Dziennik "The Washington Post" dotarł do informacji, zgodnie z którymi FBI w Wirginii miało wiedzieć o planach zwolenników Donalda Trumpa. "Bądźcie gotowi do walki. Kongres musi usłyszeć tłuczenie szkła, wyważanie drzwi i rozlew krwi żołnierzy niewolników BLM [Black Lives Matter - przyp. red.] i Pantify [obraźliwe określenie Antify - przyp. red.]. Bądźcie agresywni. Przestańcie nazywać to marszem, wiecem lub protestem. Idźcie tam gotowi na wojnę. Będziemy mieli naszego prezydenta albo umrzemy. Nic innego nie doprowadzi do tego celu" - to jeden z cytatów z raportu FBI, przedstawiający rozmowy ekstremistów w sieci.
Służby, według "The Washington Post", miały wiedzieć m.in. o tym, że zwolennicy Trumpa posiadają mapy tuneli ewakuacyjnych Kapitolu. Mieli znać także punkty zbiórki zwolenników kończącego kadencję amerykańskiego prezydenta, którzy do stolicy wybierali się z Kentucky, Pensylwanii, Massachusetts i Południowej Karoliny. W przededniu zamieszek FBI w Norfolk otrzymywało informacje o wzywaniu do przemocy w odpowiedzi na "bezprawne blokady" policji w Waszyngtonie. "Materiały FBI są, jak dotąd, najbardziej znaczącym dowodem na sporą porażkę wywiadowczą poprzedzającą chaos, w którym zginęło pięć osób. Jeden z jej funkcjonariuszy, chcący zachować anonimowości, powiedział, że niepowodzenie nie dotyczyły pracy wywiadu, ale działań przedsięwziętych na podstawie dostępnych informacji" - pisze dziennik.
Jak podkreślają funkcjonariusze FBI w rozmowie z "The Washington Post", zebrane informacje nie miały jeszcze formalnego charakteru, a instytucje "są proszone o niepodejmowanie działań na podstawie surowych raportów bez koordynacji z FBI".
Amerykański Kongres zebrał się w środę 6 stycznia, aby zatwierdzić wygraną Joe Bidena w wyborach prezydenckich. Obrady zostały przerwane, bo do Kapitolu wtargnęli zwolennicy Donalda Trumpa. Do "marszu" zachęcił ich sam prezydent USA. W wyniku zamieszek zmarło pięć osób, a 68 zostało aresztowanych. Politycy oskarżają Donalda Trumpa o to, że zwlekał z potępieniem działań protestujących, a nawet, że podżegał swoich zwolenników do agresji.
W amerykańskich mediach mnożą się pytania, czy reakcja służb podczas szturmu zwolenników Donalda Trumpa była wystarczająca. Dziennikarze zastanawiają się, jak to możliwe, że nie udało się zapobiec zamieszkom i dlaczego niektórzy z funkcjonariuszy robili sobie zdjęcia z protestującymi. Pojawiają się również porównania do protestów Black Lives Matter, podczas których reakcja służb była ostrzejsza, choć protestujący nie wtargnęli do Kapitolu.
Do 21 stycznia, czyli do dnia po zaprzysiężeniu Joe Bidena na prezydenta USA, w Waszyngtonie obowiązuje stan wyjątkowy. Donald Trump zapowiedział już, że nie weźmie udziału w inauguracji kadencji swojego następcy.