Sprawa irlandzkich domów matki i dziecka ruszyła po tym, jak historyczka Catherine Corless przeprowadziła badania w mieście Tuam i zebrała dokumenty dotyczące dziesiątek zgonów na terenie lokalnego domu dla niezamężnych matek. Kobieta podejrzewała, że gdzieś znajduje się masowa mogiła dzieci. Praca historyczki i nagłośnienie jej odkrycia w 2015 roku zmusiło rząd do powołania specjalnej komisji, która przez sześć lat badała, w jaki sposób w latach 1922-1998 funkcjonowało 18 domów matki i dziecka. Efektem tych prac jest liczący ponad 3 tys. stron raport, który został opublikowany we wtorek 12 stycznia.
Domy matki i dziecka, które funkcjonowały w Irlandii od lat 20. do 90. XX wieku, były przeznaczone dla niezamężnych matek i ich nieślubnych dzieci. Raport opisuje los ok. 56 tys. kobiet i 57 tys. dzieci, które przewinęły się przez takie instytucje. Wynika z niego, że ciężarne panny były niejednokrotnie kierowane do takich placówek wbrew własnej woli, aby rodzić tam dzieci w tajemnicy, a następnie pod przymusem oddawać je do adopcji. Raport mówi też, że w tego typu instytucjach dochodziło do różnego rodzaju nadużyć, w tym do przemocy emocjonalnej, pozbawiania wolności i wykorzystywania kobiet w roli darmowych służących. Dokument opublikowany we wtorek wyszczególnia także ok. 9 tys. zgonów, do których doszło w 18 irlandzkich domów matki i dziecka i wskazuje, że wskaźnik śmiertelności był w takich instytucjach wyraźnie wyższy niż w pozostałej części populacji (wynosił 15 proc.). Większość tego typu instytucji była prowadzona przez Kościół katolicki, jednak rząd finansował ich prace i współpracował z zakonami prowadzącymi domy dla niezamężnych matek - pisze "The New York Times".
Po tym, jak raport został opublikowany, głos zabrały ofiary systemowej przemocy, do której dochodziło w irlandzkich domach matki i dziecka. Najbardziej znaną z nich jest Philomena Lee, która jako sześciolatka, po śmierci swojej matki, znalazła się pod opieką Sióstr Miłosierdzia. W prowadzonym przez nie ośrodku mieszkała 12 lat.
- Kiedy miałam 18 lat, nie wiedziałam nic o świecie, o życiu, o mężczyznach czy o seksie. Wtedy poznałam ojca Anthony'ego, Johna i po raz pierwszy w życiu doświadczyłam, co to "zabawa" - powiedziała Lee.
Gdy Philomena Lee zaszła w ciążę, trafiła do kolejnego ośrodka - tym razem do domu matki i dziecka przy opactwie Sean Ross. Ja opowiada, kiedy rodziła, zakonnice mówiły jej, że towarzyszący porodowi ból to "kara za jej rozwiązłość". Lee była zmuszana do pracy w klasztornej pralni, a kiedy jej syn Anthony skończył trzy lata, został adoptowany przez rodzinę ze Stanów Zjednoczonych, choć Lee nie wyraziła na to zgody. Po latach kobieta dowiedziała się, że syn jej szukał, ale zakonnice z opactwa Sean Ross powiedziały mu, że nie mogą znaleźć jego matki i że porzuciła go, gdy miał zaledwie kilka dni. Kiedy Philomena Lee poznała zmienione nazwisko swojego syna, było już za późno na odnowienie kontaktów. Michael Hess, który był niegdyś doradcą prawnym w administracji Busha i Reagana, już nie żył.
Po tym, jak raport został opublikowany, Lee powiedziała, że czekała na ten moment od dziesięcioleci.
- Moment, w którym Irlandia ujawnia, jak dziesiątki tysięcy niezamężnych matek, takich jak ja, i dziesiątki tysięcy naszych ukochanych dzieci, takich jak mój drogi syn Anthony, zostały rozdzielone po prostu dlatego, że w chwili narodzin dzieci nie byłyśmy zamężne - powiedziała Lee, której słowa cytuje portal thejournal.ie.
Podczas prac komisji ds. irlandzkich domów matki i dziecka sprawdzono hipotezę historyczki Catherine Corless. W 2017 roku na terenie, na którym niegdyś działała instytucja, znaleziono masowy grób. Znajdowały się w nim zarówno szczątki płodów, jak i dzieci w wieku do 3 lat. Ustalono także, że w mogile pochowano około 800 osób. St. Mary’s Mother and Baby Home w Tuam funkcjonował w latach 1925-1961 - pisze portal rte.ie.