- Sytuacja przed rewolucją w Syrii przypominała tę z przysłowia o gotowaniu żaby w garnku [pokazuje ono mechanizm psychologiczny obrazujący powolne przystosowywanie się do złej sytuacji, żaba nie od razu orientuje się, że parzy ją wrzątek - red.] - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Feras Daboul, z którym rozmawiamy w 10. rocznicę wybuchu wojny w Syrii. On sam przyjechał do naszego kraju we wrześniu 2012 roku, a trzy lata później rozpoczął pracę w Fundacji Ocalenie, z pomocą której stawiał pierwsze kroki zawodowe w Polsce i uczył się języka polskiego. Teraz sam pracuje jako mentor kulturowy i pomaga cudzoziemcom w asymilacji w naszym kraju.
Rozmowa jest częścią cyklu Gazeta.pl #PamiętamyoSyrii, w ramach której wraz z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej zbieramy środki na prowadzenie przychodni dla syryjskich uchodźców w Libanie. Więcej na ten temat można przeczytać TUTAJ.
Feras Daboul: To buzowało powoli. Normalizacja przemocy była na porządku dziennym, obserwowaliśmy spadek waluty i szalejącą inflację (teraz jeden amerykański dolar to 4 tys. lir syryjskich, kiedyś - 46 - red.). To co się stało w 2011 roku było kumulacją wielu lat dyktatury, braku wolności i skutkiem tego, jak wygląda system polityczny w Syrii. Bo w rzeczywistości ten rząd był i jest fasadą, tak naprawdę wojsko i wszystkie organy państwa są podporządkowane Baszszarowi al- Assadowi i jego rodzinie (tak samo było wcześniej w przypadku jego ojca). Rząd jest w rzeczywistości przedstawicielem jednego lidera, czy szerzej - rodziny lub klanu Assadów, a schemat przypomina działania charakterystyczne dla mafii.
Przed rewolucją była cenzura w mediach, ale zostawili ludziom namiastkę wolności i margines do krytyki - z tym wyjątkiem, że Assada nie można było krytykować, religii też nie. Ale w ramach tej cenzury dopuszczano przestrzeń do krytyki osób otaczających Assada czy niektórych ministrów. I obraz był taki: "ludzie wokół Assada czasem są źle, oni mają jakieś swoje winy, ale Assad nigdy". Był forsowany taki mit Baszszara al-Assada jako "dobrego dyktatora", który jest nowoczesny, dyktuje zmiany w państwie. Więc jak wybuchła rewolucja, to niektórzy ludzie myśleli wręcz, że ten "dobry Assad" stanie po stronie ludu. Ale tak się oczywiście nie stało.
Na zdjęciu: Feras Daboul fot. Yeva Hovsepyan
F.D: Na początku się bałem - nie wiedziałem, co się dzieje. Z jednej strony myślałem - "ludzie strzelają, co będzie dalej?", ale nie popierałem też oczywiście Assada. Moi przyjaciele chodzili na protesty. Najpierw były mniejsze, potem konflikt stał się coraz bardziej zmilitaryzowany. Ale specyficzna była też wtedy narracja rządowych mediów, bo od razu, od początku protestów, opisywano, że ludzie protestujący "są opłacani i inspirowani przez inne kraje", np. kraje Zatoki Perskiej. Wskazywano, że to kryminaliści. Strzelano do nich. A ja widziałem relację z pierwszej ręki, bo moi przyjaciele, którzy tam chodzili, pokazali mi nagrania i zdjęcia, jak strzelano do ludzi.
Dziś wiem, że reżim Assada od początku "grał na strach". Później, jeszcze przed wyjazdem z Syrii, sam też kilka razy widziałem na własne oczy jak strzelano do ludzi. To było traumatyczne doświadczenie i jednocześnie tak surrealistyczne, że dziś wspominam to jak sen. Pamiętam, jak kiedyś wyszedłem z pracy i widziałem ludzi, którzy przed chwilą strzelali do innych, "broniąc" reżimu Assada. Oni przed chwilą zabijali protestujących, a chwilę później patrzyli na mnie z uśmieszkiem. Byli w cywilu, bo od początku konfliktu obie strony ciężko było rozpoznać. Później z obu padały też strzały. Przed wyjazdem widziałem na ulicach czołgi (nawet wtedy, gdy militaryzacji jeszcze nie było), wszędzie były samochody syryjskiego wywiadu.
Teraz, z perspektywy czasu, widzę, że dla Assada od początku ważne było, żeby mieć wroga i powiedzieć potem Zachodowi: "słuchajcie, ja tu walczę z terroryzmem". Pamiętam, że na ulicach popularny był slogan "Al-assad au nahreq al-balad", który oznacza "albo akceptujecie Assada, albo podpalimy całą Syrię" (dosłownie - "albo Assad, albo podpalimy kraj"). Kiedyś widziałem też na murach drugie hasło, "la ilaha illa Baszar", które jest przerobioną deklaracją wyznania muzułmańskiego. W tym haśle zastąpiono imię Allaha Assadem. Więc widać, jak silny to kult.
F. D.: Tak, w tej wojnie każda rodzina ucierpiała i kogoś straciła - czy to z rąk sił Assada, czy z rąk innych stron konfliktu. Wiele moich znajomych wyjechało z kraju, choć nie wszyscy. Niektórzy moi przyjaciele są w Berlinie, inni w Szwecji, Kanadzie czy w USA. Moi rodzice wraz z jednym z braci wyjechali do Niemiec, gdzie dostali obywatelstwo, od razu zaczęli uczyć się języka i pracować. W naszym domu w Damaszku mieszka teraz mój wujek, któremu na początku wojny urodziła się córka. Ona nie zna już innego życia niż to podczas wojny.
Po wyjeździe do Polski byłem wzywany do rezerwy wojskowej w Syrii, więc nie mogłem już nawet tam wrócić, choćbym chciał. Gdy ktoś mnie pyta, "czy jesteś dezerterem"? Odpowiadam: "Tak, jestem dezerterem, bo nie chciałem walczyć dla kryminalisty". Dlatego nie wróciłem.
F.D.: Tak. Mój przyjaciel z liceum, który wcześniej zresztą sympatyzował z postulatami protestujących, zginął. Zaciągnęli go do wojska, nie mógł przed tym uciec. Umarł w wybuchu samochodu, w którym ktoś się wysadził. Szukałem jakichś informacji o nim i znalazłem w internecie nagranie, na którym widać było martwych ludzi po tym wybuchu. I niestety później potwierdziło się, że on tam był wśród nich. Najbardziej bolało mnie, że osoby filmujące tę scenę [z jednej z radykalnych grup - red.], komentowały: "patrzcie, to świnie, co walczą z Assadem". Nikt nie pomyślał, że on nie miał wyboru i musiał walczyć. Inny mój kolega, który uciekał przed wywiadem syryjskim oraz wojskiem i wyjechał z kraju, potem wrócił do Syrii przez Turcję. Zaczął brać udział w działaniach przeciw Assadowi z jedną z grup walczących. Zginął w okolicy Aleppo, później też znalazłam nagranie na Youtube, widziałem na nim jego ciało. Był mi wcześniej bardzo bliski.
Inny mój przyjaciel miał wybór i mógł wyjechać z Syrii na stałe, bo wcześniej wyjeżdżał służbowo do Europy, ale w rozmowie ze mną powiedział: "wiesz, tu u nas słońce ładniej świeci". Bardzo mnie to wzruszyło. Wiem, że nie wszyscy mają takie zdolności asymilacyjne jak ja, nie każdy jest w stanie opuścić kraj. Ale jak słyszę głosy, że "w Syrii jest już bezpiecznie, można deportować ludzi", to łapię się za głowę. Nawet, jeśli nie ma otwartych działań wojennych, to nadal jest bardzo niebezpiecznie.
F.D.: Przed wyjazdem do Polski miałem ponad dwuletnie doświadczenie w pracy humanitarnej dla ONZ (UNHCR biuro w Damaszku), gdzie również pracowałem z uchodźcami i uchodźczyniami. Po przyjeździe do Warszawy we wrześniu 2012 od razu zacząłem uczyć się języka polskiego. Studiowałem też na Uniwersytecie Warszawskim w Ośrodku Studiów Amerykańskich, a w 2015 roku rozpocząłem pracę w Fundacji Ocalenie. Pierwsze miesiące w Polsce były dla mnie bardzo trudne, ale widzę, że przez te lata wiele się zmieniło. Łatwiejsze jest np. rozpoczęcie pracy, bo w Warszawie jest wiele międzynarodowych korporacji, w których można się porozumiewać np. po angielsku. Powoli, ale zmienia się podejście ludzi, którzy coraz bardziej rozumieją, że za każdą osobą przyjeżdża z kraju ogarniętego wojną, np. z Syrii, stoi konkretna historia. Ważne jest, żeby każdą z osób traktować podmiotowo - ani nie jak atrakcję, ani nie jak zagrożenie, ale jako pełnoprawne osoby, które rozpoczynają życie w nowym kraju. Widzimy, że podejście społeczeństwa, zwłaszcza w większych miastach, powoli zmienia się w tej kwestii na plus. Ale wiem, że to kwestia długoletniej edukacji i informowania ludzi.
F.D.: Tak. Ale to może wrócić, wiem, że prawica w Polsce działa "na strach".
*
Mija 10 lat od wybuchu syryjskiej wojny domowej, która kosztowała życie setki tysięcy osób, a ponad połowę Syryjczyków zmusiła do ucieczki z domów. Syryjczycy w kraju i na uchodźstwie bardziej niż kiedykolwiek potrzebują pomocy. Dlatego w Gazeta.pl #PamiętamyoSyrii - nie tylko w rocznicę opisujemy sytuację w kraju, a teraz pamiętamy szczególnie i wraz z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej zbieramy środki na prowadzenie przychodni dla syryjskich uchodźców w Libanie. Możesz wesprzeć zbiórkę na Facebooku, przez stronę PCPM oraz baner pod artykułem. Tu przeczytasz więcej o celu zbiórki.