Jak podaje "La Repubblica", ordynator oddziału pogotowia szpitala w Motichiari w Brescii w północnych Włoszech podejrzewany jest o podawanie pacjentom śmiertelnych dawek środków znieczulających i zwiotczających napięcie mięśniowe. Sytuacja miała mieć miejsce podczas pierwszej fali epidemii, która była najdotkliwsza właśnie w północnych regionach tego kraju.
Lekarz Carlo Mosca miał przyjąć w tym czasie tak wielu pacjentów, że konieczne było przekształcenie szpitalnej stołówki w salę dla 30 chorych. Śledczy zaczęli przyglądać się medykowi po analizie statystycznej zgonów na oddziale pogotowia szpitala i porównaniu ich z liczbą zgonów na innych oddziałach w regionie. Prokuraturę zaniepokoiły zgony pacjentów, które miały miejsce na krótko po przyjęciu do placówki.
Śledczy przyjrzeli się bliżej czterem takim przypadkom, które miały miejsce między 20 a 23 marcem 2020 roku. Dokładne analizy wykazały, że u tych pacjentów dochodziło do gwałtownego pogorszenia się stanu zdrowia. W dwóch z trzech autopsji (u pacjentów w wieku 61 i 80 lat) stwierdzono ślady leków wykorzystywanych przy intubowaniu i znieczulaniu. Leki te nie zostały jednak wpisane do dokumentacji medycznej zmarłych. Nie ma też żadnych śladów wskazujących na to, by chorzy byli przed śmiercią zaintubowani.
Według śledczych zakażeni 61 i 80-letni pacjenci nie byli w krytycznym stanie zdrowia. Drugi z zakażonych na COVID-19 nie miał żadnych chorób współistniejących, a pierwszy był chory tylko na cukrzycę.
Według ustaleń włoskiego dziennika, gdy lekarz dowiedział się o autopsjach, zebrał współpracowników i próbował ustalić z nimi wspólną wersję zdarzeń. Dwie pielęgniarki szpitala stwierdziły nawet, że Carlo Mosca świadomie dopuszczał się zabójstw, by zwolnić łóżka w przepełnionym szpitalu dla "lepiej rokujących" zakażonych.
"Nie zabiję ich, bo on chce zwolnić łóżka" - pisała na WhatsAppie jedna z pielęgniarek pytając swoją koleżankę o to, czy ordynator także jej kazał podać leki bez intubowania pacjentów. "Zgadzam się z Tobą, to jest szalone" - brzmi kolejna wiadomość, do której dotarła policja.
Sąd podjął decyzję o umieszczeniu mężczyzny w areszcie domowym. Śledczy obawiali się, że lekarz znów mógłby dopuścić się przestępstwa lub zacierania śladów. 47-letni Mosca twierdzi, że jest niewinny.