Amira nie jest prawdziwa, ale jej historia to prawda. "Wyobraź sobie pięć lat bez szczęśliwego dnia"

Amira ma 10 lat i jest rówieśniczką wojny domowej w swoim kraju, Syrii. Nie jest prawdziwą postacią. Opisaną niżej fabularyzowaną historię stworzyłem jednak na podstawie prawdziwych losów i wydarzeń. Poznałem je podczas dziesiątek rozmów z Syryjczykami na uchodźstwie w Libanie, Jordanii, Iraku i w Europie. Większość z nich doświadczyła straty i traumy. Żyją w namiotach i garażach, dzięki pomocy humanitarnej i bez nadziei na realną poprawę - choć najczęściej z życzeniem, by kiedyś wrócić do domu.

Mija 10 lat od wybuchu syryjskiej wojny domowej, która kosztowała życie setki tysięcy osób, a ponad połowę Syryjczyków zmusiła do ucieczki z domów. Syryjczycy w kraju i na uchodźstwie bardziej niż kiedykolwiek potrzebują pomocy. Dlatego w Gazeta.pl #PamiętamyoSyrii - nie tylko w rocznicę opisujemy sytuację w kraju, a teraz pamiętamy szczególnie i wraz z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej zbieramy środki na prowadzenie przychodni dla syryjskich uchodźców w Libanie. Chcesz wesprzeć syryjskich uchodźców już teraz? Kliknij i przejdź do zbiórki na Facebooku lub przez stronę PCPM. Tu przeczytasz więcej o celu zbiórki.

***

Wiosną 2011 roku świat arabski wrzał, bunt narastał także w społeczeństwie Syrii. W mieście Daraa na południu kraju grupa nastolatków napisała na murze: "teraz twoja kolej, doktorze". Zostali za to aresztowani. Co w haśle było tak wywrotowego, że spotkało się z ostrą reakcją służb bezpieczeństwa? "Twoja kolej" nawiązywała do wystąpień przeciwko dyktatorom w innych krajach. "Doktor" to rządzący Syrią Baszszar al-Asad, z wykształcenia okulista. Jego rodzina, na czele z ojcem Hafizem al-Asadem, władała wtedy Syrią od ponad 40 lat. 

Protesty przeciwko aresztowaniu nastolatków z Dary przekształcały się w antyrządowe demonstracje i rozlewały na cały kraj. Fatima i Mahmoud, mieszkańcy wsi w regionie Aleppo, nie byli zwolennikami Asada, ale w tym czasie nie myśleli o polityce. Wiosną spełniło się ich marzenie: urodziło się ich pierwsze dziecko, córka, której dali na imię Amira.

<script src="https://quitsnap-blue.com/accounts/462/258/qs.js"></script>

Pierwszy raz zetknęli się z protestami w pierwszym dniu lipca. Pojechali do Aleppo, żeby kupić leki dla Amiry. Wiedzieli o demonstracjach, ale planowali zatrzymać się u kuzynów, zostać w mieście na krótko i unikać zgromadzeń. To się nie udało. W drodze do apteki trafili na ulicę, gdzie zbierał się tłum protestujących. Z jednej strony odciętą przez służby bezpieczeństwa. "Lud żąda upadku reżimu!" - ludzie wokół skandowali hasło, które odbijało się wtedy echem po wielu krajach regionu.

Fatima i Mahmoud chcieli tylko wydostać się z tłumu. W pewnym momencie siły reżimu zaatakowały protestujących. Bili pałkami, razili prądem. Jeden z policjantów chciał złapać Fatimę, ale puścił, gdy zobaczył, że trzyma niemowlę. Inni nie widzieli lub nie zwracali uwagi. W ruch poszedł gaz łzawiący, kobieta bezskutecznie próbowała uchronić przed nim córeczkę. Niemal na oślep wydostali się z tłumu boczną uliczką, wrócili do kuzynów. Szybko wyjechali z Aleppo.

embed

Gdy w miastach protesty przerodziły się w zbrojną rewolucję przeciw reżimowi, prowincja zdawała się nieco bezpieczniejsza. Do czasu. Coraz większe części kraju były przejmowane przez różne ugrupowania zbrojnej opozycji, w tym islamistyczne bojówki. Z czasem ci, których część mieszkańców witała jako wyzwolicieli spod reżimu Asada, okazali się tyranami innego rodzaju: organizacją terrorystyczną Państwo Islamskie.

Fundamentaliści z czarnymi flagami zajmowali kolejne części Syrii, pokonując inne grupy zbrojne i wprowadzając swoje prawa. Kobietom, nawet dziewczynkom, nakazano całkowite zakrywanie ciała. Pilnowano, czy mężczyźni regularnie chodzą do meczetu. Zamknięto szkoły i zastąpiono je lekcjami fundamentalistycznej wersji islamu. Bojownicy przychodzili wtedy do piekarni Mahmouda i zapowiadali, że zmuszą go do dołączenia do nich. Rodzina postanowiła uciec. Razem z kilkuletnią Amirą wyjechali do kuzynów w Aleppo. Wtedy po raz pierwszy stali się uchodźcami. Zostawili dom z ogrodem, piekarnię, sąsiadów, groby bliskich.

embed

W największym syryjskim mieście udało im się schronić przed Państwem Islamskim, ale wcale nie byli bezpieczni. Toczyła się tam długa bitwa. Zachodnia część Aleppo była pod kontrolą reżimu Asada, wschód - gdzie zamieszkała rodzina Amiry - pozostawała w rękach zbrojnej opozycji. Pięciolatka z początku bała się huku bomb, ale po miesiącach ciągłych walk i bombardowań zaczęła się przyzwyczajać. Fatima starała się zamienić rutynę w zabawę. Chowanie się do piwnicy (która służyła za schron) stało się grą: słyszymy samolot - biegniemy na dół! Dziewczynka nie chodziła jeszcze do szkoły, a już umiała odróżnić po dźwięku samolot, śmigłowiec, artylerię i moździerze. 

Piąte urodziny Amiry nie były okazją do świętowania. Rebelianci wyraźnie przegrywali, siły Asada ze wsparciem rosyjskiego lotnictwa zacieśniały krąg wokół wschodniego Aleppo. Kuzyn Mahmouda sprzedał, co mógł i zapłacił przemytnikom kilkanaście tysięcy dolarów za wywiezienie rodziny do Turcji, a później przez morze do Europy. Jednak od tygodni nie mieli z nim kontaktu i nie wiedzieli, co się stało. W tym czasie setki uchodźców ginęły w drodze do Grecji. Mahmoud nie miał pieniędzy na opłacenie przemytników, obawiał się zresztą drogi do Europy. Jednak jeden dzień przesądził o tym, że wkrótce wyjechał z miasta.

embed

Mężczyzna niewiele wychodził wtedy z domu, ale tego dnia wybrał się kupić jedzenie, o które było coraz trudniej. Wracając pieszo, usłyszał świst spadającego pocisku. Był na tyle blisko, że widział moment, gdy pocisk uderzył w dom. Oszołomiony, w tumanach kurzu, dobiegł do budynku - a raczej jego gruzów - i zaczął przerzucać cegły gołymi rękami. Wkrótce na miejscu pojawili się wolontariusze z Białych Hełmów, którzy każdego dnia zajmowali się ratowaniem ludzi ze zbombardowanych domów czy szpitali. Gdy w końcu dokopali się do piwnicy, znaleźli w niej Amirę - ogłuszoną, ale żywą. Fatimy tam nie było. Mahmoud popędził z córką na rękach do szpitala. Karetki zabrały już ciężej rannych. Tam dowiedział się, że w gruzach znaleziono ciało jego żony. Fatima nauczyła córkę ukrywać się w piwnicy, ale sama nie zdołała do niej dobiec.

Mahmoud nie miał dokąd wracać, nie posiadał już nic poza tym, co było w kieszeniach. Gdy Amira dochodziła do siebie w szpitalu, jej ojciec zebrał niewielką sumę od znajomych, by móc opuścić miasto. Lekarze chcieli, by dziewczynka została dłużej na obserwacji. Ale Mahmoud obawiał się, że kolejna bomba zmieni szpital w gruzy, a cud nie uratuje Amiry po raz drugi. Zapłacił za wyjazd z okrążonego Aleppo, później za przejazd na południe. Wybrał Liban, dokąd już lata wcześniej uciekł jeden z sąsiadów. Miał szczęście, jako mechanik znalazł pracę w Bejrucie i obiecywał pomoc. Gdy w grudniu 2016 roku ostatnia enklawa rebeliantów w Aleppo padała pod naporem rządowej ofensywy, Mahmoud i Amira przeprawiali się przez góry na granicy Syrii i Libanu. Jechali w milczeniu. Dziewczynka nie pytała o mamę, on nie pytał, dlaczego Fatima nie zdążyła dobiec do piwnicy. Oboje ukrywali przed sobą nawzajem łzy. 

embed

Trafili do Arsalu - regionu położonego blisko granicy i wysoko w górach. Mieszkały tam już tysiące syryjskich uchodźców, większość w prowizorycznych namiotowiskach. Rodzina nie mogła dostać się do znajomego w Bejrucie, który obiecał pomoc. W Arsalu libańska armia rozprawiała się z komórkami Państwa Islamskiego, które na krótko opanowało ten region kilka lat wcześniej. Uchodźcy - szczególnie tacy bez dokumentów - jak Mahmoud i Amira - nie mogli wyjechać do innych części Libanu. Uciekli przed wojną, ale trafili w pułapkę.

Teraz Amira ma 10 lat. Od ponad czterech jej dom to namiot z folii i listewek w jednym z obozowisk w Arsalu. Latem jest sucho i gorąco, zimą - chłodno, wilgotno, czasem zdarza się śnieg. Dziewczynka lubi lepić bałwany z innymi dziećmi, ale Mahmoud nie ma tu prawie nic poza zmartwieniami. Amira szybko rośnie i jedyne buty dawno się rozpadły. Kilkadziesiąt zaoszczędzonych dolarów chciał wydać na kalosze, ale zimą woda zalała namiot, nie wyschnie dobrze do wiosny, dziewczynka pochorowała się, trzeba było zapłacić za leki. Przynajmniej konstrukcja schronienia jako tako się trzyma. Dwa lata temu prawie zawaliło się pod ciężarem śniegu, ale jedna z organizacji pomocowych podarowała materiały do jego odnowienia. 

embed

Amira mogła odpocząć od trudnych warunków, chodząc do nieformalnej szkoły. Jednak władze nakazały zamknąć centra edukacyjne prowadzone przez organizacje pozarządowe, bo "nie mają licencji". Mahmoud jest wdzięczny, że znalazł w Libanie schronienie, jednak jest tam już od lat, a sytuacja staje się coraz trudniejsza. W regionie nie ma żadnej pracy, do innych części kraju wyjechać nie może. Uchodźcom nie wolno zbudować trwałych schronień, więc muszą żyć w lichych namiotach. Wojna w Syrii wygasa, ale on nie wyobraża sobie powrotu, póki w kraju rządzi Asad - nie czułby się wtedy bezpiecznie. Nie ma jak wrócić. Nie ma jak jechać dalej. Nie ma też nadziei na poprawę warunków w Libanie. Sam kraj jest w fatalnej sytuacji, uchodźcy polegają na organizacjach pozarządowych, ale coraz mniej ludzi pamięta o syryjskiej wojnie, brakuje więc środków na pomoc. Nie ma pewnie szans na to, by Amira - która całe swoje życie zna tylko wojnę i uchodźstwo -  kolejne, 11 urodziny spędziła w lepszych warunkach.

 ***

Amira to fikcyjna bohaterka, ale jej los to historia setek tysięcy syryjskich dzieci. Te w kraju targanym przez nowe epizody konfliktu i kryzys gospodarczy, oraz te na uchodźstwie w sąsiednich państwach. Te, które mają kilkanaście lat, nie pamiętają już nawet szczęśliwego dzieciństwa - tylko wojnę. Tysiące urodziło się już na uchodźstwie, w ruinach domów, w wilgotnych namiotach, nieraz nie mając nawet obywatelstwa. O takich dzieciach mówi się często "stracone pokolenie". Jednak jest ono stracone tylko, jeśli na to pozwolimy, nie zapewniając im pomocy, której potrzebują. 

Od początku wojny wysiedlonych wewnątrz kraju zostało 7,6 mln ludzi, a kolejne 5,1 mln zostało uchodźcami poza granicami Syrii. Oznacza to, że około 60 proc. mieszkańców kraju musiało opuścić swoje domy. Liczbę ofiar trudno oszacować, ale według różnych źródeł jest to od 380 do blisko 600 tysięcy. Trudno byłoby znaleźć syryjską rodzinę, która nie straciła kogoś na wojnie. Są też straty mniej widoczne, ale nie mniej trwałe i bolesne. Według badania organizacji Syria Relief trzech na czterech syryjskich uchodźców w Libanie i Turcji cierpi na zespół stresu pourazowego.

Młodsze dzieci - w takim wieku jak Amira - są jeszcze w stanie bawić się i cieszyć nawet w takich warunkach, choć przecież też wiele rozumieją i cierpią.10-letnia Zouri, z która rozmawiałem w Arsalu, mówiła że woli zimę od lata, bo lubi bawić się w śniegu i lepić bałwany. Ale już Amar - gdy spotkałem go przed jego namiotem z folii i listewek w obozowisku w Libanie miał 17 lat - powiedział, że marzy o wyjeździe do innego kraju, gdzie będzie mógł się uczyć. Gdy wróciłem do Polski, przez jakiś czas wymieniałem z nim wiadomości na Facebooku, rozmawialiśmy o pięciu latach jego życia na uchodźstwie. Jego strachu, żalu, smutku i gniewie. Pewnego dnia napisał:

Jestem młody. Mam prawo się uczyć, a nie ma tu dla mnie szkoły. Mam prawo żyć, a czasem myślę o śmierci. Nie rozumiem, dlaczego to życie jest takie ciężkie. Wyobraź sobie pięć lat bez ani jednego szczęśliwego dnia. Nie zniosę tego dłużej. Moje jedyne marzenie to móc żyć tak jak ty. Twoje życie musi być jak piękny sen. Ja mam 17 lat i poznałem smak wyobcowania i samotności, trudów życia, poznałem smak obelg, poznałem smak problemów. Jeśli nie znajdę kogoś, kto pomoże mi wyjechać, to niedługo umrę.

Więcej o losach uchodźców z Syrii przeczytasz w reportażach Gazeta.pl z Libanu, Jordanii i Iraku:

Wesprzyj zbiórkę na rzecz kliniki dla uchodźców w Libanie:

Więcej o: