem Francji Emmanuelem Macron i niemiecką kanclerz Angelą Merkel.16 kwietnia w Paryżu doszło do spotkania prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego z prezydentem Francji Emmanuelem Macron i niemiecką kanclerz Angelą Merkel. Fot. Lewis Joly / AP Photo

Amerykanów trzeba natomiast sprawdzić, żeby wiedzieć, czy za ich słowami pójdą czyny. Biden był przez dwie kadencje wiceprezydentem w administracji Baracka Obamy, który próbował "resetu" z Rosją i nie zasłynął twardą postawą wobec Kremla. Teraz jako prezydent twierdzi, że nie ma mowy o kolejnym resetowaniu czegokolwiek, a rosyjskie władze będą ponosić konsekwencje swoich czynów. Biden publicznie nazwał nawet Władimira Putina "mordercą". W polityce mówić a działać to jednak dwie różne rzeczy. Na razie Amerykanie demonstracyjnie wyrazili wsparcie dla Ukrainy w postaci szeregu telefonów do Kijowa, w tym w wydaniu samego Bidena, który rozmawiał z Zełeńskim. Do tego amerykańskie wojsko intensywnie obserwuje sytuację za pomocą samolotów i dronów zwiadowczych. Tydzień temu zapowiedziano wstępnie nieplanowane wysłanie dwóch niszczycieli na Morze Czarne, jednak po dwóch dniach z tego pomysłu zrezygnowano, aby "nie eskalować napięć". Wysłanie swoich okrętów zapowiedzieli za to Brytyjczycy.

Jest jeszcze trzeci możliwy motyw działania Rosjan. - To wysłanie wymownego sygnału do innych państw ościennych, zwłaszcza na Białoruś - uważa Dyner. Siła zbrojna to podstawowe narzędzie prowadzenia rosyjskiej polityki zagranicznej. Obok surowców energetycznych. Żeby ta siła na kimkolwiek robiła wrażenie, musi być wiarygodna. Zdolność do zgromadzenia w ciągu kilku tygodni około stu tysięcy ludzi w wybranym rejonie może być odczytana jako adekwatny pokaz możliwości. Jednak czy na kimkolwiek robi to jeszcze wrażenie?

- Nie jestem pewna, czy Rosja zdoła osiągnąć te swoje cele. Zachód jednak dość wyraźnie wsparł Ukrainę - stwierdza analityczka PISM. - Oczywiście można się doszukiwać jeszcze jakichś ukrytych motywów Rosjan, że cała ta sytuacja to jakaś wielka zasłona dymna czy to dla istotnych zmian w relacji z Białorusią, czy budowy gazociągu Nord Stream 2. Nie jestem jednak przekonana, żeby to była prawda - dodaje.

Kontrolowane przez separatystów terytorium na wschodzie Ukrainy jest stosunkowo niewielkieKontrolowane przez separatystów terytorium na wschodzie Ukrainy jest stosunkowo niewielkie Fot. Gazeta.pl

Rosja mogła się pomylić

Od początku silnych napięć minęły już ponad trzy tygodnie. Wojna nadal nie wybuchła. Nie doszło nawet do jakichś większych incydentów wykraczających poza ograniczone wymiany ognia na linii frontu w Donbasie. Kijów nie dokonał jakichś ustępstw na rzecz Moskwy. Być może właśnie z tego powodu Rosjanie ciągle gromadzą wojska. Mowa już o około stu tysiącach ludzi, a według władz w Kijowie w najbliższych dniach ma być ich już bliżej 120 tysięcy. Budować napięcia nie można jednak w nieskończoność. Kiedyś musi dojść do przełomu. Czy to w kierunku wojny, czy odprężenia.

- Najbliższy tydzień może być kluczowy. Rosjanie mogą zacząć się po cichu wycofać. Tym bardziej że jak na razie nie stawiali żadnych konkretnych żądań, więc łatwo udać, że to były tylko zwykłe ćwiczenia - mówi Dyner. Po prostu kolejne jednostki zaczną wracać do garnizonów z poligonów i prowizorycznych baz w pobliżu Ukrainy. Kreml ogłosi, że oto dowód na to, iż od początku miał pokojowe zamiary, a napięcie to wina podnoszącej larum Ukrainy i panikarskich zachodnich polityków oraz mediów.

W takim scenariuszu nie będzie jednak wątpliwości, kto tak naprawdę w tej rozgrywce stracił. - Rosja wbrew pozorom często się myli i popełnia błędy. Teraz mogła przelicytować - uważa Dyner.

Zobacz wideo
Więcej o: