"Strach i wściekłość" w Donbasie. "Ci, co mają możliwość, są gotowi wyjechać w każdej chwili"

Nigdy nie wiadomo, czy człowieka idącego ulicą, pracującego w ogrodzie czy nawet siedzącego w domu nie trafi pocisk - to rzeczywistość na wschodzie Ukrainy nie tylko w czasie eskalacji konfliktu, ale nawet przed nią. Jednak teraz zagrożenie wzrasta, a wraz z nim stres i presja psychiczna. Mieszkańcy żyją w strachu i gotowości do ucieczki, mówi rzecznik Polskiej Akcji Humanitarnej Rafał Grzelewski.
Zobacz wideo Sytuacja w Donbasie eskaluje

Przy granicach Ukrainy Rosja zgromadziła 100 tys. żołnierzy i zaledwie iskra może doprowadzić do zagonienia konfliktu - ostrzegł we wtorek szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Sytuacja na wschodzie eskaluje od tygodni. Mieszkańcy tej części Ukrainy i nie tylko pozostają w stałej niepewności.

Jednak szczególnie w przypadku tych w Donbasie nie można mówić o groźbie "nowej" wojny - bo ta rozpoczęta rosyjską inwazją w 2014 roku wcale się nie zakończyła. Choć o konflikcie na Ukrainie od dawna mówiło się niewiele, to jest i był on stałym zagrożeniem dla cywilów.

- Wschód Ukrainy to region zaniedbany od dawna, nawet jeszcze przed wojną. Od jej wybuchu skala kryzysu jest tam przeogromna, a do tego ta sytuacja jest mocno zapomniana. W raporcie organizacji CARE z ubiegłego roku wschodnia Ukraina znalazła się na czwartym miejscu wśród najbardziej zapomnianych kryzysów na świecie - powiedział w rozmowie z Gazeta.pl Rafał Grzelewski, rzecznik prasowy Polskiej Akcji Humanitarnej, która pomaga potrzebującym na miejscu. 

Jak wygląda obecna sytuacja? Strach i wściekłość - tak można podsumować nastroje na miejscu, nie tylko w pobliżu linii frontu, lecz także dużo dalej. Ludzie boją się powtórki z wojny w 2014 roku. Ci, którzy mają możliwość wyjazdu, są gotowi wyjechać w każdej chwili. Szykują się na wypadek ewakuacji, przygotowują bagaże. Na razie nie ma oficjalnej ewakuacji, jest wyczekiwanie. To też niszczy psychikę, potęguje niepewność i strach. Bo nie wiadomo, co się stanie

- stwierdził.

 Zawieszenie broni coraz częściej łamane

Osiem ataków na pozycje ukraińskiej armii z użyciem m.in. moździerzy 120 mm i granatników, w tym granatników przeciwpancernych, jeden poległy żołnierz - to raport Sztabu Zjednoczonych Sił ukraińskiej armii z poniedziałku. Łamanie zawieszenia broni było na porządku dziennym w zasadzie stale, jednak wraz z eskalacją zwiększa się też częstotliwość ataków. 

- Obowiązuje formalnie zawieszenie broni, ale ono od początku było regularnie łamane. Codziennie dochodziło do ostrzałów, czasem niewielkich, czasem większych. W tej chwili - jak mówią nasi pracownicy na miejscu - tych incydentów jest więcej. Około trzech razy tyle, co przed eskalacją. To wzmożenie widać gołym okiem - powiedział Grzelewski.

Jak dodał, na razie nie wpływa to poważnie na działania PAH na miejscu. - Poza pomocą psychospołeczną (wsparcie dla osób z problemami psychicznymi wynikającymi ze m.in. ze stresu i innych czynników - red.) zapewniamy też pomoc gotówkową oraz remonty instalacji wodno-kanalizacyjnych w placówkach ochrony zdrowia. Pandemia już wcześniej ograniczyła kontakty z ludźmi, ale np. dostarczanie zakupów dla starszych osób starszych nie jest zakłócone - stwierdził.

Także obserwatorzy OBWE w ostatnich tygodniach zanotowali znaczące zwiększenie ataków w Donbasie. W porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku liczba ataków wzrosła trzykrotnie. Jak napisano, w ostatnich dwóch tygodniach znacząco też wzrosła liczba ograniczeń w pracy misji OBWE. Niemal wszystkie loty monitoringowe samolotów bezzałogowych OBWE były zakłócane radioelektronicznie, co utrudnia lub uniemożliwia ich działanie.

Przy linii kontaktu zostali ci, którzy nie byli w stanie wyjechać

Eskalacja to nowy stres, strach i zagrożenie dla mieszkańców wschodniej Ukrainy, szczególnie jeśli spełni się czarny scenariusz i wojna na nowo rozgorzeje z całą mocą. Jednak jak zwraca uwagę rzecznik PAH, nawet przed ostatnimi wydarzeniami życie ludzi w strefie konfliktu było bardzo trudne. - Z regionu wyjechało bardzo dużo ludzi w sile wieku którzy mogli rozpocząć życie w innych miastach. Zwykle gdzieś na zachodzie Ukrainy, o wiele rzadziej poza granicami kraju - powiedział,

W strefie konfliktu wzdłuż 470-kilometrowej tzw. linii kontaktu (jak określana jest linia frontu i nieformalna granica Ukrainy i terenów rebeliantów) mieszka ponad pięć milionów ludzi, z czego 3,4 wymaga pomocy humanitarnej. - W zdecydowanej większości to osoby starsze, samotne, opuszczone. Wzdłuż linii kontaktu są wsie, w których zostały tylko samotne kobiety w podeszłym wieku - powiedział Grzelewski.

- Czas od początku pandemii jest dla nich dodatkowo wymagający. To osoby, które ze względu na choroby, dolegliwości i wiek są najbardziej zagrożone w przypadku zakażenia koronawirusem. Dla nich konieczność izolacji jest szczególnie trudna, bo nie mają rodzin, brakuje im wsparcia. W pewnym momencie pandemii na Ukrainie w ogóle zawieszono działanie transportu publicznego, więc w przypadku najprostszej dolegliwości musieli albo prosić znajomych o zawiezienie do lekarza, albo cierpieć w samotności

- stwierdził. - Tam ludzie od siedmiu lat żyją w nieustannym, ciężkim stresie. On wynika choćby z niepewności związanej z bezpieczeństwem. Nigdy nie wiadomo, czy człowieka idącego ulicą, pracującego w ogrodzie czy nawet siedzącego w domu nie trafi pocisk albo odłamek - dodał.

Zdesperowani ludzie zbierają niewybuchy i drewno w zaminowanych lasach

Duża część mieszkańców jest uzależniana od pomocy humanitarnej. Konflikt zaburzył ich życie na najróżniejsze sposoby. Dla wielu linia kontaktu, która stała się quasi-granicą, rozdzieliła ich życia i rodziny. Doszło do sytuacji, że np. ktoś mieszka po jednej stronie, a pracuje po drugiej. Lub ma tam rodzinę. 

- Bardzo trudna jest sytuacja osób mieszkających po drugiej stronie linii frontu, w strefie niekontrolowanej przez rząd w Kijowie. Jeśli mają emerytury, to muszą je pobierać po drugiej stronie. A przejścia graniczne na linii kontaktu są teraz zamknięte, zresztą ograniczono ten ruch już w marcu ubiegłego roku. W rezultacie ludzie zostają bez pieniędzy. Dochodzi do oszustw - ktoś przekazuje komuś kartę do bankomatu, a później ta osoba znika z pieniędzmi - powiedział Grzelewski. - Wcześniej, w ubiegłym roku wysłaliśmy na drugą stronę frontu transport z żywnością i innymi artykułami - dodał.

Jak powiedział, zdarzają się sytuacje, że zdesperowani ludzie starają się przechodzić w miejscach nieautoryzowanych. - Natomiast Donbas to jeden z najbardziej zaminowanych obszarów na świecie. Zdarzają się wejścia na miny i okaleczenia - podkreślił.

- Inni zbierają niewybuchy, żeby sprzedać je na złom. Czy tym oczywiście często dochodzi do wypadków. Czasem idą do lasu zbierać grzyby, jagody, drewno na opał i także narażają się na wejście na minę. W niektórych miejscach wiadomo, gdzie te miny są. Natomiast wraz z roztopami, deszczami przesuwa się ziemia, położenie min się zmienia i już nie można być pewnym, że jakieś miejsce jest bezpieczne

- powiedział Grzelewski.

Jak poinformował, PAH w ostatnim czasie koncentruje się przede wszystkim na wsparciu psychospołecznym. Dla wielu potrzebujących równie ważna co pomoc materialna jest wizyta innej osoby. 

- Ludzie są w bardzo złym stanie psychicznym. Żyją na granicy ubóstwa, w ciągłym strachu o życie. Wielu z nich cierpi na depresję. Potrzebują też pomocy materialnej, dlatego dostarczaliśmy paczki żywnościowe, artykuły higienicznie. Nasi pracownicy pomagają też w zakupach czy pracach domowych. A oprócz tego po prostu rozmawiają z tymi ludźmi, którzy nieraz nie mogą wychodzić z domów - stwierdził.

Możesz wesprzeć działania PAH na Ukrainie, wpłacając dowolną kwotę przez stronę pah.org.pl.

Więcej o: