Irański rząd uważa, że incydent w ośrodku nuklearnym w Natanz powinien zostać uznany za "akt przeciwko ludzkości". Taką deklarację złożył rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Sajed Chatibzadeh.
Szef irańskiej dyplomacji Dżawad Zarif powiedział w państwowej telewizji, że "Syjoniści (jak Teheran nazywa władze Izraela - red.) chcą się zemścić ze względu na nasze postępy na drodze do zdjęcia sankcji. (...) Zemścimy się ja nich".
Dziennikarka Gili Cohen poinformowała, że jej źródła w służbach specjalnych potwierdził, że to Izrael stał za wydarzeniami w Natanz. "To izraelska operacja, w której brał udział Mossad. Straty w placówce Natanz są większe, niż podaje to strona irańska" - napisała. Władze Izraela oficjalnie nie potwierdzają tych doniesień.
W niedzielę w ośrodku wzbogacania paliwa nuklearnego w Natanz wystąpiły problemy z siecią energetyczną. Nie było ofiar, ani skażenia radioaktywnego. Według irańskich władz incydent był spowodowany "atakiem terrorystycznym".
Rzecznik irańskiego MSZ powiedział, że choć nie doszło do skażenia radioaktywnego i nikt nie został poszkodowany, to incydent mógł spowodować katastrofę. Powinien być więc uważany za "akt przeciwko ludzkości".
Zlokalizowany na pustyni w prowincji Isfahan ośrodek w Natanz ma kluczowe znaczenie dla irańskiego programu wzbogacania uranu. Jest monitorowany przez inspektorów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej - organu ONZ. W niedzielę, w czasie obchodzonego w Iranie Narodowego Dnia Technologii Jądrowej, uruchomiono tam nowe, zaawansowane wirówki do wzbogacania uranu. Obecny przy tym prezydent Hassan Rouhani podkreślał zaangażowanie Iranu w nierozprzestrzenianie broni jądrowej.
"New York Times" opisuje, że w ośrodku doszło do eksplozji, która uszkodziła wewnętrzny system zasilania i poważnie wpłynęła na możliwości wzbogacania uranu w Iranie. Przywrócenie mocy produkcyjnej sprzed incydentu może zająć co najmniej dziewięć miesięcy. Źródła dziennika potwierdzają, że w zdarzenie są zamieszane izraelskie służby specjalne. "NYT" przypomina, że irański program nuklearny niejednokrotnie był celem izraelskich służb, od cyberataków po zabójstwa naukowców pracujących przy programie.
Porozumienie z 2015 roku, zawarte między Iranem a USA, Unia Europejską i kilkoma jej krajami osobno, a także Chinami i Rosją zakładało zniesienie części sankcji na Iran. W zamian kraj zobowiązał się, że znacznie ograniczy prace związane ze swoim programem atomowym, a międzynarodowi eksperci uzyskali możliwość oceniania, czy rzeczywiście się z tego wywiązuje. Iran utrzymuje, że rozwija technologię atomową w celach cywilnych, a nie wojskowych.
Donald Trump podczas swojej prezydentury wycofał się z porozumienia i przywrócił sankcje, podczas gdy pozostałe strony deklarowały, że chcą utrzymania umowy. Jednak niezadowolony z ich postępów Teheran zaczął stopniowo zwiększać poziom wzbogacania uranu. Joe Biden wrócił do stołu negocjacyjnego (choć na razie negocjacje są prowadzone przez pośredników) i stara się przywrócić umowę do życia. Te próby są otwarcie krytykowane przez władze Izraela. Premier Benjamin Netanjahu powiedział, że kraj nie będzie czuł się zobowiązany żadnym porozumieniem międzynarodowym, które - w jego ocenie - pozwoli Iranowi na budowę broni atomowej.
Do incydentu w Natanz doszło zaledwie tydzień po pierwszych postępach w rozmowach między USA a Iranem w Wiedniu.
Cytowany przez "NYT" analityk Henry Rome powiedział, że stawia to władze Iranu w trudnej sytuacji. Z jednej strony Teheran chciałby dopowiedzieć na atak, by pokazać, że sabotowanie jego kluczowej infrastruktury nie może pozostać bezkarne. Z drugiej strony odwet mógłby narazić rozmowy z Zachodem ws. porozumienia nuklearnego i sprawić, że powrót do niego byłby "politycznie niemożliwy". To oznaczałoby zaprzepaszczanie szans na luzowanie sankcji.