Wygrał tak, że współczułby mu Pyrrus. Do rządzenia ma ruiny i głodnych ludzi

Klan Asadów jest świetny w jednym: przetrwaniu za wszelką cenę. Niech świat się wokół wali, oni będą trwać. Baszar al-Asad to udowadnia. Przetrwał dziesięć lat syryjskiej wojny domowej i rządzi morzem ruin, ale rządzi. Co dalej?

Mija 10 lat od wybuchu syryjskiej wojny domowej, która kosztowała życie setki tysięcy osób, a ponad połowę Syryjczyków zmusiła do ucieczki z domów. Syryjczycy w kraju i na uchodźstwie bardziej niż kiedykolwiek potrzebują pomocy. Dlatego w Gazeta.pl #PamiętamyoSyrii - nie tylko w rocznicę opisujemy sytuację w kraju, a teraz pamiętamy szczególnie i wraz z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej zbieramy środki na prowadzenie przychodni dla syryjskich uchodźców w Libanie. Możesz wesprzeć zbiórkę na Facebooku, przez stronę PCPM oraz baner pod artykułem. Tu przeczytasz więcej o celu zbiórki.

Na pozór Baszar al-Asad wygrał. Nie ustąpił i kontroluje coś, co na mapie wygląda jak większość kraju. Dziesięć lat wojny domowej, która zaczęła się od wezwań do liberalizacji jego reżimu, a potem jego ustąpienia, przygasła.

- Nie powiedziałbym jednak, że Asad wygrał. Raczej przetrwał. Zarówno jako reżim, jak i wódz stojący na jego czele - mówi Gazeta.pl Jarosław Kociszewski, wieloletni korespondent polskich mediów na Bliskim Wschodzie i ekspert fundacji Stratpoints. Ani jedno, ani drugie nie było pewne. Zanim w wojnie interweniowali Rosjanie, cały reżim oparty na klanie Asadów i ich partii Baas chylił się po upadkowi. Kiedy dzięki rosyjskim bombom sytuacja się ustabilizowała, nie było pewne, czy Baszar al-Asad przetrwa jako lider, czy zostanie wymieniony na kogoś wygodniejszego dla Moskwy. To też przetrwał. Pytanie na jak długo.

Izrael. Szczepionka przeciwko koronawirusowiMedia. Okup za uwolnienie Izraelki: Nieokreślona liczba szczepionek Sputnik

Traci nawet wśród najbliższych

Problem w tym, że choć w większości Syrii nie trwają już intensywne walki i bomby spadają sporadycznie, to mało kto jest za to reżimowi wdzięczny. Większość Syryjczyków nadal walczy o przetrwanie. Kraj jest morzem ruin, a to, co zostało z gospodarki, stacza się w coraz głębszy kryzys. I to nie tylko z oczywistego powodu wojny i korupcji, ale też z powodu zawalenia się w 2019 roku systemu finansowego sąsiedniego Libanu. Kraju, w którym większość mających cokolwiek Syryjczyków trzymała swoje pieniądze. W efekcie przepadły. W Syrii szaleje inflacja i syryjski funt stracił 97 procent swojej przedwojennej wartości. 80-90 procent społeczeństwa żyje w ubóstwie, zajmując się głównie tym, jak przetrwać kolejny dzień i nakarmić swoje dzieci.

<script src="https://quitsnap-blue.com/accounts/462/258/qs.js"></script>

Co istotne, dzisiaj mają się gorzej nawet ci, którzy tradycyjnie byli oparciem reżimu. Zamożni i średnio zamożni Syryjczycy. Mieszkańcy stołecznego Damaszku i nadmorskiej Latakii, z której wywodzi się klan Asadów. Oni mieli się relatywnie lepiej nawet w czasie najcięższych walk w 2015 roku. Obecny krach gospodarki dotknął ich bardziej niż okazyjne zamachy, z którymi musieli się mierzyć wcześniej. Teraz, nie dość, że znacznie zbiednieli, to niepewny swojego oparcia reżim robi się wobec nich coraz bardziej opresyjny.

W styczniu syryjska bezpieka aresztowała Halę Jerf, prezenterkę reżimowej telewizji państwowej. Była najbardziej znaną z grupy dziesięciu dziennikarzy, którzy zostali tego samego dnia aresztowani z powodu złamania przepisów zakazujących "siania plotek i fałszywych informacji". Przewiną Jerf było zacytowanie na Facebooku Jeana-Jacques Rousseau, francuskiego oświeceniowego filozofa.

Jeśli chodzi o bogactwo, żaden obywatel nie powinien być tak bogaty, aby móc kupić innego, a żaden nie powinien być tak biedny, aby być zmuszonym sprzedać siebie.

W 2020 roku do przegranych dołączył nawet dotychczas najbogatszy Syryjczyk, przyjaciel Baszara al-Asada od dzieciństwa, Rami Makhlouf. Dyktator i biznesmen szli ramię w ramię od zawsze, tak samo jak ich ojcowie. Makhlouf od dekad bogacił się korzystając ze wsparcia reżimu. W 2020 roku doszło jednak do gwałtownego publicznego rozwodu. Poszło o pieniądze. Makhlouf opublikował serię wideo na Facebooku, w którym żalił się, iż jest pod presją i bliżej nieokreśleni "urzędnicy" chcą zabrać zyski jego firm. W końcu oficjalnie ogłoszono konfiskatę całego jego majątku, zakazano mu wyjazdu z kraju, a on sam przestał publikować wideo. Prawdopodobnie cała operacja była sposobem na podreperowanie sytuacji finansowej reżimu. Pojawiają się też sugestie, że w ten sposób koteria biznesmenów skupionych wokół żony Baszara, Asmy, pozbyła się rywala.

- Tak naprawdę grupa ludzi, która po dziesięciu latach tej wojny może o sobie myśleć jako o wygranych jest bardzo wąska - mówi Kociszewski. To głównie ci, którzy korzystają z wojny. Różnej maści watażkowie i bojówkarze, którzy pomimo nominalnej podległości reżimowi mają dużą swobodę, oraz wąska grupa wiernych al-Asadowi, skupiona w aparacie bezpieczeństwa i biznesie.

embed

Nie ma stabilności, nie ma przyszłości

- Taki układ może jeszcze długo trwać, bo nikomu nie zależy na upadku reżimu jako takiego. Ani Rosji, ani Iranowi, ani Turcji, ani Zachodowi, który tak naprawdę już wiele lat temu przestał się interesować Syrią - uważa Kociszewski. - A już na pewno nikomu nie zależy na samych Syryjczykach - dodaje. Jego zdaniem Syria bardzo długo nie podniesie się z gruzów. Przez dekady. - To taki dramat, jakim jest już od dawna na przykład Jemen. Państwo faktycznie się rozpadło - mówi ekspert.

Odbudowa kraju ze zniszczeń wymagałaby ogromnych środków, szacowanych przez różne organizacje na setki miliardów dolarów. - Problemem nawet nie jest to, że nie ma nikogo chętnego, aby takie pieniądze wyłożyć. Sama Syria nie jest gotowa, aby je przyjmować. Nie można mówić o jakiejkolwiek odbudowie, zanim nie zostanie ustabilizowana sytuacja. Bo po co budować drogę i most, kiedy za kilka miesięcy mogą wybuchnąć walki, w trakcie których zostaną znów zniszczone? - opisuje Kociszewski. - I znów. Nikomu nie zależy na tym, aby ten stan rzeczy zmienić - dodaje.

Od liczby graczy w syryjskiej wojnie można dostać zawrotu głowy. Od reżimu, przez Rosjan, Irańczyków, Izraelczyków, Turków, Amerykanów, Kurdów po różnej maści bojówki już tylko z nazwy "opozycyjne" i ciągle aktywnych dżihadystów. Wszyscy mają swoje interesy, wszyscy mają swoje strefy kontroli, wszyscy z jakiegoś powodu nie chcą współpracować z większością pozostałych. W takich realiach reżim może trwać, próbując brać co tylko się da - to od Rosjan, to od Irańczyków, czasem ubijając interes z Kurdami.

Zobacz wideo 10 lat wojny domowej w Syrii. Miliony uchodźców, gigantyczne zniszczenia, pogłębiony przez pandemię kryzys

Równia pochyła

W kwietniu lub maju mają się odbyć w Syrii, przynajmniej na terenach kontrolowanych przez reżim, wybory prezydenckie. Nie ma większych wątpliwości co do tego, kto je wygra. Wybory mają być sposobem na pokazanie przez Baszara el-Asada wszystkim oponentom, że nie ma mowy o jakichś dobrowolnych zmianach na szczycie. Dekada wezwań do jego ustąpienia jest nic niewarta. Kraj jest w gruzach, ale to są jego gruzy.

Niezależnie od tego, Asad będzie musiał sobie poradzić z szeregiem wyzwań, z którymi tak naprawdę nie ma jak sobie poradzić. Erozja poparcia elity, głęboki kryzys gospodarczy, sankcje blokujące zagraniczne inwestycje, niepewne wsparcie sojuszników, brak szans na finalne militarne rozstrzygnięcie wojny i zajęcie całego terytorium Syrii. Może jedynie nadal w uparty sposób trwać. - Stara maksyma mówi, że reżim zawsze jakoś się wyżywi. Tak też jest w tym przypadku - uważa Kociszewski.

Być może pewnego dnia poplecznicy dyktatora uznają, że lepiej dla nich będzie go wymienić na kogoś spośród siebie, żeby na chwilę odsunąć gniew społeczeństwa i zdobyć punkty u Rosjan czy Irańczyków. Nie uleczy to jednak rozkładu państwa.

Więcej o: