Wedle doniesień telewizji CNN, powołującej się na przedstawicieli amerykańskiej administracji, była to "dobra rozmowa", zaś politycy potępili zamieszki na Kapitolu. Mieli także zadeklarować, że będą kontynuować współpracę dla dobra kraju do końca kadencji, czyli do 20 stycznia tego roku. To oznacza, że Mike Pence prawdopodobnie nie zgodzi się na zastosowanie 25. poprawki, która pozwala wiceprezydentowi oraz większości gabinetu odwołać prezydenta ze stanowiska.
Relacje pomiędzy Donaldem Trumpem i jego zastępcą Mikiem Pencem pozostają napięte od czasu, gdy zwolennicy Donalda Trumpa w minioną środę zaatakowali Kapitol. Do zdarzenia doszło w chwili, gdy amerykański kongres zatwierdzał wyniki wyborów prezydenckich, w których zwyciężył Joe Biden.
Donald Trump domagał się wówczas, aby podczas środowej sesji parlamentu Mike Pence nie zgodził się na formalne zatwierdzenie wyniku wyborów. Wiceprezydent odmówił, tłumacząc, że konstytucja nie daje mu takiego prawa. Prezydent USA zaatakował wiceprezydenta na Twitterze, oskarżając go o "brak odwagi", a tłum, który wdarł się tego dnia na Kapitol, wznosił okrzyki "Powiesić Mike’a Pence'a!".
Według współpracowników wiceprezydenta USA, gdy trwał szturm na Kapitol, prezydent Trump nie zainteresował się losem swego zastępcy, który został ewakuowany wraz z innymi parlamentarzystami. Ponadto pod decyzją o skierowaniu na odsiecz Kongresowi oddziałów Gwardii Narodowej widnieje podpis Mike'a Pence'a, a nie Donalda Trumpa.
Trump od miesięcy twierdzi, że jesienne wybory prezydenckie "zostały sfałszowane", jednak nie przedstawił ani jednego dowodu w tej sprawie. Biden - mimo zamieszek - został oficjalnie zatwierdzony przez Kongres jako 46. prezydent USA.
Przedstawiciele Partii Demokratycznej zbierają podpisy pod wnioskiem o impeachment, czyli usunięcie z urzędu Donalda Trumpa, zarzucając mu "umyślne sprowokowanie przemocy wobec rządu Stanów Zjednoczonych" oraz "podżeganie do powstania" w kontekście środowych zamieszek.
Głosowanie w tej sprawie w niższej izbie Kongresu ma się odbyć w środę - w Izbie Reprezentantów większość mają demokraci, więc szanse, że Donald Trump zostanie postawiony w stan oskarżenia, są spore. Jednak do faktycznego usunięcia urzędującego prezydenta z urzędu przed końcem kadencji potrzeba także dwóch trzecich głosów w izbie wyższej, czyli w Senacie, gdzie większość do czasu zaprzysiężenia nowych senatorów z Georgii, mają republikanie. Oznacza to więc konieczność zdobycia poparcia 19 republikańskich senatorów, a wciąż nie wiadomo, ilu z nich zagłosuje "za". Poza tym Senat zbiera się dopiero pod koniec stycznia, co oznacza, że proces impeachmentu musiałby trwać po zakończeniu kadencji przez Trumpa, co nie jest jednak niemożliwe.
Jeśli Donald Trump zostałby uznany za winnego, najprawdopodobniej nie mógłby kandydować w kolejnych wyborach, gdyż Senat zwykłą większością głosów mógłby odebrać mu prawo do obejmowania jakiejkolwiek funkcji w administracji federalnej.