W zeszłą niedzielę Aleksiej Nawalny wrócił do Rosji po kilkumiesięcznym pobycie w Berlinie, gdzie był leczony po próbie otrucia go nowiczokiem. Po powrocie do kraju zatrzymano go w trakcie kontroli paszportowej i przewieziono na komisariat. Według rosyjskich władz zatrzymanie ma związek z rzekomymi "licznymi naruszeniami" warunków zawieszenia jego wyroku z 2014 roku ws. rzekomego oszustwa. Ma pozostać w areszcie do decyzji sądu w tej sprawie. Grozi mu do 3,5 roku pozbawienia wolności. W poniedziałek rosyjski sąd zdecydował o aresztowaniu opozycjonisty na 30 dni.
W sobotę na Instagramie pojawiła się wiadomość od opozycjonisty. "Na wszelki wypadek oświadczam. Nie planuję się powiesić na kratach okiennych ani rozpruć żył czy gardła naostrzoną łyżką. Bardzo ostrożnie chodzę po schodach. Moje ciśnienie krwi jest mierzone codziennie - jest jak u astronauty, wyklucza nagły atak serca" - napisał Nawalny. "Mój stan psychiczny jest całkowicie stabilny. Wiem na pewno, że poza moim więzieniem jest wielu dobrych ludzi i pomoc nadejdzie" - podkreślił.
W sobotę w 140 miastach Rosji odbyły się akcje protestacyjne w obronie Aleksieja Nawalnego. Według rosyjskich mediów niezależnych, łącznie w całym kraju demonstrowało około 110 tysięcy osób. Media informują, że policja brutalnie zatrzymuje zwolenników lidera opozycji.
Do tej pory funkcjonariusze zatrzymali około 3300 osób, w tym prawie 1300 w Moskwie. W Petersburgu policja zatrzymała prawie 500 osób, a w innych miastach - od kilku do kilkudziesięciu protestujących. Najliczniejsza demonstracja odbyła się w stolicy. W centrum Moskwy protestowało od 15 do 20 tysięcy osób. Ludzie wznosili hasła "Rosja bez Putina" i żądali uwolnienia Aleksieja Nawalnego. Doszło tam do starć demonstrantów z policjantami. Poszkodowanych zostało kilkadziesiąt osób, w tym dziennikarze. Opozycjoniści zapowiedzieli, że w przyszłym tygodniu ponownie wyjdą na ulice.
"Jesteśmy zaniepokojeni działaniami państwa rosyjskiego wobec uczestników pokojowych demonstracji. Wzywamy do zaprzestania łamania praw człowieka" - napisał polski minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau.