Donald Trump sprawował rządy pod hasłem "America First", jednak nawet jego odejście od dotychczasowej roli Stanów Zjednoczonych w globalnej polityce nie sprawiło, że USA - i ich przywódca - przestały wywierać wpływ na wydarzenia i politykę w innych krajach.
Trump zasłynął ze swoich dobrych relacji z innymi politykami spod znaku "macho" - głównie prawicowymi, populistycznymi przywódcami, sprawującymi (lub próbującymi sprawować) rządy silnej ręki. W różnych publikacjach do tej grupy zaliczani byli liderzy demokracji z Europy (Polska, Węgry, Wielka Brytania) i nie tylko (Indie, Brazylia), a także państw autorytarnych (Rosja, Arabia Saudyjska). Wielokrotnie byli oni do amerykańskiego prezydenta porównywani, nieraz pojawiały się nagłówki o na przykład "brazylijskim Trumpie".
Nie chodziło jednak tylko o porównania, a to, jak prezydent USA kierował polityką wobec tych rządów, wspierał je i normalizował działania, które zapewne byłyby krytykowane przez inną administrację w Waszyngtonie. Zarzucano mu pobłażliwość wobec Władimira Putina; krytykował Unię Europejską w czasie, gdy Boris Johnson wyprowadzał z niej Wielką Brytanię; tuż przed wyborami w Polsce przyjął w Białym Domu Andrzeja Dudę; nie próbował pociągnąć do odpowiedzialności Arabii Saudyjskiej po zabiciu dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego; wielu prawicowych polityków przejmowało jego styl m.in. sprowadzania każdej krytyki do "fake newsów". Był sceptyczny wobec nauki, negował zmiany klimatu i szczuł na imigrantów - podobnie jak niektórzy z jego sojuszników. Teraz ci przywódcy zostali bez swojego patrona w gabinecie owalnym. Jednak komentatorzy wskazują, że strata tego sojusznika może kosztować, ale poradzą sobie i bez Trumpa.
Serwis Politico już w listopadzie - gdy tylko wynik wyborów w USA stał się jasny - pisał, że "innym przegranym" tych wyborów są europejscy populiści. "Porażka Trumpa pozbawiła europejskich demagogów sojusznika i kibica w Waszyngtonie. To szczególnie zła wiadomość dla węgierskiego premiera Viktora Orbana i de facto przywódcy Polski Jarosława Kaczyńskiego, którzy nie będą już mogli zagrać 'kartą Trumpa', by wzmocnić swoją pozycję wewnętrzną i oprzeć się naciskom ze strony instytucji europejskich ws. ich ataku na niezależność wymiary sprawiedliwości czy prawa obywatelskie" - pisze Paul Taylor.
Zdaniem dziennikarza administracja Bidena będzie odpychać od siebie obecne władze Polski i Węgier, a bez wsparcia z Waszyngtonu Orban i Kaczyński będą zmuszeni do "bardziej pragmatycznego i mniej konfrontacyjnego nastawienia wobec Brukseli". Taylor pisze, że swojego "ojca chrzestnego" straciły też "miniwersje Trumpa" na zachodzie Europy. Wymienia tu m.in. Borisa Johnsona i prawicowych populistów z Francji czy Włoch. Jednym z narzędzi wpływu mogą być np. ambasadorowie wysyłani przez Bidena.
Jednak autor zwraca uwagę, że - nawet jeśli osłabiony - trend polityki wkurzenia, nacjonalizmu i tożsamości nie przeminie w Europie i "nacjonalizm z definicji nie potrzebuje zagranicznego wsparcia".
"Brazylijski Trump" to łatka, którą przypięto prezydentowi kraju Jairowi Bolsonaro - znanemu z, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnych wypowiedzi, pochwalania przemocy, populistycznej retoryki, nacjonalizmu, ataku na prawa człowieka czy regulacje środowiskowe.
"The Economic Times" zwraca uwagę, że gdy spływały gratulacje dla Bidena po wygranych wyborach, Bolsonaro wstrzymywał się (podobnie zresztą jak Andrzej Duda, który początkowo pogratulował nie zwycięstwa, a "udanej kampanii"). Prezydent już zapewne spodziewa się problemów - w jednej z debat Biden powiedział o potrzebie walki z wylesianiem w Amazonii. Bolsonaro ostro skrytykował to stwierdzenie. Może on teraz być bardziej izolowany i narażony na krytykę na arenie międzynarodowej jako twarz tego nurtu prawicowej polityki - oceniają cytowani przez gazetę eksperci. Jednak niekoniecznie oznacza to, że dojdzie do poważnego spadku poparcia dla niego w brazylijskiej polityce wewnętrznej.
Cytowana przez USA Today Emilia Palonen z Uniwersytet Helsińskiego ocenia, że brak Trumpa w Białym Domu może mieć "pozytywny wpływ na globalny dyskurs polityczny" i niektórzy politycy będą musieli być bardziej powściągliwi w swojej retoryce.
Jednak jej zdaniem ogólny wpływ końca jego prezydentury na trendy populizmu na świecie nie będzie bardzo duży. Choć prezydent miał wpływ na jego rozwój, to nie był pierwszym populistą na świecie i taki rodzaj polityki uprawiano już wcześniej w innych krajach.
Także przyczyny odwrotu od polityki głównego nurtu i skłaniania się ku populistom i "antysystemowym" politykom nie pojawiły się - ani nie znikną - wraz z Trumpem. Rozczarowanie globalizacją, elitami i instytucjami, nacjonalizm czy sprzeciw wobec imigracji dalej mogą napędzać taką retorykę w wielu krajach.
CNN wymienia kraje CNN, gdzie populistyczni politycy cieszą się stabilnym, wysokim poparciem i jak na razie przegrana Trumpa tego nie zmienia: Indie, Brazylia, Węgry, Polska. Cytowana przez stację Pippa Norris z Harvardu także zwraca uwagę, że w Europie "autorytarny populizm" był na fali wzrostowej jeszcze przed wygraną Trumpa i jest on "zarówno przyczyną, jak i konsekwencją" zmian na świecie. Wśród rzeczy, które wpłynęły na ten trend w polityce, wymienia m.in. ostatni kryzys finansowy i masową migrację do Europy w 2015 roku. I ponieważ populizm rośnie w czasie kryzysu, można spodziewać się jego wzrostu. Jednak z drugiej strony pandemia "okazuje się nieprzewidywalna w skutkach" i doceniani są też politycy będący niemal przeciwieństwem Trumpa - jak na przykład premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern, pod której rządami kraj radzi sobie z COVID-19 lepiej od prawie wszystkich na świecie.
CNN ocenia, że barometrem zmian i trendów dot. populizmu na świecie będą kolejne wybory w niektórych krajach - w 2022 roku prezydenta wybiorą m.in. Francja, Brazylia i Filipiny, m.in. na Węgrzech odbędą się zaś wybory parlamentarne.